Na wschód! Tam musi być jakaś cywilizacja!
Kategoria > 50, 2011 Bike the Baltic, Foto
Poniedziałek, 4 lipca 2011
Komentarze: 0
Vśrednia14.83 km/h
Vmax45.75 km/h
Temp.20.0 °C
2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty
Dom - PKP Poznań Główny - (297 km) - PKP Świnoujście - Ahlbeck - Latarnia Morska Świnoujście (1/15) - Gosań - Wisełka - Latarnia Morska Kikut (2/15) - Międzywodzie - Dziwnów - Dziwnówek - Łukęcin
Pomysł na tą wyprawę zrodził się w naszych głowach ponad rok temu – mieliśmy jechać w ubiegłe wakacje, ale niestety z różnych powodów się nie udało. Dlatego, gdy tylko usłyszałem od Dudy, że Michał planuje „zrobić wybrzeże” w tym roku, nie musiałem się długo zastanawiać. Do naszej trójki dołączył Karol i tak oto stworzyliśmy bardzo zgraną wesołą ekipę :)
Plan był prosty – jedziemy na wschód szukać cywilizacji dodatkowo odwiedzając wszystkie latarnie morskie po drodze.
Ile z tego udało się zrealizować? Zapraszam do lektury!
Do pociągu wsiadamy w Poznaniu. InterRegio, w zasadzie pusty (poniedziałek rano), więc nie ma problemów z rowerami, bagażami itp. Po drodze spijamy rytualne piwko (jedno na czterech :p ) i o 10.30 zaczynamy wakacyjną przygodę. Aby dotrzeć do centrum Świnoujścia musimy skorzystać z promu. Przynajmniej jest chwila na ostatnie regulacje, smarowanie itp. (co przyda się dosłownie za niecałą godzinę).
Po chwili bujania się po promenadzie jedziemy zobaczyć morze. I piach... Przez kilka dni nie będzie nas opuszczał...
Dobrze, że wcześniej nasmarowaliśmy łańcuchy – piach się przynajmniej lepiej trzyma ;)
Plażą dojechaliśmy do Ahlbeck, tam chwila szprechania z tubylcami (wunderbar, wunderbar!) i wracamy na granicę polsko-niemiecką. Stąd do granicy z Rosją dzieli nas tylko „kilka nadmorskich wiosek” ;)
Kolejne kilkadziesiąt minut to kręcenie po mieście, odwiedziny Fortu Anioła i Fortu Zachodniego, a także rzut oka na port.
Czas goni niemiłosiernie, więc udajemy się do latarni morskiej Świnoujście, najwyższej nie tylko w Polsce, ale także nad całym Bałtykiem i jednej z najwyższych na świecie! – wysokość wieży to aż 64,8 metrów.
Na wysokości nowo budowanego gazoportu wjeżdżamy w las kierując się w stronę Międzyzdrojów.
Po drodze mijamy wieżę widokową, niestety akurat zamkniętą.
Szlak prowadzi przez iglaste nadmorskie lasy. Aż żal się nie zatrzymać!
Zwłaszcza widząc to! :)
Nadmorskie kurorty, czy to większe, czy też mniejsze, okazały się chyba najmniej ciekawymi odcinkami trasy – wszędzie tłumy ludzi, hałas, te same pamiątki... Dlatego zawsze było podobnie – kilka zdjęć, coś do przekąszenia i szybka ucieczka od wakacyjnego zgiełku.
Tak się zagadałem, że zapomniałem przedstawić nasz gwiazdorski skład. Patrząc od lewej – Dudę znacie, dalej Michał i z prawej Karol. Żeby nie było „zbyt pedalsko” zastosowaliśmy pewien szyfr, dlatego nie zdziwcie się czytając o Mariannie, Michalinie, Karolinie czy też Danusi ;)
Woliński Park Narodowy (a do niego teraz się udaliśmy) jest znany przede wszystkim z pięknego wybrzeża klifowego.
W niektórych miejscach wznosi się ono na prawie 100 metrów! (spójrzcie na postać pośrodku kadru na dole!)
Wzgórze Gosań (najwyższe na polskim wybrzeżu – 95 m n.p.m.), mimo, że trzeba się trochę namęczyć, aby się na nie dostać, (zwłaszcza na rowerach obładowanych sakwami) to jedno z miejsc, które powinno być oznaczone plakietką „MUST SEE”.
W Wisełce po raz kolejny opuszczamy asfalt (w tym miejscu naszym dziewczynom należą się gratulacje za znalezienie sklepu ;) i rewelacyjnymi singlami (no dobra, ostatnie podejście/podepchanie/wciągnięcie nie było już tak rewelacyjne...) jedziemy do drugiej latarni morskiej na trasie – Kikut. Mimo bardzo niskiej wieży jej światło jest najwyżej położonym światłem na polskim wybrzeżu (91,5 m n.p.m.). Latarnia jest w pełni zautomatyzowana i bezobsługowa, więc pieczątki nie będzie ;(
Zachodnie wybrzeże jest nam (mi i Dudzie, zwłaszcza Dudzie) dobrze znane, dlatego częściowo udaje się ominąć asfalty, zahaczając tylko o miejscowości, w których można znaleźć coś do jedzenia (mogą być lody ;) Tym oto sposobem teleportujemy się do Łukęcina. Inaczej niż zwykle... [klik klik] Nawet baza już nie ta sama... Dzień kończymy tradycyjnie piwkiem, spotkaniem ze znajomymi itp. Pora się wyspać przed jutrzejszym dniem.
PS Wujek Dobra Rada radzi:
Przed rozbiciem namiotu usuń wszystkie szyszki z ziemi... auuuuuuć, moje plecy...
2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
Kolejny dzień --->
Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty
Dom - PKP Poznań Główny - (297 km) - PKP Świnoujście - Ahlbeck - Latarnia Morska Świnoujście (1/15) - Gosań - Wisełka - Latarnia Morska Kikut (2/15) - Międzywodzie - Dziwnów - Dziwnówek - Łukęcin
Pomysł na tą wyprawę zrodził się w naszych głowach ponad rok temu – mieliśmy jechać w ubiegłe wakacje, ale niestety z różnych powodów się nie udało. Dlatego, gdy tylko usłyszałem od Dudy, że Michał planuje „zrobić wybrzeże” w tym roku, nie musiałem się długo zastanawiać. Do naszej trójki dołączył Karol i tak oto stworzyliśmy bardzo zgraną wesołą ekipę :)
Plan był prosty – jedziemy na wschód szukać cywilizacji dodatkowo odwiedzając wszystkie latarnie morskie po drodze.
Ile z tego udało się zrealizować? Zapraszam do lektury!
Do pociągu wsiadamy w Poznaniu. InterRegio, w zasadzie pusty (poniedziałek rano), więc nie ma problemów z rowerami, bagażami itp. Po drodze spijamy rytualne piwko (jedno na czterech :p ) i o 10.30 zaczynamy wakacyjną przygodę. Aby dotrzeć do centrum Świnoujścia musimy skorzystać z promu. Przynajmniej jest chwila na ostatnie regulacje, smarowanie itp. (co przyda się dosłownie za niecałą godzinę).
Po chwili bujania się po promenadzie jedziemy zobaczyć morze. I piach... Przez kilka dni nie będzie nas opuszczał...
Dobrze, że wcześniej nasmarowaliśmy łańcuchy – piach się przynajmniej lepiej trzyma ;)
Plażą dojechaliśmy do Ahlbeck, tam chwila szprechania z tubylcami (wunderbar, wunderbar!) i wracamy na granicę polsko-niemiecką. Stąd do granicy z Rosją dzieli nas tylko „kilka nadmorskich wiosek” ;)
Kolejne kilkadziesiąt minut to kręcenie po mieście, odwiedziny Fortu Anioła i Fortu Zachodniego, a także rzut oka na port.
Czas goni niemiłosiernie, więc udajemy się do latarni morskiej Świnoujście, najwyższej nie tylko w Polsce, ale także nad całym Bałtykiem i jednej z najwyższych na świecie! – wysokość wieży to aż 64,8 metrów.
Na wysokości nowo budowanego gazoportu wjeżdżamy w las kierując się w stronę Międzyzdrojów.
Po drodze mijamy wieżę widokową, niestety akurat zamkniętą.
Szlak prowadzi przez iglaste nadmorskie lasy. Aż żal się nie zatrzymać!
Zwłaszcza widząc to! :)
Nadmorskie kurorty, czy to większe, czy też mniejsze, okazały się chyba najmniej ciekawymi odcinkami trasy – wszędzie tłumy ludzi, hałas, te same pamiątki... Dlatego zawsze było podobnie – kilka zdjęć, coś do przekąszenia i szybka ucieczka od wakacyjnego zgiełku.
Tak się zagadałem, że zapomniałem przedstawić nasz gwiazdorski skład. Patrząc od lewej – Dudę znacie, dalej Michał i z prawej Karol. Żeby nie było „zbyt pedalsko” zastosowaliśmy pewien szyfr, dlatego nie zdziwcie się czytając o Mariannie, Michalinie, Karolinie czy też Danusi ;)
Woliński Park Narodowy (a do niego teraz się udaliśmy) jest znany przede wszystkim z pięknego wybrzeża klifowego.
W niektórych miejscach wznosi się ono na prawie 100 metrów! (spójrzcie na postać pośrodku kadru na dole!)
Wzgórze Gosań (najwyższe na polskim wybrzeżu – 95 m n.p.m.), mimo, że trzeba się trochę namęczyć, aby się na nie dostać, (zwłaszcza na rowerach obładowanych sakwami) to jedno z miejsc, które powinno być oznaczone plakietką „MUST SEE”.
W Wisełce po raz kolejny opuszczamy asfalt (w tym miejscu naszym dziewczynom należą się gratulacje za znalezienie sklepu ;) i rewelacyjnymi singlami (no dobra, ostatnie podejście/podepchanie/wciągnięcie nie było już tak rewelacyjne...) jedziemy do drugiej latarni morskiej na trasie – Kikut. Mimo bardzo niskiej wieży jej światło jest najwyżej położonym światłem na polskim wybrzeżu (91,5 m n.p.m.). Latarnia jest w pełni zautomatyzowana i bezobsługowa, więc pieczątki nie będzie ;(
Zachodnie wybrzeże jest nam (mi i Dudzie, zwłaszcza Dudzie) dobrze znane, dlatego częściowo udaje się ominąć asfalty, zahaczając tylko o miejscowości, w których można znaleźć coś do jedzenia (mogą być lody ;) Tym oto sposobem teleportujemy się do Łukęcina. Inaczej niż zwykle... [klik klik] Nawet baza już nie ta sama... Dzień kończymy tradycyjnie piwkiem, spotkaniem ze znajomymi itp. Pora się wyspać przed jutrzejszym dniem.
PS Wujek Dobra Rada radzi:
Przed rozbiciem namiotu usuń wszystkie szyszki z ziemi... auuuuuuć, moje plecy...
2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
Kolejny dzień --->
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.