droga jest celem

Wpisy archiwalne w kategorii

>400

Dystans całkowity:892.53 km (w terenie 330.00 km; 36.97%)
Czas w ruchu:35:43
Średnia prędkość:24.99 km/h
Maksymalna prędkość:48.80 km/h
Suma podjazdów:4090 m
Maks. tętno maksymalne:171 (95 %)
Maks. tętno średnie:133 (73 %)
Suma kalorii:19739 kcal
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:446.26 km i 17h 51m
Więcej statystyk
Sobota, 28 grudnia 2024 Komentarze: 4
Dystans492.48 km
Teren10.00 km
Czas19:21
Podjazdy1600 m
SprzętGrizzly
Vśrednia25.45 km/h
Vmax48.24 km/h
Tętnośr.127
Tętnomax171
Kalorie12327 kcal
Temp.0.0 °C
Więcej danych
500 kilometrów zimą, gdy noc trwa 16 godzin? Czy może być coś głupszego? :p

Na ten porąbany pomysł wpadł Rambo z Black Wire, ostatnio jeżdżę z nimi na ustawkach. Okazało się, że na luźno rzucone hasło odpowiedziało kilkanaście osób - ostatecznie na trasę ruszaliśmy w 14 osób, gdzie jedna osoba jechała z nami tylko kawałek, a druga z założenia do Zielonej Góry.

Poranek jest mroźny i nawet po wyjściu słońca wcale nie robi się cieplej. Temperata osiągnęła maksymalnie pewnie ze 3 stopnie...

Początkowe kilometry mijają dość szybko. Od startu trzymam się pierwszej grupy, w Ścinawie robimy krótki postój na wyrównanie, ale zanim dotarłem do kasy, żeby kupić herbatę, grupka, na którą czekaliśmy, nas wyprzedziła, więc musieliśmy ich trochę pogonić. Pierwszy dłuższy postój to 130 kilometr i Głogów. Tu niestety odpada pierwsza osoba - Justyna zaczynała na lekach, puściło ją i pojawiła się gorączka. Trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić.

Drogi, po których jedziemy są mi bardzo dobrze znane. Jedzie się super, widoki rewelacja. Czego chcieć więcej :)


Dochodzi godzina 16 i zaczyna się to, na co czekaliśmy. Noc. Niestety, z dużą mgłą. Widoczność taka sobie, ale lampki dają radę, więc rozjechania się nie boimy.

Gorsze jest to, że mgła się osadza i zamarza na ciuchach, rękawiczkach, kierownicy itp. Postój w Babimoście to rozmrażanie i szukanie patentów na dalszą jazdę. Najgorzej jest z dłońmi, bo mokre rękawiczki mocno wychładzają. Skuteczne okazuje się najprostsze rozwiązanie, czyli rękawiczki-foliówki zakładane pod wierzchnie grube rękawice. Patent sprawdza się do samego końca :)

Po drodze za dużo nie widać ;) choć trafiają się takie ciekawostki, jak świetlne iluminacje w Popowie.

Do Gorzowa jadę w grupie, która spieszy się na pociąg o 9:30, więc momentami jest mocno. Na 290 kilometrze decyduję dalszą drogę, czyli około 200 kilometrów, przejechać z grupą wolniejszą, bo bilety mamy na 13:16. Zaczyna się jazda od Orlenu do Orlenu ;)

Ogólnie trochę za dużo tego kimania było. Spowodowało to tylko, że część osób w Szczecinie złapała totalny kryzys i stwierdzili, że dalej nie jadą :p Natalia poczekała na transport, który miała załatwiony, a Rambo i Tobiasz złapali pociąg, na który spieszyła się ta wcześniejsza czteroosobowa grupka.

Ja dałem się zmobilizować do dalszej jazdy i razem z Gosią, Kostą i Grzegorzem, jeszcze przed wschodem słońca, ruszyliśmy dokręcić "końcóweczkę", czyli raptem 100 kilometrów dzielące nas od Świnoujścia. Początkowo jedzie się dobrze, wiatr zaczyna lekko wkurzać, ale z Małgorzatą ciągniemy towarzystwo. Kryzys łapie mnie między Wolinem a Międzyzdrojami. Przez zgagę, która złapała mnie po całym dniu jedzenia węgli, jakiś czas temu przestałem jeść cokolwiek. To musiało się zemścić. Na szczęście kompani delikatnie odpuścili korby, a ja z kolei po wciągnięciu kolejnego batona, lekko odżyłem. W ten sposób, chyba już częściowo siłą woli, dotarłem do celu.

Korciło dokręcić do piątki z przodu, ale jestem już na to za stary. Zresztą, wszystko jeszcze przede mną :) Ładujemy się do kolejki i w dobrych humorach wracamy do Wro. To była pojebana akcja, ale zapamiętam ją do końca życia :)

PS Zapamiętam ją nie tylko z powodu dystansu, warunków i trudności po drodze. Będąc w Głogowie dowiedziałem się, że nagle, bez wcześniejszych chorób itp. zmarł mój chrzestny, brat ojca. Cieszył się tak dobrym zdrowiem, że nigdy bym nie sądził, że tak szybko od nas odejdzie. Utwierdza mnie to w jednym - trzeba żyć, tu i teraz. I choć czasem wszystko się pierdoli (tak, jak u mnie w tym roku, ale to opowieść na inną okazję...) nigdy nie wiemy, czy dzień, który się właśnie kończy, nie jest tym ostatnim. Dlatego spełniajcie marzenia, realizujcie najgłupsze pomysły i po prostu cieszcie się życiem! Bo nigdy nie wiadomo, czy nie kładziemy się do łóżka po raz ostatni... :(

Trasa: Wrocław - Wołów - Ścinawa - Głogów - Bytom Odrzański - Nowa Sól - Konotop - Kargowa - Babimost - Międzyrzecz - Gorzów Wlkp. - Barlinek - Lipiany - Pyrzyce - Szczecin - Goleniów - Wolin - Międzyzdroje - Świnoujście
Sobota, 15 czerwca 2024 Komentarze: 3
Dystans400.05 km
Teren320.00 km
Czas16:22
Podjazdy2490 m
SprzętGrizzly
Vśrednia24.44 km/h
Vmax48.80 km/h
Tętnośr.133
Tętnomax168
Kalorie 7412 kcal
Temp.18.0 °C
Więcej danych
Od czego by tu zacząć... Najlepiej od końca! Zająłem drugie miejsce open :)

Do tej pory najdłuższa trasa, jaką zrobiłem, miała niecałe 240 km. Tak naprawdę było to na samym początku mojej przygody z kolarstwem. Od dawna wiedziałem, że jestem w stanie przejechać więcej, ale w ostatnich latach jakoś nie było czasu i okazji... Stąd, jak tylko usłyszałem o zupełnie nowej imprezie Parle Gravel Adventure Race z długim dystansem 400 km, pomyślałem, że to dobra okazja sprawdzić, ile jestem w stanie przejechać "na strzała". Trasa też wydawała się wymarzona, bo z Poznania do Kołobrzegu, niekoniecznie najkrótszą drogą... ;)

W sumie jakiś większych przygotowań do startu nie robiłem, choć faktycznie ten rok jest u mnie bardzo rowerowy - sporo kilometrów i dłuższych jazd, do tego kilka mocnych tripów w górach, więc forma jest :) Startuję w drugiej grupie, czyli o 6:10. Od początku jadę na przodzie, ktoś się niby podczepia, ale gubię go na nadwarciańskim. Pierwsze 20 kilometrów dobrze znane, więc jedzie się super, choć dość wolno - jednak nie jest to rower MTB. Przy przeprawie przez Trojankę ponosi mnie fantazja i zamiast przenieść rower na plecach cisnę środkiem. W tym momencie wosk na łańcuchu powiedział: ciao! kurde... a przede mną jeszcze 380 kilometrów :D Na 50 km doganiam Szymona Olszewskiego i od tego momentu jestem drugi open. Zamiast cieszyć się trasą zaczynam gapić się w tracking i liczyć jak szybko muszę gonić / uciekać ;) Tyle było z wcześniej zaplanowanych postojów na trasie ;)

Po jakimś czasie mój tracker się wiesza i zaczynam jechać w trybie incognito. Dla mnie dobrze, dla Arka Tecława jadącego na pierwszej pozycji trochę gorzej, bo nie wie, gdzie jestem. A jestem blisko. Na wysokości 125 km (prom przez Noteć) być może to ja prowadziłem. Trochę mnie to nakręciło, ale przyszło opamiętanie - hola hola, to dopiero 1/3 trasy... Kilometry ubywają wolno, ale jedzie się szybko :p Wieje w plecy, pogoda piękna, trasa jeszcze lepsza, bo jest dużo premium szutrów przeplatanych bardzo spokojnymi asfaltami i o dziwo minimalna ilość piachu. Do tego parę atrakcji po drodze, m.in. pałac w Stobnicy i zamek w Goraju. Aż żal, że kiedyś się to skończy... Na 180 kilometrze było blisko, żeby stało się to przedwcześnie ;) Nie zauważyłem jednego kamienia i tak walnąłem tylnym kołem, że aż się zatrzymałem sprawdzić, czy obręcz jest cała. Przynajmniej miejscówkę miałbym dobrą na nocleg :D

Obręcz cudem przeżyła, więc mogłem jechać dalej. W domu zakładałem, że w Bornem Sulinowie robię postój na obiad. Wizja straty pudła podczas czekania na pizzę trochę mnie przerażała, więc stanęło na szybkiej bułce z serem, ale i tak spędziłem pod biedrą pewnie z 15 minut. Była to najdłuższa pauza, ale była tego warta. Poprzednie 20 km mocno się męczyłem, a po postoju na 240 kilometrze wyraźnie odżyłem. I dobrze, bo przede mną fragment, którego obawiałem się najbardziej - Szwajcaria Połczyńska. Na szczęście organizatorzy zafundowali nam wersję soft, przez co wszystko było do przejechania w siodle. Dalej już tylko Wilcze Jary i... prawie morze :)

No dobra, niezupełnie. Po drodze musiałem jeszcze uciekać przed burzowymi chmurami. No i w międzyczasie udało się zresetować trackera. Świat znowu wiedział, gdzie jestem, a okolica była tego warta, co zresztą widać na zdjęciach.

Zachodzące słońce oznaczało, że meta coraz bliżej. Odległości zarówno do pierwszego Arka, jak i do trzeciego Szymona były na tyle duże, że tylko jakaś awaria mogła pokrzyżować moje plany. No i prawie się udało :D Dwadzieścia kilometrów przed metą, na najgorszym odcinku całej trasy, w jakiś chaszczach, bagnie i cholera wie czym jeszcze złapałem laczka. Pompka oczywiście na dnie podsiodłówki, zanim ją wyciągnąłem zleciały się chyba wszystkie komary żyjące między Ustroniem a Kołobrzegiem. Pierwsze dopompowanie i dupa, ucieka dalej. W tej sytuacji z rowerem biegnę, a nie jadę, spoglądając tylko na Garmina, czy trzymam się śladu, bo w realu ścieżka była niewidoczna. Dopiero po przebiciu się przez ten odcinek (ponoć był po to, żeby odhaczyć adventure w nazwie ;) dopompowałem jeszcze raz i tym razem chyba udało się zakleić. Nadzieja na drugie miejsce znowu się pojawiła i z duszą na ramieniu zacząłem odliczać kilometry do końca.

Tego już nie mogłem stracić! Dość asekuracyjny przejazd rowerówką R10, chwila kręcenia po Kołobrzegu i... META! Jest radość!

A jak samopoczucie? Również spoko, tyłek przeżył, mięśniowo też nadzwyczaj dobrze. Chyba najbardziej odczuwalne było lekkie oszołomienie i delikatne zawroty głowy, jak po czteropaku Harnasia :D Szczerze, gdybym coś zjadł, kolejne 100 km zrobiłbym bez problemu. To brzmi jak plan na przyszłość ;)

Ogólne wrażenia z imprezy mega dobre. Świetni organizatorzy, domowa atmosfera na mecie, trasa ciekawa, ale przede wszystkim bardzo zrównoważona i... gravelowa. No i nie sposób nie wspomnieć o końcowym wyniku, którego się zupełnie nie spodziewałem. Na drugim miejscu przez 350 kilometrów to jeszcze nie jechałem :D Czy powtórzę? Przed startem bym powiedział, że na pewno nie. Dzisiaj... zastanawiam się :p Natomiast z ręką na sercu mogę Wam polecić tą imprezę na przyszły rok. Jestem pewien, że będzie jeszcze lepiej. Do zobaczenia! :)

Czas: 16:56:35
Czas ruchu: 16:22:19
Open: 2/31 (+ 1 DNF)
Strata: 00:57:27 (Arek Tecław)

Trasa: Poznań - Owińska - Mściszewo - Nieszawka - Parkowo - Wełna - Słonawy - Stobnica - Piotrowo - Klempicz - Lubasz - Goraj - Ciszkowo Prom - Kuźnica Czarnkowska - Radolin - Biała - Kępa - Szydłowo - Góra Dąbrowa (207 m n.p.m.) - Stara Łubianka - Nadarzyce - Borne Sulinowo - Strzeszyn - Stare Drawsko - Kluczewo - Połczyn-Zdrój - Rąbino - Podwilcze - Gościno - Dębogard - Ustronie Morskie - Kołobrzeg

PARĘ SŁÓW O MNIE

Cześć, jestem Dawid z miasta Wrocław!

Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".

98137.62

KILOMETRÓW NA BLOGU

26058.00

KILOMETRÓW W TERENIE

22.35 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

186d 10h 27m

CZAS NA ROWERZE

MOJE ROWERY

CHIŃCZYK

Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.

  • Karbonowa rama Flyxii FR-216
  • RockShox SID XX World Cup
  • Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
  • Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
  • Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25

GRIZZLY

Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po 10 tys. kilometrów szutrów i asfaltów mogę stwierdzić, że zamiana szosy na gravela to był jednak strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :)

  • Ameliniowa rama Canyon Grizl 6
  • Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
  • Koła DT Swiss Gravel LN
  • Opony Tufo Thundero HD 40C

LAWINKA

Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Od kilku lat obwieszona błotnikowo-bagażnikowym szpejem.

  • Rama GT Avalanche 2.0
  • RockShox Reba SL
  • Napęd Deore XT M770
  • Hamulce Formula RX
  • Koła Deore XT

WILMA

Pierwsza szosówka, kupiona lekko używana. Po wielu latach na MTB pozwoliła poznać uroki jazdy na szosie. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie jest - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)

  • Karbonowa rama Wilier Triestina Mortirolo
  • Osprzęt Campagnolo Veloce/Mirage
  • Koła DT R460