Sobota, 15 czerwca 2024
Komentarze: 3
Vśrednia24.44 km/h
Vmax48.80 km/h
Tętnośr.133
Tętnomax168
Kalorie 7412 kcal
Temp.18.0 °C
Od czego by tu zacząć... Najlepiej od końca! Zająłem drugie miejsce open :)
Do tej pory najdłuższa trasa, jaką zrobiłem, miała niecałe 240 km. Tak naprawdę było to na samym początku mojej przygody z kolarstwem. Od dawna wiedziałem, że jestem w stanie przejechać więcej, ale w ostatnich latach jakoś nie było czasu i okazji... Stąd, jak tylko usłyszałem o zupełnie nowej imprezie Parle Gravel Adventure Race z długim dystansem 400 km, pomyślałem, że to dobra okazja sprawdzić, ile jestem w stanie przejechać "na strzała". Trasa też wydawała się wymarzona, bo z Poznania do Kołobrzegu, niekoniecznie najkrótszą drogą... ;)
W sumie jakiś większych przygotowań do startu nie robiłem, choć faktycznie ten rok jest u mnie bardzo rowerowy - sporo kilometrów i dłuższych jazd, do tego kilka mocnych tripów w górach, więc forma jest :) Startuję w drugiej grupie, czyli o 6:10. Od początku jadę na przodzie, ktoś się niby podczepia, ale gubię go na nadwarciańskim. Pierwsze 20 kilometrów dobrze znane, więc jedzie się super, choć dość wolno - jednak nie jest to rower MTB. Przy przeprawie przez Trojankę ponosi mnie fantazja i zamiast przenieść rower na plecach cisnę środkiem. W tym momencie wosk na łańcuchu powiedział: ciao! kurde... a przede mną jeszcze 380 kilometrów :D Na 50 km doganiam Szymona Olszewskiego i od tego momentu jestem drugi open. Zamiast cieszyć się trasą zaczynam gapić się w tracking i liczyć jak szybko muszę gonić / uciekać ;) Tyle było z wcześniej zaplanowanych postojów na trasie ;)
Po jakimś czasie mój tracker się wiesza i zaczynam jechać w trybie incognito. Dla mnie dobrze, dla Arka Tecława jadącego na pierwszej pozycji trochę gorzej, bo nie wie, gdzie jestem. A jestem blisko. Na wysokości 125 km (prom przez Noteć) być może to ja prowadziłem. Trochę mnie to nakręciło, ale przyszło opamiętanie - hola hola, to dopiero 1/3 trasy... Kilometry ubywają wolno, ale jedzie się szybko :p Wieje w plecy, pogoda piękna, trasa jeszcze lepsza, bo jest dużo premium szutrów przeplatanych bardzo spokojnymi asfaltami i o dziwo minimalna ilość piachu. Do tego parę atrakcji po drodze, m.in. pałac w Stobnicy i zamek w Goraju. Aż żal, że kiedyś się to skończy... Na 180 kilometrze było blisko, żeby stało się to przedwcześnie ;) Nie zauważyłem jednego kamienia i tak walnąłem tylnym kołem, że aż się zatrzymałem sprawdzić, czy obręcz jest cała. Przynajmniej miejscówkę miałbym dobrą na nocleg :D
Obręcz cudem przeżyła, więc mogłem jechać dalej. W domu zakładałem, że w Bornem Sulinowie robię postój na obiad. Wizja straty pudła podczas czekania na pizzę trochę mnie przerażała, więc stanęło na szybkiej bułce z serem, ale i tak spędziłem pod biedrą pewnie z 15 minut. Była to najdłuższa pauza, ale była tego warta. Poprzednie 20 km mocno się męczyłem, a po postoju na 240 kilometrze wyraźnie odżyłem. I dobrze, bo przede mną fragment, którego obawiałem się najbardziej - Szwajcaria Połczyńska. Na szczęście organizatorzy zafundowali nam wersję soft, przez co wszystko było do przejechania w siodle. Dalej już tylko Wilcze Jary i... prawie morze :)
No dobra, niezupełnie. Po drodze musiałem jeszcze uciekać przed burzowymi chmurami. No i w międzyczasie udało się zresetować trackera. Świat znowu wiedział, gdzie jestem, a okolica była tego warta, co zresztą widać na zdjęciach.
Zachodzące słońce oznaczało, że meta coraz bliżej. Odległości zarówno do pierwszego Arka, jak i do trzeciego Szymona były na tyle duże, że tylko jakaś awaria mogła pokrzyżować moje plany. No i prawie się udało :D Dwadzieścia kilometrów przed metą, na najgorszym odcinku całej trasy, w jakiś chaszczach, bagnie i cholera wie czym jeszcze złapałem laczka. Pompka oczywiście na dnie podsiodłówki, zanim ją wyciągnąłem zleciały się chyba wszystkie komary żyjące między Ustroniem a Kołobrzegiem. Pierwsze dopompowanie i dupa, ucieka dalej. W tej sytuacji z rowerem biegnę, a nie jadę, spoglądając tylko na Garmina, czy trzymam się śladu, bo w realu ścieżka była niewidoczna. Dopiero po przebiciu się przez ten odcinek (ponoć był po to, żeby odhaczyć adventure w nazwie ;) dopompowałem jeszcze raz i tym razem chyba udało się zakleić. Nadzieja na drugie miejsce znowu się pojawiła i z duszą na ramieniu zacząłem odliczać kilometry do końca.
Tego już nie mogłem stracić! Dość asekuracyjny przejazd rowerówką R10, chwila kręcenia po Kołobrzegu i... META! Jest radość!
A jak samopoczucie? Również spoko, tyłek przeżył, mięśniowo też nadzwyczaj dobrze. Chyba najbardziej odczuwalne było lekkie oszołomienie i delikatne zawroty głowy, jak po czteropaku Harnasia :D Szczerze, gdybym coś zjadł, kolejne 100 km zrobiłbym bez problemu. To brzmi jak plan na przyszłość ;)
Ogólne wrażenia z imprezy mega dobre. Świetni organizatorzy, domowa atmosfera na mecie, trasa ciekawa, ale przede wszystkim bardzo zrównoważona i... gravelowa. No i nie sposób nie wspomnieć o końcowym wyniku, którego się zupełnie nie spodziewałem. Na drugim miejscu przez 350 kilometrów to jeszcze nie jechałem :D Czy powtórzę? Przed startem bym powiedział, że na pewno nie. Dzisiaj... zastanawiam się :p Natomiast z ręką na sercu mogę Wam polecić tą imprezę na przyszły rok. Jestem pewien, że będzie jeszcze lepiej. Do zobaczenia! :)
Czas: 16:56:35
Czas ruchu: 16:22:19
Open: 2/31 (+ 1 DNF)
Strata: 00:57:27 (Arek Tecław)
Trasa: Poznań - Owińska - Mściszewo - Nieszawka - Parkowo - Wełna - Słonawy - Stobnica - Piotrowo - Klempicz - Lubasz - Goraj - Ciszkowo Prom - Kuźnica Czarnkowska - Radolin - Biała - Kępa - Szydłowo - Góra Dąbrowa (207 m n.p.m.) - Stara Łubianka - Nadarzyce - Borne Sulinowo - Strzeszyn - Stare Drawsko - Kluczewo - Połczyn-Zdrój - Rąbino - Podwilcze - Gościno - Dębogard - Ustronie Morskie - Kołobrzeg
Do tej pory najdłuższa trasa, jaką zrobiłem, miała niecałe 240 km. Tak naprawdę było to na samym początku mojej przygody z kolarstwem. Od dawna wiedziałem, że jestem w stanie przejechać więcej, ale w ostatnich latach jakoś nie było czasu i okazji... Stąd, jak tylko usłyszałem o zupełnie nowej imprezie Parle Gravel Adventure Race z długim dystansem 400 km, pomyślałem, że to dobra okazja sprawdzić, ile jestem w stanie przejechać "na strzała". Trasa też wydawała się wymarzona, bo z Poznania do Kołobrzegu, niekoniecznie najkrótszą drogą... ;)
W sumie jakiś większych przygotowań do startu nie robiłem, choć faktycznie ten rok jest u mnie bardzo rowerowy - sporo kilometrów i dłuższych jazd, do tego kilka mocnych tripów w górach, więc forma jest :) Startuję w drugiej grupie, czyli o 6:10. Od początku jadę na przodzie, ktoś się niby podczepia, ale gubię go na nadwarciańskim. Pierwsze 20 kilometrów dobrze znane, więc jedzie się super, choć dość wolno - jednak nie jest to rower MTB. Przy przeprawie przez Trojankę ponosi mnie fantazja i zamiast przenieść rower na plecach cisnę środkiem. W tym momencie wosk na łańcuchu powiedział: ciao! kurde... a przede mną jeszcze 380 kilometrów :D Na 50 km doganiam Szymona Olszewskiego i od tego momentu jestem drugi open. Zamiast cieszyć się trasą zaczynam gapić się w tracking i liczyć jak szybko muszę gonić / uciekać ;) Tyle było z wcześniej zaplanowanych postojów na trasie ;)
Po jakimś czasie mój tracker się wiesza i zaczynam jechać w trybie incognito. Dla mnie dobrze, dla Arka Tecława jadącego na pierwszej pozycji trochę gorzej, bo nie wie, gdzie jestem. A jestem blisko. Na wysokości 125 km (prom przez Noteć) być może to ja prowadziłem. Trochę mnie to nakręciło, ale przyszło opamiętanie - hola hola, to dopiero 1/3 trasy... Kilometry ubywają wolno, ale jedzie się szybko :p Wieje w plecy, pogoda piękna, trasa jeszcze lepsza, bo jest dużo premium szutrów przeplatanych bardzo spokojnymi asfaltami i o dziwo minimalna ilość piachu. Do tego parę atrakcji po drodze, m.in. pałac w Stobnicy i zamek w Goraju. Aż żal, że kiedyś się to skończy... Na 180 kilometrze było blisko, żeby stało się to przedwcześnie ;) Nie zauważyłem jednego kamienia i tak walnąłem tylnym kołem, że aż się zatrzymałem sprawdzić, czy obręcz jest cała. Przynajmniej miejscówkę miałbym dobrą na nocleg :D
Obręcz cudem przeżyła, więc mogłem jechać dalej. W domu zakładałem, że w Bornem Sulinowie robię postój na obiad. Wizja straty pudła podczas czekania na pizzę trochę mnie przerażała, więc stanęło na szybkiej bułce z serem, ale i tak spędziłem pod biedrą pewnie z 15 minut. Była to najdłuższa pauza, ale była tego warta. Poprzednie 20 km mocno się męczyłem, a po postoju na 240 kilometrze wyraźnie odżyłem. I dobrze, bo przede mną fragment, którego obawiałem się najbardziej - Szwajcaria Połczyńska. Na szczęście organizatorzy zafundowali nam wersję soft, przez co wszystko było do przejechania w siodle. Dalej już tylko Wilcze Jary i... prawie morze :)
No dobra, niezupełnie. Po drodze musiałem jeszcze uciekać przed burzowymi chmurami. No i w międzyczasie udało się zresetować trackera. Świat znowu wiedział, gdzie jestem, a okolica była tego warta, co zresztą widać na zdjęciach.
Zachodzące słońce oznaczało, że meta coraz bliżej. Odległości zarówno do pierwszego Arka, jak i do trzeciego Szymona były na tyle duże, że tylko jakaś awaria mogła pokrzyżować moje plany. No i prawie się udało :D Dwadzieścia kilometrów przed metą, na najgorszym odcinku całej trasy, w jakiś chaszczach, bagnie i cholera wie czym jeszcze złapałem laczka. Pompka oczywiście na dnie podsiodłówki, zanim ją wyciągnąłem zleciały się chyba wszystkie komary żyjące między Ustroniem a Kołobrzegiem. Pierwsze dopompowanie i dupa, ucieka dalej. W tej sytuacji z rowerem biegnę, a nie jadę, spoglądając tylko na Garmina, czy trzymam się śladu, bo w realu ścieżka była niewidoczna. Dopiero po przebiciu się przez ten odcinek (ponoć był po to, żeby odhaczyć adventure w nazwie ;) dopompowałem jeszcze raz i tym razem chyba udało się zakleić. Nadzieja na drugie miejsce znowu się pojawiła i z duszą na ramieniu zacząłem odliczać kilometry do końca.
Tego już nie mogłem stracić! Dość asekuracyjny przejazd rowerówką R10, chwila kręcenia po Kołobrzegu i... META! Jest radość!
A jak samopoczucie? Również spoko, tyłek przeżył, mięśniowo też nadzwyczaj dobrze. Chyba najbardziej odczuwalne było lekkie oszołomienie i delikatne zawroty głowy, jak po czteropaku Harnasia :D Szczerze, gdybym coś zjadł, kolejne 100 km zrobiłbym bez problemu. To brzmi jak plan na przyszłość ;)
Ogólne wrażenia z imprezy mega dobre. Świetni organizatorzy, domowa atmosfera na mecie, trasa ciekawa, ale przede wszystkim bardzo zrównoważona i... gravelowa. No i nie sposób nie wspomnieć o końcowym wyniku, którego się zupełnie nie spodziewałem. Na drugim miejscu przez 350 kilometrów to jeszcze nie jechałem :D Czy powtórzę? Przed startem bym powiedział, że na pewno nie. Dzisiaj... zastanawiam się :p Natomiast z ręką na sercu mogę Wam polecić tą imprezę na przyszły rok. Jestem pewien, że będzie jeszcze lepiej. Do zobaczenia! :)
Czas: 16:56:35
Czas ruchu: 16:22:19
Open: 2/31 (+ 1 DNF)
Strata: 00:57:27 (Arek Tecław)
Trasa: Poznań - Owińska - Mściszewo - Nieszawka - Parkowo - Wełna - Słonawy - Stobnica - Piotrowo - Klempicz - Lubasz - Goraj - Ciszkowo Prom - Kuźnica Czarnkowska - Radolin - Biała - Kępa - Szydłowo - Góra Dąbrowa (207 m n.p.m.) - Stara Łubianka - Nadarzyce - Borne Sulinowo - Strzeszyn - Stare Drawsko - Kluczewo - Połczyn-Zdrój - Rąbino - Podwilcze - Gościno - Dębogard - Ustronie Morskie - Kołobrzeg