Martwa Wisła, koniec wyprawy...
Kategoria > 50, 2011 Bike the Baltic, Foto
Niedziela, 10 lipca 2011
Komentarze: 9
2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty
Latarnia Morska Jastarnia (12/15) - Jurata - Latarnia Morska Hel (13/15) - Gdańsk - Latarnia Morska Gdańsk Nowy Port (14/15) - Przejazdowo - Wiślinka - Sobieszewo - Wiślinka - PKP Gdańsk Główny - PKP Gdynia Główna - (333 km) - PKP Poznań Główny – Dom
Jastarnia nas trochę rozczarowała. Z jednej strony problemy z noclegiem. Z drugiej najmniej okazała latarnia morska ze wszystkich. Nie zagościliśmy tam więc zbyt długo – już przed 9.00 rano byliśmy w drodze na Hel.
Nawet burżujska Jurata jest dużo ładniejsza.
To co się działo w Helu to istne szaleństwo. Najpierw straciliśmy chyba z pół godziny pod sklepem. Szybko do portu po bilety – zostało nam około 15 minut do odpłynięcia. A przecież jeszcze przy latarni morskiej nie byliśmy!!! Koniec końców udało się wyrobić na czas, ale niestety nie znaleźliśmy chwili na wejście na górę. A szkoda...
Początkowo przy wejściu na prom kazano nam ściągać sakwy, ale przy naszej pomocy obyło się bez tego.
I dobrze, bo sakwy Karola i Michała należą do tych „nieściągalnych” ;)
Wpłynęliśmy na szeroki przestwór oceanu...
Bezpieczeństwo to podstawa!
Dwie godziny na promie dały nam tak upragnione chwile odpoczynku i słońca. Wykorzystaliśmy je najlepiej jak się dało.
Ja oczywiście nie zapomniałem o pstrykaniu zdjęć :)
W Gdańsku popełniliśmy małe faux pas. Zamieszaliśmy z latarniami. W dużej mierze to moja wina, gdyż pogubiłem się w tym, która jest która... Do tego załoga promu oraz panie w IT wprowadzili nas w błąd. Do rzeczy – my pojechaliśmy do latarni morskiej w Nowym Porcie. Patrząc na to od strony historycznej to słusznie. Jednak dzisiaj to światło nie jest już czynne. Znajduje się tam tylko muzeum latarnictwa.
Właściwą latarnią jest ta w Porcie Północnym znajdująca się na wieży Kapitanatu Portu (widoczna w centrum kadru).
Do niej niestety nie dotarliśmy.
Do tej pory z Helu zawsze pływałem do Gdyni. Tym razem zdecydowaliśmy się na Gdańsk. I słusznie – przepływa się wtedy przez kanały Stoczni Gdańskiej. Nigdy nie widziałem jej od tej strony :)
Plusem takiego rozwiązania jest również to, że „ląduje się” w samym centrum miasta.
Tego pana nie muszę Wam przedstawiać ;)
Przedzierając się przez niezbyt ciekawe, stoczniowe okolice dojechaliśmy do latarni, o której wyżej pisałem – nieczynnej, w Nowym Porcie. Była ona pierwszym świadkiem wydarzeń z 1 września 1939 roku. Z jednego z jej okien padł pierwszy strzał II wojny światowej. Był to sygnał dla załogi okrętu Schleswig-Holstein do rozpoczęcia ostrzału Westerplatte. Nasi żołnierze nie pozostali dłużni i już drugim strzałem trafili w latarnię. Miejsce trafienia cały czas jest widoczne.
Gdańsk bardzo nas zmęczył. Przytłoczył. Do tej pory jak ognia unikaliśmy asfaltów, teraz musieliśmy jechać krajową „siódemką”. Droga nr 501 wcale nie była lepsza. Płasko, samochody, wmordewind. A przed nami jeszcze wiele kilometrów do Krynicy i brak perspektyw na ciekawszy powrót do Trójmiasta. W pewnym momencie powiedzieliśmy sobie dość. Było to tuż przed Sobieszewem.
Trudno było podjąć tą decyzję, ale postanowiliśmy nie kontynuować dalszej jazdy. Nie traktujemy tego jak przegranej. Ot, zmieniliśmy wstępne założenia – do Rosji nie dojedziemy, ostatniej, 15-tej latarni nie odwiedzimy. Nic strasznego... trzeba sobie zostawić jakieś cele na pozostałe lata życia :) Po raz ostatni pojechaliśmy na plażę, ochłodziliśmy się w wodach Zatoki Gdańskiej, zrobiliśmy pamiątkowe foto i...
(...) i wróciliśmy do zatłoczonego Gdańska.
Nie żeby nam się nie podobał. Przeciwnie. Tylko, że nie takie były założenia wyprawy. Chcieliśmy morza, spokoju. Odpoczynku od asfaltu, betonu, zgiełku. To dlatego najlepiej czuliśmy się w lasach, na wydmach, a nie w tych wszystkich (notabene identycznych) „nadmorskich kurortach”.
Nie żałowaliśmy, że nie dojechaliśmy do Krynicy, do Piasków. Cieszyliśmy się z niesamowitej przygody, jaką udało się przeżyć.
Z tych wszystkich pięknych miejsc, do których nigdy byśmy nie dotarli, gdyby nie rower. Zdecydowanie były to jedne z najlepszych wakacji w życiu! Będziemy mieli co wnukom opowiadać :) Także podróż pociągiem :D Bojąc się tłoku postanowiliśmy, że wsiądziemy w Gdyni Głównej, więc podjechaliśmy tam SKM-ką. Szybki chińczyk, wizyta na skwerze, ostatnie zdjęcia i można się zwijać do Poznania. W przedziale trafiliśmy na dwóch nowopoznanych kolegów wracających z wyprawy do Norwegii. Wspólnie upchaliśmy rowery, nawet kierownik pociągu okazał się być bardzo pomocny (m.in. zamknął jedne drzwi, przy drugich wyłączył automat do ich otwierania). Ale to nie jego będziemy wspominać, tylko kobietę, która wsiadła bodajże w Gdańsku... Najpierw za nic nie chciała sobie pomóc, później nawet nas nie słuchała. Na koniec się obraziła i sfochowana, że tacy młodzi mężczyźni nie pomagają kobiecie, zrobiła to, co proponowaliśmy jej na samym początku :) Ubaw mieliśmy z tego nieziemski – bo z nas taka kulturalna młodzież przecież :)
2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
<--- Poprzedni dzień
Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty
Latarnia Morska Jastarnia (12/15) - Jurata - Latarnia Morska Hel (13/15) - Gdańsk - Latarnia Morska Gdańsk Nowy Port (14/15) - Przejazdowo - Wiślinka - Sobieszewo - Wiślinka - PKP Gdańsk Główny - PKP Gdynia Główna - (333 km) - PKP Poznań Główny – Dom
Jastarnia nas trochę rozczarowała. Z jednej strony problemy z noclegiem. Z drugiej najmniej okazała latarnia morska ze wszystkich. Nie zagościliśmy tam więc zbyt długo – już przed 9.00 rano byliśmy w drodze na Hel.
Nawet burżujska Jurata jest dużo ładniejsza.
To co się działo w Helu to istne szaleństwo. Najpierw straciliśmy chyba z pół godziny pod sklepem. Szybko do portu po bilety – zostało nam około 15 minut do odpłynięcia. A przecież jeszcze przy latarni morskiej nie byliśmy!!! Koniec końców udało się wyrobić na czas, ale niestety nie znaleźliśmy chwili na wejście na górę. A szkoda...
Początkowo przy wejściu na prom kazano nam ściągać sakwy, ale przy naszej pomocy obyło się bez tego.
I dobrze, bo sakwy Karola i Michała należą do tych „nieściągalnych” ;)
Wpłynęliśmy na szeroki przestwór oceanu...
Bezpieczeństwo to podstawa!
Dwie godziny na promie dały nam tak upragnione chwile odpoczynku i słońca. Wykorzystaliśmy je najlepiej jak się dało.
Ja oczywiście nie zapomniałem o pstrykaniu zdjęć :)
W Gdańsku popełniliśmy małe faux pas. Zamieszaliśmy z latarniami. W dużej mierze to moja wina, gdyż pogubiłem się w tym, która jest która... Do tego załoga promu oraz panie w IT wprowadzili nas w błąd. Do rzeczy – my pojechaliśmy do latarni morskiej w Nowym Porcie. Patrząc na to od strony historycznej to słusznie. Jednak dzisiaj to światło nie jest już czynne. Znajduje się tam tylko muzeum latarnictwa.
Właściwą latarnią jest ta w Porcie Północnym znajdująca się na wieży Kapitanatu Portu (widoczna w centrum kadru).
Do niej niestety nie dotarliśmy.
Do tej pory z Helu zawsze pływałem do Gdyni. Tym razem zdecydowaliśmy się na Gdańsk. I słusznie – przepływa się wtedy przez kanały Stoczni Gdańskiej. Nigdy nie widziałem jej od tej strony :)
Plusem takiego rozwiązania jest również to, że „ląduje się” w samym centrum miasta.
Tego pana nie muszę Wam przedstawiać ;)
Przedzierając się przez niezbyt ciekawe, stoczniowe okolice dojechaliśmy do latarni, o której wyżej pisałem – nieczynnej, w Nowym Porcie. Była ona pierwszym świadkiem wydarzeń z 1 września 1939 roku. Z jednego z jej okien padł pierwszy strzał II wojny światowej. Był to sygnał dla załogi okrętu Schleswig-Holstein do rozpoczęcia ostrzału Westerplatte. Nasi żołnierze nie pozostali dłużni i już drugim strzałem trafili w latarnię. Miejsce trafienia cały czas jest widoczne.
Gdańsk bardzo nas zmęczył. Przytłoczył. Do tej pory jak ognia unikaliśmy asfaltów, teraz musieliśmy jechać krajową „siódemką”. Droga nr 501 wcale nie była lepsza. Płasko, samochody, wmordewind. A przed nami jeszcze wiele kilometrów do Krynicy i brak perspektyw na ciekawszy powrót do Trójmiasta. W pewnym momencie powiedzieliśmy sobie dość. Było to tuż przed Sobieszewem.
Trudno było podjąć tą decyzję, ale postanowiliśmy nie kontynuować dalszej jazdy. Nie traktujemy tego jak przegranej. Ot, zmieniliśmy wstępne założenia – do Rosji nie dojedziemy, ostatniej, 15-tej latarni nie odwiedzimy. Nic strasznego... trzeba sobie zostawić jakieś cele na pozostałe lata życia :) Po raz ostatni pojechaliśmy na plażę, ochłodziliśmy się w wodach Zatoki Gdańskiej, zrobiliśmy pamiątkowe foto i...
(...) i wróciliśmy do zatłoczonego Gdańska.
Nie żeby nam się nie podobał. Przeciwnie. Tylko, że nie takie były założenia wyprawy. Chcieliśmy morza, spokoju. Odpoczynku od asfaltu, betonu, zgiełku. To dlatego najlepiej czuliśmy się w lasach, na wydmach, a nie w tych wszystkich (notabene identycznych) „nadmorskich kurortach”.
Nie żałowaliśmy, że nie dojechaliśmy do Krynicy, do Piasków. Cieszyliśmy się z niesamowitej przygody, jaką udało się przeżyć.
Z tych wszystkich pięknych miejsc, do których nigdy byśmy nie dotarli, gdyby nie rower. Zdecydowanie były to jedne z najlepszych wakacji w życiu! Będziemy mieli co wnukom opowiadać :) Także podróż pociągiem :D Bojąc się tłoku postanowiliśmy, że wsiądziemy w Gdyni Głównej, więc podjechaliśmy tam SKM-ką. Szybki chińczyk, wizyta na skwerze, ostatnie zdjęcia i można się zwijać do Poznania. W przedziale trafiliśmy na dwóch nowopoznanych kolegów wracających z wyprawy do Norwegii. Wspólnie upchaliśmy rowery, nawet kierownik pociągu okazał się być bardzo pomocny (m.in. zamknął jedne drzwi, przy drugich wyłączył automat do ich otwierania). Ale to nie jego będziemy wspominać, tylko kobietę, która wsiadła bodajże w Gdańsku... Najpierw za nic nie chciała sobie pomóc, później nawet nas nie słuchała. Na koniec się obraziła i sfochowana, że tacy młodzi mężczyźni nie pomagają kobiecie, zrobiła to, co proponowaliśmy jej na samym początku :) Ubaw mieliśmy z tego nieziemski – bo z nas taka kulturalna młodzież przecież :)
2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
<--- Poprzedni dzień
Komentarze
psy.. a gdzie latarnia 15/15???
ja tu się martwiłem o Twoją formę, a Ty taką piękną wyprawę zaliczyłeś na swoje konto!
no no no :)
czekam na fotki:):)