Piękna trasa, naprawdę. Dziś dodatkowo zagrała pogoda (temperatura, słońce od czasu do czasu chowające się za chmury i WIATR W PLECY :) W sumie mogłoby się skończyć w Jaworze, bo dalej była już tylko nudna dojazdówka do Wrocławia. Najlepsze momenty? Zdecydowanie zjazd do Pokrzywnika oraz odbicie na Podgórki. No i zaskakująco puste, piękne stare miasto Görlitz. Z chęcią wybiorę się tam ponownie :) Ale nie w najbliższych dniach - ostatni tydzień to aż 950 kilometrów na rowerze. Muszę kilka dni odpocząć :) Trasa: Różanka - PKP Wrocław Główny - PKP Zgorzelec - Görlitz - Berzdorfer See - Radomierzyce - Ujazd - Sulików - Leśna - Zamek Czocha - Złotniki Lubańskie - Mirsk - Rębiszów - Grudza - Pasiecznik - Pokrzywnik - Pilchowice - Siedlęcin - Jeżów Sudecki - Dziwiszów - Podgórki - Stara Kraśnica - Dobków - Paszowice - Jawor - Marcinowice - Jenków - Pielaszkowice - Jarosław - Kostomłoty - Pełcznica - Romnów - Skałka - Krzeptów - Muchobór - Nowy Dwór - Różanka
Młoda z dziadkami na Kujawach, więc trzeba podjechać sprawdzić, jak się ma :)
Ruszam rano, żeby całej trasy w upale nie jechać. Tym raz ślad tworzę w komoocie, opcja żwirowa :p
Na zdjęciach wygląda całkiem, całkiem. A w rzeczywistości? Chyba połowa to polne i leśne drogi. Zdecydowanie nie premium :D Momentami to się nawet zastanawiałem, jakim cudem tędy mi ślad wyznaczyło. Niby dobra zabawa, ale jak jest do przejechania >200 km to się trochę odechciewa... Wracam asfaltem :p
Trasa: Różanka - Skarszyn - Tarnowiec - Zawonia - Krośnice - Odolanów - OStrów Wielkopolski - Kalisz - Żelazków - Dziadowice - Grzymiszew - Chylin - Kościelec - Koło - Chojny - Kiełczew - Osówie - Brdów - Gaj - Izbica Kujawska - Skarbanowo
Zrobienie Rowerowego Szlaku Orlich Gniazd od dawna chodziło mi po głowie. Trafił się wolny weekend z całkiem dobrą pogodą (całkiem, bo jednak wiatr przydałby się zachodni, a nie wschodni...), więc kupiłem bilety na PKP i jazda. Przejazd był szybki, więc relacja też taka będzie ;) Na dokładny opis ciekawych miejsc na szlaku brakłoby mi tutaj miejsca :p Pierwszy na trasie jest Zamek w Olsztynie. Jego ruiny górują nad okolicą, a legenda głosi, że straszy tu duch Maćka Borkowica, który został zamurowany w lochach za zdradę króla Kazimierza Wielkiego.
Żeby nie było, że tylko o zamkach będę pisał. W pamięci na pewno zapadnie mi miejscowość Złoty Potok ze stawem Amerykan zawdzięczającym swoją nazwę hrabiemu Zygmuntowi Krasińskiemu, który nazwał go na cześć przyjaciela, Amerykanina generała Władysława Zamoyskiego. W XIX wieku na polecenie rodziny Krasińskich powstała tu pierwsza w Europie hodowla pstrąga. Do dziś Złoty Potok słynie z pstrąga jurajskiego. Tym razem nie byłem głodny, ale mam zaplanowane do odhaczenia następnym razem odwiedzenie jednej z wielu restauracji w okolicy.
Dalej mijam zamek w Mirowie. Choć jest w ruinie, to zachwyca surowym pięknem. Ciekawostką jest, że znajdujący się w pobliżu zrekonstruowany Zamek w Bobolicach miał być połączony z Mirowem tajnym tunelem. Istnieje legenda, że w podziemiach zamku w Bobolicach ukryto skarb strzeżony przez białą damę.
Jura, oprócz zamków, zachwyca wieloma miejscówkami wspinaczkowymi. Jedna z ciekawszych to "Okiennik" z prawie 5-metrową dziurą przypominającą okno.
A jaki jest największy i najbardziej imponujący zamek na szlaku, gdzie kręcono sceny do serialu
Wiedźmin? Oczywiście Ogrodzieniec! Niestety, ściąga masę turystów, przez co czułem się jak na Krupówkach. Cymbergaje i mnóstwo straganów z tandetą z Chin. Dramat.
Na szczęście na całym szlaku to tylko jedno z niewielu tak "zepsutych" miejsc. Dużo częściej poruszamy się po łagodnych (albo i nie :p ) wzgórzach, spokojnych wioskach i pięknych lasach, jak ten bukowy w Rezerwacie Góra Stołowa :)
Dzień zbliża się ku końcowi, a ja nadal w drodze. Szczerze, myślałem, że będę miał wyższą średnią. Jedno to wspomniany już wschodni wiatr, drugie - ponad 2500 metrów w pionie. Nawierzchnia też nie zawsze pomaga, bo jednak jest trochę leśnych, dziurawych odcinków. Zdecydowanie nie na rower szosowy! Ale najważniejsze jest to, że nigdzie się nie spieszę. Pociąg dopiero o 22:30, więc wielokrotnie delikatnie zbaczałem z drogi, żeby chociażby zrobić lepsze zdjęcie ;) Ostatni z zamków łapię jeszcze przed zachodem. I dobrze, bo nie bez powodu zwany jest "Małym Wawelem" - Zamek Tenczyn w Rudnie. Jego wygląd inspirowany był renesansowymi rezydencjami włoskimi. Podczas "potopu" w 1656 roku spalony przez wojska szwedzkie. Mimo odbudowy nigdy nie odzyskał dawnej świetności i od XVIII wieku pozostaje w ruinie. Ponoć pod zamkiem istnieją tajemnicze lochy, którymi można było uciec aż do Krakowa. Nie skorzystałem z tej opcji i w dużej mierze już po ciemku dojechałem do Krakowa, gdzie próbowałem pokręcić się po starówce, ale ilość ludzi skutecznie mnie do tego zniechęciła... Chyba wolę naturę.
A jak już jestem przy naturze - dla tych, którzy dotarli do końca wpisu coś specjalnego. Patrzcie sami, na kogo trafiłem pomiędzy Olkuszem a Krzeszowicami!!! I tylko Czerwonego Kapturka nie spotkałem :(
Trasa: Częstochowa - Olsztyn - Zrębice - Złoty Potok - Ostrężnik - Czatachowa - Mirów - Bobolice - Podlesice - Morsko - Kromołów - Podzamcze - Ryczów - Smoleń - Bydlin - Jaroszowiec - Olkusz - Paczółtowice - Krzeszowice - Rudno - Brzoskwinia - Szczyglice - Kraków.
Męski weekend z małą ilością alko i dużą ilością izo :) Ze względu na pogodę była nawet opcja rezygnacji, ale ostatecznie w sobotę trafiło się piękne okienko (z jeszcze piękniejszym, północnym wiatrem). Ruszamy o 7:05, więc tym razem to ja jestem króliczkiem i bawię się w ucieczkę. Przez całe 257 kilometrów...
Trasa spoko, asfalty raczej gorsze, niż lepsze. Szutry też. Do prawdziwych premiumów sporo im brakowało, ale było klika naprawdę ładnych momentów :) No, gdyby tylko nie liczyć tego wiatru... Oprócz niego kluczową rolę pełnił deszcz padający w ostatnich dniach. Kałuż było sporo, początek dość śliski, później się trochę poprawiło. Najlepsza rzecz, jaką zrobiłem tego dnia, to założenie ochraniaczy na buty - żadna kałuża nie była mi straszna! (poza dwoma, wyglądały na takie głębokie, że mógłbym z nich już nie wyjechać).
Wynik - zgodnie z oczekiwaniami. Na wygraną nie liczyłem, choć przez pierwszą setkę uwierzyłem, że mogę być na pudle. Niestety, okazało się, że godzinę po mnie na trasę wyruszyła bardzo mocna czwórka i jadąc po zmianach nie było szans, żeby z nimi (i wspomnianym wiatrem) wygrać. Dodatkowo na 190 kilometrze złapały mnie mocne skurcze brzucha i przez prawie 1,5 godziny nie byłem w stanie mocniej jechać. Skurcze puściły dopiero 30 kilometrów przed metą i wtedy pomyślałem, że fajnie byłoby minąć metę jako pierwszy. Udało się! To co, że wcale nie oznaczało to końcowego zwycięstwa :p
Czas: 10:36:09
Czas ruchu: 10:26:01
Open: 9/99 (+ 8 DNF)
Strata: 00:54:25 (Filip Pendrak)
Garmin Connect
Wyjazd na Kujawy odwiedzić rodzinę. Poranna pobudka i... deszcz. Nosz kurde, nie tego się spodziewałem patrząc dzień wcześniej na prognozy. Nie pada jednak mocno, więc planów nie zmieniam. O 5:45, w delikatnej mżawce, ruszam przed siebie. Dystans długi, więc nie szarżuję siłami. Zwłaszcza, że nie do końca wiem, jakimi drogami będę jechał, bo kompletnie zdaję się, dla odmiany, na Ride with GPS. Do Ostrowa celowo uderzam przez Stawy Milickie. Tam na pewno będzie ładnie. I było!
Sporo rowerówek, trochę singli, jeśli asfalty to o minimalnym ruchu - aż chce się kręcić :)
Ostrów Wielkopolski zaskoczył mnie siecią rowerówek. Szczerze - dawno nie widziałem miasta o tak spójnej sieci DDR. Widać, że maczała w tym palce osoba, która sama jeździ rowerem. Będąc między Ostrowem a Kaliszem decyduję się zboczyć lekko z trasy i odwiedzić Adriana. Byłem prawie pewien, że jest w pracy, więc zrobiłem mu niezłą niespodziankę :) Podróż wydłużyła się o ponad godzinę, ale było warto :) Przede mną pozostała jeszcze połowa dystansu. Co mogę o niej powiedzieć? Nie wiem, którędy jechałem :p Trafiły się dwa męczące piaszczyste odcinki przez lasy, ale reszta to po prostu coś pięknego - wąskie, idealne asfalty przez wielkopolskie wsie. W Koninie krótki postój na kebaba i lecę dalej, między innymi przez Licheń (Matko Bosko jaka megalomania!). Na ostatnich kilometrach zaczynam czuć, że jestem "u siebie". Za dzieciaka dużą część wakacji spędzałem u dziadków. Ehhh... to były czasy :)
Trasa: Różanka - Trzebnica - Sułów - Milicz - Odolanów - Ostrów Wielkopolski - Nowe Skalmierzyce - Kalisz - Stawiszyn - Mycielin - Żychlin - Konin - Licheń Stary - Ignacewo - Wierzbinek - Zaryń - Mąkoszyn - Izbica Kujawska - Skarbanowo
Dojazd do Poznania rowerem chodził mi po głowie od dawna i w końcu udało się go zrealizować. Najtrudniejsze było wybranie trasy, ale tu z pomocą przyszła Strava i jej Routes. Dwa kliknięcia na miejsce startu i mety, do tego "Prefer paved surfaces" oraz "Follow most popular" i gotowe! Normalnie chyba będę im płacił subskrypcję za to, jak to działa ;) Jechałem drogami, na które sam bym się nigdy nie zdecydował bo ich po prostu nie znałem. Dosłownie z 15-20 km asfalt był średniej jakości, ale mimo to bez większych dziur, reszta rewelacja!!!
Z domu wyjechałem o 3:00 aby skorzystać z pustki na drogach. W okolicach Milicza trochę zmarzłem (było raptem 6*C), ale to dlatego, że wybrałem wersję minimalistyczną pakowania i na kamizelkę brakło miejsca ;) W tamtych okolicach byłem pierwszy raz w życiu i mega mi się spodobało - wschód słońca złapał mnie nad Zalewem Jutrosińskim - BAJKA!!! Dawno nie słyszałem tylu dźwięków ptactwa! :) Bułka z dżemem zabrana z domu smakowała wybornie! :)
Gdy tylko wyszło słońce momentalnie zaczęło robić się cieplej. W Borku Wlkp., po pokonaniu równo 100 km, zrobiłem sobie dłuższy postój na kawę i muffiny, bo powoli zaczynało mi brakować energii. Faktycznie, po postoju byłem jak nowo narodzony. Dalsza droga była już łatwiejsza, bo dobrze mi znana. Odcinek Dolsk - Śrem jednak lepiej było ominąć. Liczyłem, że o 8:00 rano w sobotę nie będzie dużego ruchu, ale się przeliczyłem. Za Czmońcem złapałem grupkę parunastu osób, jak się okazało brali udział w kórnickim maratonie na dystansie raptem 300 i 500 km ;) Trochę pogadaliśmy i w Mosinie nasze drogi się rozjechały. W Poznaniu najpierw podjechałem do małżonki, gdyż organizuje kolejną edycję kursu podstawowego PNF, tam podkradłem parę ciastek i stwierdziłem, że w sumie dokręcę do 200 km ;) Podsumowując - nocna jazda to świetny pomysł - jest o wiele bezpieczniej i nie tak gorąco. Jechało się mega fajnie, spokojnie zrobiłbym jeszcze jedną setkę, w grupie pewnie jeszcze więcej. Czyli jednak 20 km dziennie do pracy to dobry trening :p
PS A po drodze takie atrakcje ;)
Trasa: Wrocław - Trzebnica - Sułów - Dubin - Jutrosin - Kobylin - Pogorzela - Borek Wlkp. - Dolsk - Śrem - Czmoniec - Rogalin - Mosina - Luboń - Poznań - Kobylnica - Wierzonka - Karolin
Pierwszy wolny weekend od dawien dawna. Coś trzeba by zrobić ;) Wstaję późno, jem śniadanie, pakuję namiot, śpiwór i pozostałe biwakowe "drobiazgi". W planie mam jechać gdzieś koło Tucholi, rozbić się nad wodą, wypić piwko, poczytać książkę. Słowem - relaks :) Wyjeżdżam o 9.00, kawałek za Bydgoszczą strzela 23 kkm na Lawince :)
Obciążony rower toczy się jak czołg. Ale za to popychany delikatnie południowym wiatrem. W głowie pojawia się pewna myśl... Za takie pomysły powinni wszystkich zamykać w zakładzie w Świeciu ;)
Mam rodzinę w Redzie, to kilka-kilkanaście kilometrów za Gdynią. A gdyby tak zrobić im niespodziankę? W razie czego mogę zabiwakować gdziekolwiek będę chciał. Próbuję! Takiego dystansu z sakwami jeszcze nie jechałem! :)
Wybieram jak najmniej uczęszczane drogi. Co kilkanaście minut sprawdzam tylko gps'a czy dobrze jadę. Jak na razie jest super. Tylko ten upał... 32 st.C w cieniu. Nie chcę wiedzieć ile było na słońcu. Co około 40 km odwiedzam sklep - lody, coś zimnego. Ciągle się ze mnie leje - w sumie wypijam 6,5 litra napojów. Przed Gdańskiem spotkanie z chłopakiem z Łodzi. Ma w planach 400 km. Szacun! Do Gdańska średnia prędkość w granicach 25 km/h. To lepiej niż przewidywałem. Niestety w mieście drastycznie spada. Światła, zwiedzanie i jarmark dominikański robią swoje.
W Sopocie nawet się nie zatrzymuję. Tłok mnie męczy. Za to w Gdyni w końcu upragnione morze :) (no dobra - zatoka :p ) oraz oczywiście Dar Pomorza i ORP Błyskawica :)
Sił mam jeszcze nadzwyczaj dużo, spokojnie dotarłbym do Władysławowa albo nawet na Hel. Ale chęć spotkania z rodzinką jest większa. Jak mnie nie wpuszczą to rozbiję się im pod oknem :p
Pamiętam moje poprzednie dwusetki. Byłem po nich mocno zmęczony. Tym razem jeszcze ładnych kilka godzin posiedziałem z najbliższymi. To dobrze wróży na przyszłość :)
Dom - Poznań - Puszczykowo - Mosina - Śrem - Gogolewo - Rogusko - Nowe Miasto nad Wartą - Dębno - Orzechowo - Pyzdry - Zagórów - Rzgów - Sławsk - Konin - Kościelec - Koło - Wrząca Wielka - Brdów - Izbica Kujawska - Skarbanowo
Nadwarciański Szlak Rowerowy (NSR) zaliczony! Chociaż w części ;-)
Nigdy więcej czegoś takiego... Zacznę od tego, że w piątek byłem na weselu, a w sobotę wieczorem na imprezce w Browar Pubie. Do domu wróciłem o 5.00 nad ranem w niedzielę, a już o 5.30 musiałem wyjechać z domu... Tak więc szykowała się pierwsza dwusetka bez snu...
Umówieni byliśmy o 6.30 na dworcu PKP w Puszczykowie. W międzyczasie zaczęło świtać.
Mieliśmy po prawie 30 km na liczniku. To jednak dopiero początek wspólnej wyprawy.
Początkowo kawałek jechaliśmy lasami. Uwaga na kiepskie oznakowanie…
Już o godzinie 8.00 byliśmy w Śremie, w którym znalezienie sklepu otwartego o tej porze w niedzielę jest sporym wyzwaniem… Po chwili szukania mogliśmy zasiąść do śniadania. Tylko czemu wybraliśmy taki słaby drugi plan?!
Od teraz poruszaliśmy się wałem…
Takie krajobrazy towarzyszyły nam przez kilkadziesiąt km'ów…
Ja, rowery oraz wał…
Suuuper…
Nie, wcale nie jest nudno!
WOW! Co za zróżnicowanie terenu!
A ile zakrętów!
Wały obfitują w wąskie, ciasne zakręty oraz mnóstwo podjazdów i technicznych zjazdów, dlatego Tomek jest taki zmęczony… ;-)
Uroczy wał, nieprawdaż?!
Niestety po wielu pięknych chwilach spędzonych na wale musieliśmy przejeżdżać przez jakiś nudny most kratownicowy z roku 1875.
Przeprawa promowa to nuda w porównaniu do jazdy wałem… ;-)
Od teraz poruszaliśmy się już asfaltami, dzięki czemu szybko dotarliśmy na pyszny obiadek u Weroniki. Tam zostawiłem Tomka a sam poleciałem (dosłownie!) do Izbicy Kujawskiej. Jako, że przez spory odcinek miałem z wiatrem, bez zbytniego wysiłku mogłem nadrobić czas stracony na wale…
Podsumowując… Jeśli ktoś jest pasjonatem wałów przeciwpowodziowych to ta trasa jest stworzona dla niego! Pozostałe osoby, mimo, nie da się ukryć, pięknych nadwarciańskich terenów, już po paru kilometrach zaczną się nudzić. I nie ma w tym nic dziwnego. W końcu ile można jechać prostą ścieżką, przy niezmieniającym się krajobrazie? Być może moje odczucia są troszkę nieobiektywne, gdyż był to pierwszy nizinny wypad po prawie dwóch tygodniach w górach, ale w najbliższym czasie nie mam zamiaru powtarzać NSR’a…
Na zakończenie tradycyjnie podziękowania dla KikapuRidera za "niezapomnianą, pełną przygód, po prostu mega jazdę... wałem" ;p
Transwielkopolska Trasa Rowerowa - Odcinek Północny zdobyty!
Pobudka koło 4.00. Po kilkunastu minutach byłem już w drodze na Dworzec Główny w Poznaniu, gdzie czekał na mnie KikapuRider. O 5:22 ruszył pociąg, którym udaliśmy się do Okonka. Na miejscu byliśmy o 8:01. Naszą wycieczkę zacząłem bardzo spektakularnie wywracając się na środku peronu - to była pierwsza gleba w SPD ;-)
Po zrobieniu zapasów w sklepie mogliśmy zacząć!!! Jest godzina 8:20 a przed nami kawał drogi.
Po kilkunastu kilometrach w lesie przekroczyliśmy rzekę Gwdę - w tle wysadzony most.
Kilometrów powoli ubywało, dlatego zrobiliśmy się głodni. Miejsce na śniadanie wybraliśmy dość nietypowe... Cmentarz w Tarnówce...
Pełni sił pojechaliśmy w stronę Piły. Na drogach asfaltowych zaczęły się "zmiany" osoby jadącej z przodu. Wiatr dawał się trochę we znaki... W południe dotarliśmy do Piły, gdzie czekał na nas kolejny lekki posiłek. Po kilkunastu minutach trzeba było jechać dalej. Od tego momentu zaczął się najgorszy chyba odcinek. Nadszedł pierwszy kryzys (mieliśmy około 80-90 km na licznikach). Droga do Trzcianki wiodła wąskimi asfaltami z wiatrem w twarz i do tego sporo długich podjazdów... Na szczęście w końcu dotarliśmy mniej więcej do połowy TTR-N.
Od Trzcianki było już trochę lepiej. W miarę spokojnie dotarliśmy do Czarnkowa (zdjęcie specjalnie dla mgr Kasi ;p)
Za Czarnkowem czekał nas długi kamienisty podjazd (nie spodziewałem się czegoś takiego w tych rejonach...), po którym trzeba było znowu coś zjeść. Miejscówkę tradycyjnie już wybraliśmy niebanalną... ;-)
W drodze do Obrzycka zatrzymaliśmy się na chwilkę na poboczu... Co mi się wtedy przydarzyło?! To chyba normalne... Guma... Pewien siebie wyciągnąłem nowego Maxxisa z pod siodełka i założyłem na koło... Pompuję, pompuję i nic... Okazało się, że przetarł się o pręty od siodełka :/ Na szczęście miałem łatki :-) Gdy ja bawiłem się w wulkanizację Tomka użądlił jakiś owad... Nie mieliśmy przy sobie wapna, ale na szczęście obyło się bez niego.
Ostatni większy postój przypadł na Szamotuły, gdzie w sąsiedztwie pałacu zjedliśmy resztę jedzenia ;-)
Do Poznania dotarliśmy już po zmroku. Pechowy postój przed Obrzyskiem zrobił swoje... Mimo to szczęśliwie jesteśmy na drugim końcu TTR-N. Jest godzina 22.20. Za nami 17 godzin oraz około 220 km wspólnej przygody. Warto było!!!
Na koniec dodam tylko, że udało mi się pobić rekord sprzed kilku dni o 21.59 km. To chyba max na ten rok...
Podsumowując: świetnie spędzony dzień, niezapomniana przygoda, piękne typowo wielkopolskie widoki, niestety szlak miejscami kiepsko oznakowany a na długich, prostych asfaltach szło zasnąć... Samemu chyba by mi się nie chciało... Na szczęście był ze mną KikapuRider. W tym miejscu chciałbym mu serdecznie podziękować za ten wyjazd - będziemy mieli co wnukom opowiadać ;-)
Korzystając z możliwości nowego BS'a wstawiam dwa filmiki: Okonek <--> Park Sołacki. Dzieli je "skromne" 200 km wspaniałej przygody!
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".
Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.
Karbonowa rama Flyxii FR-216
RockShox SID XX World Cup
Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25
GRIZZLY
Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po wielu tysiącach kilometrów szutrów i asfaltów stwierdzam, że zamiana szosy na gravela to był jednak strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :)
Canyon Grizl 6 z amelinium
Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
Koła BW SuperLite 40
Opony Tufo Thundero HD 40C
LAWINKA
Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Od kilku lat obwieszona błotnikowo-bagażnikowym szpejem.
Rama GT Avalanche 2.0
RockShox Reba SL
Napęd Deore XT M770
Hamulce Formula RX
Koła Deore XT
WILMA
Pierwsza szosówka, kupiona lekko używana. Po wielu latach na MTB pozwoliła poznać uroki jazdy na szosie. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie jest - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)