rowerowe historie

daVe
Wpisy archiwalne w kategorii

graveLove

Dystans całkowity:579.85 km (w terenie 440.00 km; 75.88%)
Czas w ruchu:23:22
Średnia prędkość:24.82 km/h
Maksymalna prędkość:52.30 km/h
Suma podjazdów:3969 m
Maks. tętno maksymalne:176 (97 %)
Maks. tętno średnie:156 (86 %)
Suma kalorii:12093 kcal
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:289.92 km i 11h 41m
Więcej statystyk
Sobota, 15 czerwca 2024 Komentarze: 3
Dystans400.05 km
Teren320.00 km
Czas16:22
Podjazdy2490 m
SprzętGrizzly
Vśrednia24.44 km/h
Vmax48.80 km/h
Tętnośr.133
Tętnomax168
Kalorie 7412 kcal
Temp.18.0 °C
Więcej danych
Od czego by tu zacząć... Najlepiej od końca! Zająłem drugie miejsce open :)

Do tej pory najdłuższa trasa, jaką zrobiłem, miała niecałe 240 km. Tak naprawdę było to na samym początku mojej przygody z kolarstwem. Od dawna wiedziałem, że jestem w stanie przejechać więcej, ale w ostatnich latach jakoś nie było czasu i okazji... Stąd, jak tylko usłyszałem o zupełnie nowej imprezie Parle Gravel Adventure Race z długim dystansem 400 km, pomyślałem, że to dobra okazja sprawdzić, ile jestem w stanie przejechać "na strzała". Trasa też wydawała się wymarzona, bo z Poznania do Kołobrzegu, niekoniecznie najkrótszą drogą... ;)

W sumie jakiś większych przygotowań do startu nie robiłem, choć faktycznie ten rok jest u mnie bardzo rowerowy - sporo kilometrów i dłuższych jazd, do tego kilka mocnych tripów w górach, więc forma jest :) Startuję w drugiej grupie, czyli o 6:10. Od początku jadę na przodzie, ktoś się niby podczepia, ale gubię go na nadwarciańskim. Pierwsze 20 kilometrów dobrze znane, więc jedzie się super, choć dość wolno - jednak nie jest to rower MTB. Przy przeprawie przez Trojankę ponosi mnie fantazja i zamiast przenieść rower na plecach cisnę środkiem. W tym momencie wosk na łańcuchu powiedział: ciao! kurde... a przede mną jeszcze 380 kilometrów :D Na 50 km doganiam Szymona Olszewskiego i od tego momentu jestem drugi open. Zamiast cieszyć się trasą zaczynam gapić się w tracking i liczyć jak szybko muszę gonić / uciekać ;) Tyle było z wcześniej zaplanowanych postojów na trasie ;)

Po jakimś czasie mój tracker się wiesza i zaczynam jechać w trybie incognito. Dla mnie dobrze, dla Arka Tecława jadącego na pierwszej pozycji trochę gorzej, bo nie wie, gdzie jestem. A jestem blisko. Na wysokości 125 km (prom przez Noteć) być może to ja prowadziłem. Trochę mnie to nakręciło, ale przyszło opamiętanie - hola hola, to dopiero 1/3 trasy... Kilometry ubywają wolno, ale jedzie się szybko :p Wieje w plecy, pogoda piękna, trasa jeszcze lepsza, bo jest dużo premium szutrów przeplatanych bardzo spokojnymi asfaltami i o dziwo minimalna ilość piachu. Do tego parę atrakcji po drodze, m.in. pałac w Stobnicy i zamek w Goraju. Aż żal, że kiedyś się to skończy... Na 180 kilometrze było blisko, żeby stało się to przedwcześnie ;) Nie zauważyłem jednego kamienia i tak walnąłem tylnym kołem, że aż się zatrzymałem sprawdzić, czy obręcz jest cała. Przynajmniej miejscówkę miałbym dobrą na nocleg :D

Obręcz cudem przeżyła, więc mogłem jechać dalej. W domu zakładałem, że w Bornem Sulinowie robię postój na obiad. Wizja straty pudła podczas czekania na pizzę trochę mnie przerażała, więc stanęło na szybkiej bułce z serem, ale i tak spędziłem pod biedrą pewnie z 15 minut. Była to najdłuższa pauza, ale była tego warta. Poprzednie 20 km mocno się męczyłem, a po postoju na 240 kilometrze wyraźnie odżyłem. I dobrze, bo przede mną fragment, którego obawiałem się najbardziej - Szwajcaria Połczyńska. Na szczęście organizatorzy zafundowali nam wersję soft, przez co wszystko było do przejechania w siodle. Dalej już tylko Wilcze Jary i... prawie morze :)

No dobra, niezupełnie. Po drodze musiałem jeszcze uciekać przed burzowymi chmurami. No i w międzyczasie udało się zresetować trackera. Świat znowu wiedział, gdzie jestem, a okolica była tego warta, co zresztą widać na zdjęciach.

Zachodzące słońce oznaczało, że meta coraz bliżej. Odległości zarówno do pierwszego Arka, jak i do trzeciego Szymona były na tyle duże, że tylko jakaś awaria mogła pokrzyżować moje plany. No i prawie się udało :D Dwadzieścia kilometrów przed metą, na najgorszym odcinku całej trasy, w jakiś chaszczach, bagnie i cholera wie czym jeszcze złapałem laczka. Pompka oczywiście na dnie podsiodłówki, zanim ją wyciągnąłem zleciały się chyba wszystkie komary żyjące między Ustroniem a Kołobrzegiem. Pierwsze dopompowanie i dupa, ucieka dalej. W tej sytuacji z rowerem biegnę, a nie jadę, spoglądając tylko na Garmina, czy trzymam się śladu, bo w realu ścieżka była niewidoczna. Dopiero po przebiciu się przez ten odcinek (ponoć był po to, żeby odhaczyć adventure w nazwie ;) dopompowałem jeszcze raz i tym razem chyba udało się zakleić. Nadzieja na drugie miejsce znowu się pojawiła i z duszą na ramieniu zacząłem odliczać kilometry do końca.

Tego już nie mogłem stracić! Dość asekuracyjny przejazd rowerówką R10, chwila kręcenia po Kołobrzegu i... META! Jest radość!

A jak samopoczucie? Również spoko, tyłek przeżył, mięśniowo też nadzwyczaj dobrze. Chyba najbardziej odczuwalne było lekkie oszołomienie i delikatne zawroty głowy, jak po czteropaku Harnasia :D Szczerze, gdybym coś zjadł, kolejne 100 km zrobiłbym bez problemu. To brzmi jak plan na przyszłość ;)

Ogólne wrażenia z imprezy mega dobre. Świetni organizatorzy, domowa atmosfera na mecie, trasa ciekawa, ale przede wszystkim bardzo zrównoważona i... gravelowa. No i nie sposób nie wspomnieć o końcowym wyniku, którego się zupełnie nie spodziewałem. Na drugim miejscu przez 350 kilometrów to jeszcze nie jechałem :D Czy powtórzę? Przed startem bym powiedział, że na pewno nie. Dzisiaj... zastanawiam się :p Natomiast z ręką na sercu mogę Wam polecić tą imprezę na przyszły rok. Jestem pewien, że będzie jeszcze lepiej. Do zobaczenia! :)

Czas: 16:56:35
Czas ruchu: 16:22:19
Open: 2/31 (+ 1 DNF)
Strata: 00:57:27 (Arek Tecław)

Trasa: Poznań - Owińska - Mściszewo - Nieszawka - Parkowo - Wełna - Słonawy - Stobnica - Piotrowo - Klempicz - Lubasz - Goraj - Ciszkowo Prom - Kuźnica Czarnkowska - Radolin - Biała - Kępa - Szydłowo - Góra Dąbrowa (207 m n.p.m.) - Stara Łubianka - Nadarzyce - Borne Sulinowo - Strzeszyn - Stare Drawsko - Kluczewo - Połczyn-Zdrój - Rąbino - Podwilcze - Gościno - Dębogard - Ustronie Morskie - Kołobrzeg
Sobota, 17 września 2022 Komentarze: 2
Dystans179.80 km
Teren120.00 km
Czas07:00
Podjazdy1479 m
SprzętChińczyk
Vśrednia25.69 km/h
Vmax52.30 km/h
Tętnośr.156
Tętnomax176
Kalorie 4681 kcal
Temp.11.0 °C
Więcej danych
Niedawno Wojtas z Marianem rzucili pomysłem, czy nie pojechałbym z nimi na Kaszuby na Szuter Mastra. Gravela nie mam, ale można lecieć na MTB, więc długo się nie zastanawiałem, bo towarzystwo przednie, piękna okolica i nie ukrywam, chodziło mi po głowie przejechanie czegoś w formule gravelowej. Jaka jest różnica w porównaniu z klasycznymi maratonami MTB: więcej km, mniej strzałek (tak naprawdę to żadnej, bo każdy nawiguje samodzielnie) i dużo więcej luzu w majtach :)

Przed startem robiłem jakieś tam założenia dotyczące tego, jak mocno jechać, ale wiadomo jak to jest po minięciu linii startu... ;) Ruszaliśmy jako jedni z pierwszych (start parami) i dopiero po paru minutach doszła mnie czołówka wyścigu, więc nie słuchając Wojtasa, żeby nie szaleć za bardzo, złapałem ich koło. Powiozłem się parę kilometrów po asfalcie i po wjechaniu w teren odpuściłem, bo wiedziałem, że nic dobrego z tego nie wyjdzie ;) Dość szybko uformowaliśmy 4 osobowy pociąg i tuż za Kartuzami doszliśmy Artura, który wcześniej również uczepił się czuba wyścigu. Tak oto w pięć osób utworzyliśmy mocno pracującą grupę pościgową (jadąc bodajże na 5-9 miejscu open). Nie ukrywam - zmian dawałem mało, najwięcej pracował Artur. Tak naprawdę to od początku zdawałem sobie sprawę, że jadę za mocno, ale było to częścią planu - wytrwać w grupie mniej więcej do połowy trasy, aby nie musieć samemu rzeźbić pod wiatr. Od Jeziora Wdzydze zaczynał się powrót w kierunku północno-wschodnim, a wtedy wiatr bardziej pomagał niż przeszkadzał. Gdzieś na wysokości 80 kilometra zaczynałem czuć uda na podjazdach, ale uparcie realizowałem swój plan. Po głowie chodziło mi tylko jedno pytanie - czy nie przeszarżuję i nie złapię bomby na powrocie do mety :)

Na około 100 kilometrze grzecznie puściłem koła towarzyszy jazdy i rozpocząłem samotną walkę z kaszubskimi szutrami. Na drugim bufecie na 110 kilometrze doszedłem chłopaków z mojego pociągu (pierwszego bufetu nawet nie zauważyliśmy...), ale mimo ich zaproszeń do dalszej wspólnej jazdy odmówiłem i z bufetu ruszałem chwilę za nimi. Zacząłem słabnąć.

Gdzieś na 130-140 kilometrze doszedł mnie Wojtas, ale nawet nie próbowałem wspólnej jazdy (ostatecznie dołożył mi 7 minut). W tamtym momencie najważniejsze było dla mnie pilnowanie tętna, żeby w dobrym stanie dotrzeć do mety. Mniej więcej w tym samym czasie zacząłem tasować się z dwójką gravelowców - oni dochodzili mnie na płaskim, ja uciekałem im na piachu i zjazdach. O dziwo, zamiast czuć się coraz gorzej, siły częściowo powróciły, dzięki czemu do mety kontrolowałem sytuację i na ostatnich długich asfaltowych odcinkach dałem się wyprzedzić tylko jednej osobie.

Czy mi się podobało?! Bardzo!!!
- mimo całonocnego deszczu ani razu nie zmokłem na trasie (a przynajmniej nie od deszczu...)
- udało się złapać mocną grupę, ale też w odpowiednim momencie ją opuścić
- prawie wygrałem z Wojtasem ;)
- gdyby ktoś mi powiedział, że będę 12 open na pewno bym w to nie uwierzył
- jak dla mnie trochę za dużo asfaltu, ale w końcu to wyścig gravelowy, a nie MTB, więc nie narzekam
- okoliczności przyrody - BAJKA!!! kto nigdy nie był na Kaszubach obowiązkowo musi to nadrobić
- organizacja spoko, fajrant super - w końcu zawody bez napinki i stroszenia piórek
- rower trochę nie ten, ale przynajmniej nie musiałem uważać na zjazdach, bo wystarczyło puścić klamki :p
- 10% podjazd po prawie 180 kilometrach ścigania to nie było coś, na co czekałem ;)

Czas: 07:06:44
Czas ruchu: 06:59:14
Open: 12/102 (+ 1 DNF)
Strata: 01:02:33 (Łukasz Klimaszewski)
Pełne wyniki: KLIK

Jeszcze jeden ogromny pozytyw - dawno nie widziałem tak dobrych zdjęć z zawodów! HbyM, kaski z głów!

Wyścig gravelowy, a 2/3 osób ze zdjęcia na MTB :p

Na widok 10% ścianki nadal się uśmiecham, więc nie jest źle :)

Ale szczerze - jak tu się nie uśmiechać w takich okolicznościach przyrody?

A na zakończenie ścigania zimne piwko i mega wyżerka na fajrancie - niech się chowają te wszystkie rozgotowane makarony z innych cykli! Czy kogoś jeszcze trzeba zachęcać do udziału w Szuter Master w przyszłym sezonie? :)

PARĘ SŁÓW O MNIE

Cześć, jestem Dawid z miasta Wrocław!

Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".

90706.06

KILOMETRÓW NA BLOGU

24258.00

KILOMETRÓW W TERENIE

22.31 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

172d 22h 09m

CZAS NA ROWERZE

MOJE ROWERY

CHIŃCZYK

Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.

  • Karbonowa rama Flyxii FR-216
  • RockShox SID XX World Cup
  • Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
  • Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
  • Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25

GRIZZLY

Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po prawie 10 tys. kilometrów szutrów i tragicznych asfaltów mogę stwierdzić, że zamiana szosy na szutrówkę to był jednak strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :)

  • Ameliniowa rama Canyon Grizl 6
  • Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
  • Koła DT Swiss Gravel LN
  • Opony Tufo Thundero HD 40C

LAWINKA

Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Od kilku lat obwieszona błotnikowo-bagażnikowym szpejem.

  • Rama GT Avalanche 2.0
  • RockShox Reba SL
  • Napęd Deore XT M770
  • Hamulce Formula RX
  • Koła Deore XT

WILMA

Pierwsza szosówka, kupiona lekko używana. Po wielu latach na MTB pozwoliła poznać uroki jazdy na szosie. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie jest - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)

  • Karbonowa rama Wilier Triestina Mortirolo
  • Osprzęt Campagnolo Veloce/Mirage
  • Koła DT R460