droga jest celem

Wpisy archiwalne w kategorii

Foto

Dystans całkowity:65481.49 km (w terenie 21273.00 km; 32.49%)
Czas w ruchu:2969:29
Średnia prędkość:22.17 km/h
Maksymalna prędkość:73.30 km/h
Suma podjazdów:311550 m
Maks. tętno maksymalne:210 (116 %)
Maks. tętno średnie:188 (102 %)
Suma kalorii:1421710 kcal
Liczba aktywności:1104
Średnio na aktywność:59.91 km i 2h 41m
Więcej statystyk
Niedziela, 28 sierpnia 2011 Komentarze: 5
Dystans62.40 km
Teren13.00 km
Czas02:25
Podjazdy326 m
SprzętLawinka
Vśrednia25.82 km/h
Vmax45.62 km/h
Tętnośr.166
Tętnomax192
Kalorie 2026 kcal
Temp.16.0 °C
Więcej danych
HZ: 5% | FZ: 24% | PZ: 71%

Leśne - Piaski - Smukała - Bożenkowo - Samociążek - Koronowo - Stronno - Pyszczyn - Nekla - Żołędowo - Niemcz - Myślęcinek - Leśne

Dzisiaj dużo ostrzej niż ostatnio. Najpierw tradycyjnie już polatałem trochę po górkach w Myślęcinku. Zaczynam się siebie powoli bać bo pozwalam sobie na coraz więcej... ;) No i pozwoliłem sobie na niebieskim pieszym wzdłuż Brdy... Zapierdzielam między krzaczorami, pokrzywami itp. Głowa wysoko, w zasadzie skupiam się tylko na tym, aby ominąć jak najwięcej pokrzyw. Nawet nie wiem kiedy w nich wylądowałem :) Rower po prawej, ja po lewej. Jak się okazało "zatrzymałem" się na pieńku, którego nie zauważyłem z w/w powodu.


Ehhhh... co to był za lot... Małysz by się nie powstydził :D
Rower cały, ja poparzony, nadgarstek skręcony w kwietniu znowu pobolewa, kolano obite, ale jadę dalej. Staram się jechać jak najwięcej asfaltami. Za późno wyszedłem z domu i zaczyna robić się szaro. Trzeba przyspieszyć, więc przez najbliższych kilkadziesiąt kilometrów w power zone - jest moc!!! :D

Niedziela, 21 sierpnia 2011 Komentarze: 7
Dystans36.42 km
Teren15.00 km
Czas01:26
Podjazdy200 m
SprzętLawinka
Vśrednia25.41 km/h
Vmax69.35 km/h
Tętnośr.155
Tętnomax196
Kalorie 1104 kcal
Temp.18.6 °C
Więcej danych
HZ: 12% | FZ: 57% | PZ: 30%

Leśne - Jarużyn - Strzelce Górne - Strzelce Dolne - Jarużyn - Myślęcinek - Leśne

Jakoś tak szybko mi popołudnie zleciało, a chwilowo nie mam ładowarki do miotacza fotonów, więc wymyśliłem trasę na szybko, tak żeby zdążyć przed zachodem słońca. Cel: pobijamy rekord prędkości. Ale najpierw 19 kkm na GieTeku. Dużo już z niego oryginalnych części nie zostało... Mimo to zdjęcie urodzinowe musi być :) Ciekawie się złożyło, bo równe 19 kkm wybiło mi przy osiedlu, na którym przez miesiąc mieszkałem. Taka "klamra czasowa" ;)


Wiem, że lubicie zdjęcia, więc wrzucę coś jeszcze. Z lasu (żeby nie było, że tylko po asfaltach jeżdżę :p )


Co do rekordu prędkości - tegoroczny pobiłem, życiowego nie, choć niewiele mi brakło.
Następnym razem pompuję opony, blokuję amortyzator i golę nogi :p

Niedziela, 14 sierpnia 2011 Komentarze: 1
Dystans42.49 km
Teren35.00 km
Czas02:13
Podjazdy341 m
SprzętLawinka
Vśrednia19.17 km/h
Vmax50.88 km/h
Temp.21.8 °C
Więcej danych
Stęszew - Dębno - Trzebaw - J. Dymaczewskie - Osowa Góra - Glinniki - J. Góreckie - Jarosławiec - Rosnówko - Walerianowo - Dębno - Stęszew

Wycieczka sentymentalna. Tak jak kiedyś, z Tomkiem i Dudą. Trochę inaczej niż zawsze, bo do Stęszewa dojechaliśmy autem (starość nie radość ;) Działo się sporo, dużo ścigania, szarpania i ostrych zjazdów :) Najweselej na Glinnikach jak wylądowaliśmy z Tomkiem w błocie :D Będzie co opowiadać! :)



No i w końcu wiem, gdzie byłem :)
Wtorek, 9 sierpnia 2011 Komentarze: 4
Dystans126.82 km
Teren25.00 km
Czas05:40
SprzętLawinka
Vśrednia22.38 km/h
Vmax48.55 km/h
Tętnośr.141
Tętnomax187
Kalorie 4108 kcal
Temp.21.0 °C
Więcej danych
HZ: 38% | FZ: 46% | PZ: 11%

Leśne - Fordon - Ostromecko - Dąbrowa Chełmińska - Unisław - Bruki Unisławskie - Bruki Kokocka - Płutowo - Starogród - Chełmno - Głogówko Królewskie - Świecie - Głogówko Królewskie - Niedźwiedź - Kosowo - Gruczno - Topolno - Suponin - Włóki - Hutna Wieś - Strzelce Górne - Jarużyn - Zamczysko - Myślęcinek - Leśne

O 8.00 zszedłem ze służby. Wróciłem do domu, pozamulałem trochę przed komputerem i stwierdziłem, że trzeba dzisiaj zrobić coś ciekawego. Aparat, mapa i portfel do plecaka. Na siebie rowerowe ciuszki i heja! Pytanie tylko dokąd by pojechać. Wiatr południowo-zachodni, silny. Biorąc to pod uwagę wybrałem Chełmno, najwyżej wrócę pociągiem, jak mi się nie będzie chciało dymać pod wiatr w drodze powrotnej. Początek drogi znam, Fordon, most, Ostromecko. Ale zaraz. Po drodze coś się jednak zmieniło.


Ktoś ma jakiś dobry przepis na kukurydzę z wody?


Pani z dzieckiem się nie zawahała, więc nie miałem wyjścia. Wody było akurat tyle, żeby zmoczyć buty :D


Jechało się dobrze, wiatr w plecy, >30 km/h na liczniku, ruch znośny. I tylko znajomość okolicy coraz mniejsza.
Coraz więcej czasu tracę na spoglądanie na mapę i liczenie zakrętów ;)


Za Starogrodem decyduję się na jazdę żółtym pieszym przez Górę św. Wawrzyńca. Warto było popchać rower po okolicznych, miejscami bardzo stromych wzniesieniach! Widok na dolinę Wisły jest stamtąd rewelacyjny. Nic tylko kupować działkę i się budować :)


W HDR wygląda to jeszcze lepiej :)


Mimo mało optymistycznych prognoz pogoda, jak na razie, dopisywała. Słońce, ciepło - ok. 21-22 st.C.


Tuż przed Chełmnem jedzie się leśnym wąwozem. Mega! Samo miasto też nie gorsze - mury są zachowane w bardzo dobrym stanie. Ludzie również sympatyczni :)


Początkowo myślałem, że zjem coś w Chełmnie, ale stwierdziłem, że do Świecia wytrzymam. Tam pokręciłem się po centrum. Nic dobrego nie znalazłem i skończyło się na kebabie na rynku. Siedział mi w żołądku już do końca wyjazdu :/
Świecie jest chyba najbardziej znane z Zamku Krzyżackiego (no może z papierni bardziej ;)
Do środka nie wchodziłem, ale pieczątkę mam!


W Świeciu stwierdziłem, że jednak nie wracam pociągiem. Wrócę rowerem. Krajową "piątkę" od razu odpuściłem. Jechałem przez jakieś wioski. Mniejsze i większe. Miejscami na czuja. Na mapie nie wszystkie polne drogi są zaznaczone, GPS tym bardziej nic nie pokazywał. Z pomocą przyszedł wiatr - wystarczyło jechać tak, żeby wiał prosto w twarz :D Średnia prędkość drastycznie zaczęła spadać a na niebie pojawiły się chmury. W Strzelcach Górnych zaczęło padać. Niby nie mocno, ale zacinało tak, że aż mnie bolało (do tego temperatura momentalnie spadła do 12 st.C). Czekając na poprawę pogody na przystanku w Jarużynie zrobiłem przerwę.


Nie wiem, czy to sprawa cukru, czy alkoholu w "Pawełkach" ;) ale dostałem po nich niezłego kopa.
Gdzieś daleko zza chmur wyszło słońce - znowu chce się jechać!


W sumie planowałem na dzisiaj około 60-70 km. Wyszło "trochę" więcej. To był bardzo sympatyczny dzień! Oby więcej takich :)
Wtorek, 2 sierpnia 2011 Komentarze: 1
Dystans66.07 km
Teren35.00 km
Czas02:55
Podjazdy215 m
SprzętLawinka
Vśrednia22.65 km/h
Vmax37.80 km/h
Tętnośr.150
Tętnomax183
Kalorie 1990 kcal
Temp.22.2 °C
Więcej danych
HZ: 24% | FZ: 51% | PZ: 24%

Leśne - Śródmieście - Szwederowo - Górzyskowo - Trzciniec - Piecki - Łażyn - Rudy - Solec Kujawski - Otorowo - Stomil - Leśne

Poznawania okolicy ciąg dalszy. Tym razem kierunek południowy, czyli Puszcza Bydgoska. Bory sosnowe porastające wydmy śródlądowe, tak w skrócie można opisać krajobraz puszczy. Jest tu mnóstwo ścieżek, przecinek, więc jest gdzie jeździć. Zróżnicowanie terenu spore, co chwila góra-dół, czyli zabawa gwarantowana. Niestety miejscami dużo piachu. Na tym terenie, zwłaszcza w roku 1939, hitlerowcy zamordowali wielu Polaków, o czym przypominają liczne mogiły i pomniki. Obszar puszczy jest w zasadzie bezludny (nie licząc Jeziora Jezuickiego) więc idealnie nadaje się na odpoczynek/trening :)
Z Puszczy wyjechałem w Solcu. Szybka fotka nad Wisłą (wysoki poziom wody) i powrót asfaltem do Brzydgoszczy.


Pod blokiem miła niespodzianka - nie tylko ja mam fioła na punkcie rowerów, spotkałem jednego pro wychodzącego z mojej klatki :)

Wtorek, 26 lipca 2011 Komentarze: 2
Dystans78.92 km
Teren25.00 km
Czas03:20
Podjazdy332 m
SprzętLawinka
Vśrednia23.68 km/h
Vmax56.52 km/h
Tętnośr.154
Tętnomax194
Kalorie 2556 kcal
Temp.20.4 °C
Więcej danych
HZ: 14% | FZ: 52% | PZ: 33%

Leśne - Myślęcinek - Rynkowo - Smukała - Samociążek - Koronowo - Stronno - Dobrcz - Włóki - Trzęsacz - Strzelce Dolne - Fordon - Leśne

Pogoda prawie, że idealna, niestety w lasach mokro. Mimo to wybrałem się na spokojną przejażdżkę do Koronowa.
Oddawałem dzisiaj krew, więc nie planowałem szaleć. Jak wyszło? Jak zawsze! ;)

Zacząłem od krótkiej sesji fotograficznej. Po ostatnim update'cie Lawinki nie aktualizowałem zdjęć. Oto coś nowego, z rowerem w roli głównej. Tak, wiem, muszę przewody hamulcowe skrócić ;)


Okolica bardzo ładna, głód rowerowania ogromny, więc zamiast szukać oznaczeń gapiłem się na ptaki itp. i od razu zgubiłem szlak. Jak się później okazało, nie ostatni. Wyznając zasadę, że nie wolno się cofać, zawsze udawało mi się znaleźć właściwą drogę. Fuksiarz... :) Najlepszy odcinek to niebieski wzdłuż Brdy. Momentami czułem się jak w górach!


Momentami jak nad jeziorem. W sumie - to jest jezioro :)


Wyszedł mi bardzo ciekawy trening. Poszalałem po lasach, porozmawiałem z tubylcami (koleś na ostrym w Koronowie i pijaczki w Dobrczu), pobłądziłem, pojeździłem po górach (Trzęsacz!!!) Czego więcej chcieć od życia? :)



PS Jednak gpsies.com - mniej zbajerowane od sports-tracker.com a więcej opcji, m.in. suma przewyższeń, możliwość edycji trasy i dostęp do OpenStreetMap.
Niedziela, 10 lipca 2011 Komentarze: 9
Dystans90.49 km
Teren3.00 km
Czas05:23
SprzętLawinka
Vśrednia16.81 km/h
Vmax37.26 km/h
Temp.28.0 °C
Więcej danych
2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty

Latarnia Morska Jastarnia (12/15) - Jurata - Latarnia Morska Hel (13/15) - Gdańsk - Latarnia Morska Gdańsk Nowy Port (14/15) - Przejazdowo - Wiślinka - Sobieszewo - Wiślinka - PKP Gdańsk Główny - PKP Gdynia Główna - (333 km) - PKP Poznań Główny – Dom

Jastarnia nas trochę rozczarowała. Z jednej strony problemy z noclegiem. Z drugiej najmniej okazała latarnia morska ze wszystkich. Nie zagościliśmy tam więc zbyt długo – już przed 9.00 rano byliśmy w drodze na Hel.


Nawet burżujska Jurata jest dużo ładniejsza.


To co się działo w Helu to istne szaleństwo. Najpierw straciliśmy chyba z pół godziny pod sklepem. Szybko do portu po bilety – zostało nam około 15 minut do odpłynięcia. A przecież jeszcze przy latarni morskiej nie byliśmy!!! Koniec końców udało się wyrobić na czas, ale niestety nie znaleźliśmy chwili na wejście na górę. A szkoda...


Początkowo przy wejściu na prom kazano nam ściągać sakwy, ale przy naszej pomocy obyło się bez tego.
I dobrze, bo sakwy Karola i Michała należą do tych „nieściągalnych” ;)


Wpłynęliśmy na szeroki przestwór oceanu...


Bezpieczeństwo to podstawa!


Dwie godziny na promie dały nam tak upragnione chwile odpoczynku i słońca. Wykorzystaliśmy je najlepiej jak się dało.
Ja oczywiście nie zapomniałem o pstrykaniu zdjęć :)


W Gdańsku popełniliśmy małe faux pas. Zamieszaliśmy z latarniami. W dużej mierze to moja wina, gdyż pogubiłem się w tym, która jest która... Do tego załoga promu oraz panie w IT wprowadzili nas w błąd. Do rzeczy – my pojechaliśmy do latarni morskiej w Nowym Porcie. Patrząc na to od strony historycznej to słusznie. Jednak dzisiaj to światło nie jest już czynne. Znajduje się tam tylko muzeum latarnictwa.


Właściwą latarnią jest ta w Porcie Północnym znajdująca się na wieży Kapitanatu Portu (widoczna w centrum kadru).
Do niej niestety nie dotarliśmy.


Do tej pory z Helu zawsze pływałem do Gdyni. Tym razem zdecydowaliśmy się na Gdańsk. I słusznie – przepływa się wtedy przez kanały Stoczni Gdańskiej. Nigdy nie widziałem jej od tej strony :)


Plusem takiego rozwiązania jest również to, że „ląduje się” w samym centrum miasta.


Tego pana nie muszę Wam przedstawiać ;)


Przedzierając się przez niezbyt ciekawe, stoczniowe okolice dojechaliśmy do latarni, o której wyżej pisałem – nieczynnej, w Nowym Porcie. Była ona pierwszym świadkiem wydarzeń z 1 września 1939 roku. Z jednego z jej okien padł pierwszy strzał II wojny światowej. Był to sygnał dla załogi okrętu Schleswig-Holstein do rozpoczęcia ostrzału Westerplatte. Nasi żołnierze nie pozostali dłużni i już drugim strzałem trafili w latarnię. Miejsce trafienia cały czas jest widoczne.


Gdańsk bardzo nas zmęczył. Przytłoczył. Do tej pory jak ognia unikaliśmy asfaltów, teraz musieliśmy jechać krajową „siódemką”. Droga nr 501 wcale nie była lepsza. Płasko, samochody, wmordewind. A przed nami jeszcze wiele kilometrów do Krynicy i brak perspektyw na ciekawszy powrót do Trójmiasta. W pewnym momencie powiedzieliśmy sobie dość. Było to tuż przed Sobieszewem.


Trudno było podjąć tą decyzję, ale postanowiliśmy nie kontynuować dalszej jazdy. Nie traktujemy tego jak przegranej. Ot, zmieniliśmy wstępne założenia – do Rosji nie dojedziemy, ostatniej, 15-tej latarni nie odwiedzimy. Nic strasznego... trzeba sobie zostawić jakieś cele na pozostałe lata życia :) Po raz ostatni pojechaliśmy na plażę, ochłodziliśmy się w wodach Zatoki Gdańskiej, zrobiliśmy pamiątkowe foto i...


(...) i wróciliśmy do zatłoczonego Gdańska.


Nie żeby nam się nie podobał. Przeciwnie. Tylko, że nie takie były założenia wyprawy. Chcieliśmy morza, spokoju. Odpoczynku od asfaltu, betonu, zgiełku. To dlatego najlepiej czuliśmy się w lasach, na wydmach, a nie w tych wszystkich (notabene identycznych) „nadmorskich kurortach”.


Nie żałowaliśmy, że nie dojechaliśmy do Krynicy, do Piasków. Cieszyliśmy się z niesamowitej przygody, jaką udało się przeżyć.
Z tych wszystkich pięknych miejsc, do których nigdy byśmy nie dotarli, gdyby nie rower. Zdecydowanie były to jedne z najlepszych wakacji w życiu! Będziemy mieli co wnukom opowiadać :) Także podróż pociągiem :D Bojąc się tłoku postanowiliśmy, że wsiądziemy w Gdyni Głównej, więc podjechaliśmy tam SKM-ką. Szybki chińczyk, wizyta na skwerze, ostatnie zdjęcia i można się zwijać do Poznania. W przedziale trafiliśmy na dwóch nowopoznanych kolegów wracających z wyprawy do Norwegii. Wspólnie upchaliśmy rowery, nawet kierownik pociągu okazał się być bardzo pomocny (m.in. zamknął jedne drzwi, przy drugich wyłączył automat do ich otwierania). Ale to nie jego będziemy wspominać, tylko kobietę, która wsiadła bodajże w Gdańsku... Najpierw za nic nie chciała sobie pomóc, później nawet nas nie słuchała. Na koniec się obraziła i sfochowana, że tacy młodzi mężczyźni nie pomagają kobiecie, zrobiła to, co proponowaliśmy jej na samym początku :) Ubaw mieliśmy z tego nieziemski – bo z nas taka kulturalna młodzież przecież :)



2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
<--- Poprzedni dzień
Piątek, 8 lipca 2011 Komentarze: 0
Dystans98.75 km
Teren50.00 km
Czas06:13
SprzętLawinka
Vśrednia15.88 km/h
Vmax36.89 km/h
Temp.25.0 °C
Więcej danych
2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty

Łeba - Osetnik - Latarnia Morska Stilo (10/15) - Lubiatowo - Białogóra - Dębki - Karwia - Jastrzębia Góra - Latarnia Morska Rozewie (11/15) - Władysławowo - Chałupy - Kuźnica – Jastarnia

Noc spędziliśmy na kempingu Rafael – takich warunków na polu namiotowym to ja się nie spodziewałem :) To tylko potwierdza, że czasami warto zapytać miejscowych, gdzie najlepiej przenocować – kemping polecono nam w jednej z aptek. Nie wszystkie rady wzięliśmy jednak do serca – przy wczorajszym kebabie p. Maciej mówił, że na północ od Jeziora Sarbsko jest dużo korzeni. Sprawdziliśmy, potwierdzamy ;)


Mimo, że kiepsko się po czymś takim jedzie z sakwami, będę polecał przejazd przez Rezerwat Mierzeja Sarbska każdemu.
Okolica jest naprawdę urocza.


Po kilkunastu kilometrach dojechaliśmy do położonej około 1000 metrów od brzegu morza latarni morskiej Stilo. Jako, że znajduje się ona na wierzchołku dość wysokiej wydmy, rowery zostawiliśmy przy jednym ze straganów z pamiątkami pod okiem sympatycznej pani, a sami poszliśmy zwiedzać jedną z dwóch całkowicie metalowych latarni w Polsce.


Gdy już nacieszyliśmy oczy widokiem z latarni, przyszedł czas na piwko na pobliskim polu namiotowym oraz pogawędka z sakwiarzem z Bełchatowa. Podczas całej wyprawy wielokrotnie rozmawialiśmy z mijanymi bikerami. Często dawaliśmy sobie wskazówki co do trasy, tego czego musimy unikać, co warto zobaczyć, a co sobie odpuścić. To wszystko daje poczucie tworzenia niezwykłej grupy zapaleńców rowerowych :) Zgodnie ze wskazówkami pana z Bełchatowa do Lubiatowa jechaliśmy drogą pożarową nr 6 a dalej przy sklepie w lewo w las. Tutaj niezła historia. Jedziemy i jedziemy – od Lubiatowa zrobiliśmy już niezłych parę kilometrów, za chwilę powinniśmy być w Białogórze – przed nami „skrzyżowanie” i nie do końca wiemy, którędy jechać. W pobliżu jednak zauważamy jakiś obóz. Podjeżdżamy do kolesia z napisem „Kadra” na koszulce i pytamy gdzie jesteśmy i jak dotrzeć do Białogóry. On na to, że nie wie – ?!?, to może chociaż pokaże nam pan na mapie gdzie jesteśmy. – Nie mam mapy... A na naszej? – Ok, jesteśmy mniej więcej tutaj, przed Lubiatowem. WTF?! Przecież w Lubiatowie byliśmy z pół godziny temu... Nie słuchając więcej wskazówek „Kadry” pojechaliśmy tak, jak nam się wydawało. Za parę minut byliśmy w Białogórze :D Tam pyszny obiad i po chwili moczymy tyłki w rzece Piaśnica, w Dębkach :)


Za Dębkami pogoda zaczyna się psuć, z nieba leci mżawka, wjeżdżamy na asfalty i w zasadzie do Jastrzębiej Góry nic się nie dzieje. Dopiero podjazd na wjeździe do tej miejscowości przypomina nam, że żyjemy ;) Zdecydowanie miejscowość zasługuje na słowo „Góra” w nazwie... Wbrew temu, czego uczyli nas na geografii, odnajdujemy tam najdalej na północ wysunięty punkt Polski.
Przez 25 lat żyłem w przekonaniu, że jest on na Przylądku Rozewie, a tu proszę jaka niespodzianka ;)


Dosyć, że latarnia morska Rozewie została na swoim miejscu, a nie przeniesiono jej na przykład do Władysławowa... Choć w sumie niewiele by to zmieniło, bo bez tego trudno się połapać w tym wszystkim – okazuje się, że na Rozewiu są dwie latarnie. „Stara” świeci do dziś, a „Nową” wyłączono w 1910 roku...?!


Przed Władysławowem zaczęło padać mocniej, więc postanowiliśmy wyciągnąć trzymane na taką okoliczność płaszcze.
Co... zazdrościcie, nie? ;)


Posileni wędzoną rybką prosto z kutra pomknęliśmy w kierunku Helu. W Kuźnicy musieliśmy jednak zrobić sobie przerwę!
Morze (no dobra, zatoka), zachód słońca, gitara i zimny kufel jasnego pełnego. Tak to ja mogę żyć :)


Tak dobrze nam się siedziało, że gdy dojechaliśmy do Jastarni było już po 22.00. O dziwo z tego powodu mieliśmy spory problem ze znalezieniem pola namiotowego. Nikt nie chciał nas przyjąć, bo już późno, bo woda jest tylko do 22.30, bo zupa była za słona. Nie rozumiem ludzi – przecież od razu mówiliśmy, że my tylko na noc, że po 8.00 wyjeżdżamy. To tak jakbym znalazł 50 zł na ulicy i ich nie podniósł bo nie chce mi się schylać. Ostatecznie cofnęliśmy się przed Jastarnię i przenocowaliśmy na polu przy wlocie do miasta. Dobrze, że rozkładanie obozowiska mieliśmy przećwiczone bo było już kompletnie ciemno.


2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
<--- Poprzedni dzień --- Kolejny dzień --->
Czwartek, 7 lipca 2011 Komentarze: 3
Dystans122.42 km
Teren70.00 km
Czas07:25
SprzętLawinka
Vśrednia16.51 km/h
Vmax49.68 km/h
Temp.20.0 °C
Więcej danych
2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty

Latarnia Morska Jarosławiec (7/15) - Jezierzany - Łącko - Korlino - Królewo - Zaleskie - Starkowo - Pęplino - Wodnica - Latarnia Morska Ustka (8/15) - Wytowno - Objazda - Dębina - Rowy - Latarnia Morska Czołpino (9/15) - Smołdziński Las - Łokciowe - Kluki - Lisia Góra - Izbica - Gać - Żarnowska - Łeba

Kolejny dzień naszej wyprawy zaczęliśmy, a jakże, od latarni morskiej w Jarosławcu. Nie spędziliśmy przy niej dużo czasu, gdyż mieliśmy na dzisiejszy dzień ambitne plany - dotrzeć do Łeby.


Po rozmowie w Informacji Turystycznej w Jarosławcu odpuściliśmy sobie jazdę przez poligon między Wickiem a Ustką. Ponoć nie da się tamtędy przejechać. Skoro tubylcy tak mówią to ok... Trzymaliśmy się więc R-10 prowadzącego głównie asfaltami przez niezwykle spokojne nadmorskie wioski.


Rejon ten nazywany jest Krainą w kratę, ze względu na dominujące budownictwo szkieletowe.


Szlak jest bardzo dobrze oznaczony. Poza jednym małym wyjątkiem – w Pęplinie nie widać skrętu w lewo, przez co nadrobiliśmy kilka kilometrów. Przed samą Ustką szlak zamienia się w kapitalny singiel wzdłuż rzeki Słupia. Baaardzo fajny odcinek :)


Wczorajsze przedzieranie się przez plażę okazało się mieć daleko idące skutki. W przednim kole Marianny zaczęło coś pukać, później przeskakiwać. W Ustce było już bardzo źle - postanowiliśmy rozkręcić piastę.


Piasek przedostał się przez uszczelnienie i nieźle pokiereszował bieżnie.


Nie byliśmy przygotowani na taką okoliczność – nie mieliśmy nawet grama stałego smaru.
Na pobliskich statkach też nikt nie potrafił nam pomóc.


W tym wszystkim piasta nie była jednak najgorsza. Mariusz miał duże problemy z chodzeniem – to efekt wczorajszego naciągnięcia Achillesa. Nie zastanawiając się długo zrezygnował z dalszej jazdy i wrócił pociągiem do Poznania. Dla niego Szlak latarni morskich zakończył się przy latarni w Ustce. Szkoda, ale dzisiaj wiemy, że była to dobra decyzja...


Już tylko we trójkę skierowaliśmy się Szlakiem zwiniętych torów do Rowów. Jadąc nim w okresie wakacyjnym, mniej więcej w połowie, nie możecie ominąć pewnej ważnej atrakcji – przepysznych czereśni!!! W Rowach zjedliśmy po gofrze (a może i dwóch – najlepsze gofry podczas całego wypadu!), Karol kupił upragnione banany i za całe 6 zł wjechaliśmy do Słowińskiego Parku Narodowego (nie możemy przeboleć, że musieliśmy za to płacić ;) Cisza, spokój, śpiew ptaków i urocze jeziora. No dobra... było warto :)


Między jeziorami Gardno i Łebsko znajduje się latarnia morska w Czołpinie. Jak dla nas bezapelacyjnie najładniejsza na polskim wybrzeżu. Szkoda tylko, że byliśmy tam dość późno i nie udało się na nią wejść... Spytacie, co nas w niej urzekło? Pomijam względy architektoniczne – stoi ona dumnie, samotnie na wysokim wzniesieniu. Być może dlatego, że byliśmy przy niej po godzinie 19.00 nie było nikogo w pobliżu. Można było poczuć tą magię, wyczuwało się, że mimo upływu lat cały czas pełni ona swoją rolę – pomaga odnaleźć się na bezmiarze wód Bałtyku. Niesamowite miejsce :)


Mając dość mierzej między jeziorami a morzem, Łebsko postanowiliśmy wziąć od strony lądu. Przez Łokciowe dojechaliśmy do Kluk, w których znajduje się skansen wsi słowińskiej.


Nie chcąc kręcić zbędnych kilometrów, do Izbicy pojechaliśmy krótszą drogą, omijając Główczyce. Czy był to dobry wybór – nie wiem do dzisiaj. Przedzieranie się przez bagna obok wielu niezaprzeczalnych plusów ma również parę wad... ;)


Dzień chylił się ku końcowi, a my nadal mieliśmy "parę" kilometrów do Łeby. Zaczęło robić się chłodno, jednak widoki rekompensowały wszystko!!!


Właśnie dla takich obrazków znosi się wszelkie trudy wyprawy :)


Mgła zaczęła robić się coraz większa. Pewne było, że to nie będzie sucha noc. Ale co to dla nas :) Do Łeby wjechaliśmy w momencie, gdy zaczęło się mocno ściemniać. Szybkie rozbicie namiotów, kąpiel i poszukiwania jedzenia. Pizzy już nigdzie nie szło zamówić – został jedynie kebab. Ale za to u bardzo sympatycznych ludzi :)



2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
<--- Poprzedni dzień --- Kolejny dzień --->
Środa, 6 lipca 2011 Komentarze: 0
Dystans90.11 km
Teren40.00 km
Czas06:12
SprzętLawinka
Vśrednia14.53 km/h
Vmax37.26 km/h
Temp.22.5 °C
Więcej danych
2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty

Ustronie Morskie - ??? - Latarnia Morska Gąski (5/15) - Sarbinowo - Chłopy - Mielno - Unieście - Łazy - FUCK! - Dąbkowice - Darłówko - Latarnia Morska Darłowo (6/15) - Wicie - Rusinowo – Jarosławiec

Ten dzień był jakiś dziwny już od samego początku. Nie wiadomo jak i gdzie zgubiliśmy szlak R-10. Dlatego też dojazd do Gąsek zajął nam dużo więcej czasu niż powinien. Łasin, Kładno, Pleśna... Nie wiem jak my to zrobiliśmy... Przecież na mapie droga idzie prosto... Gdy dojechaliśmy do latarni morskiej w Gąskach wcale nie poprawiły nam się humory. Istny Bangladesz!!! Tłumy ludzi, cymbergaje i inne „atrakcje”. Wrrrr...


Dobrze, że chociaż lody były, tak na osłodę :)


W Gąskach wróciliśmy na szlak R-10. Ciekawa szutrowa droga przebiegająca polami i lasami. Nawet nie wiem kiedy minęliśmy Sarbinowo i Chłopy. Dobrze, że w Mielnie Michał zahaczył sakwą o niewysoki słupek bo tak to też bym tej miejscowości nie zapamiętał ;)


Odcinek przez Unieście do Łazów, przebiegający ścieżką na mierzei między Bałtykiem a Jeziorem Jamno kryje mnóstwo militarnych zagadek. Szkoda, że nie mieliśmy czasu zwiedzić choć kilku bunkrów i umocnień. Następnym razem tego nie odpuszczę! Największe atrakcje dnia czekały nas za Łazami. Gdzieś nam się obiło o uszy, że nie da się dojechać do Dąbkowic lasem wzdłuż plaży, więc wpadliśmy na pomysł objechania Jeziora Bukowo południowo-wschodnim brzegiem. Powiem krótko – nie udało się ;) Najpierw było sucho, później coraz bardziej wilgotno, pojawiła się woda w koleinach. Gdy koła zaczęły się zapadać oznaczało to jedno – odwrót. Przejazdu nie ma.


Jako że asfaltów nie lubimy (pisałem o tym wcześniej), postanowiliśmy jechać plażą (taaa... jechać... dobre sobie...). Wybraliśmy najkrótszą drogę – kompas w rękę, kierunek północny i „na pałę” przedzieramy się przez leśne chaszczory, aby dotrzeć do morza. Nie roztrząsając dłużej, czy było to mądre, czy nie ;) znaleźliśmy się nad wodą. Teraz się dopiero zaczęło...


W bikeBoardzie z lipca 2010 tak opisano ten fragment – „(...) przeprawa tajemniczym przesmykiem nie szerszym od paska w plażowych stringach. Mierzeja Bukowska, bo o niej mowa, w najwęższym miejscu liczy jedynie 90 metrów szerokości. Trzeba uważać, żeby się nie utopić. To opcja dla harpaganów lub sadomasochistów.” Nie wiem, do której grupy nam bliżej, ale mieliśmy przed sobą ponad 5 kilometrów piachu i słonej wody. Jechać się nie dało... Rowery najpierw prowadziliśmy, później pchaliśmy, na koniec ciągnęliśmy. Masakra... Ten „spacerek” wykończył nas i nasze rowery niesamowicie. Mi mieszanina słonej wody i piachu zżarła chyba połowę klocków... Brak słów...


Nie muszę nikomu mówić, jak bardzo ucieszyliśmy się, gdy dotarliśmy do zejścia z plaży. Ja i Duda poszliśmy przodem. I co?!
Zejście okazało się być prywatne. Jeszcze chwila i byśmy się bili z miejscowym burakiem z Urzędu Morskiego [cenzura]. Z ogromną satysfakcją zasyfiliśmy mu błotem z rowerów cały chodnik przed budą i wróciliśmy na plażę. Rowery trzeba było wnieść na suchy ląd kolejnym wejściem. Tym razem schodami :|


Do Darłówka dojechaliśmy już bez większych przygód. Na drogach mijaliśmy kilkoro sakwiarzy – byliśmy mniej więcej w połowie wybrzeża – przy kolejnej latarni morskiej na trasie.


Następna mierzeja między jeziorem a morzem budziła w nas pewien niepokój, ale okazało się, że nie ma się czego bać. Wzdłuż Jeziora Kopań znajduje się stara droga, betonowa. Z lewej strony morze, z prawej jezioro a pośrodku nasz peleton. I tak aż do samego Jarosławca.


Tam trochę kręcenia w poszukiwaniu pola namiotowego. Warunki ok, ale ogniska znowu nie będzie – Michał jest zawiedziony ;)
Za to Mariusz narzeka na Achillesa – naciągnął go na jakimś krawężniku. Nie wróży to dobrze na jutro... :(



2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
<--- Poprzedni dzień --- Kolejny dzień --->

PARĘ SŁÓW O MNIE

Cześć, jestem Dawid z miasta Wrocław!

Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".

107286.30

KILOMETRÓW NA BLOGU

28369.00

KILOMETRÓW W TERENIE

22.35 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

203d 11h 29m

CZAS NA ROWERZE

MOJE ROWERY

GREY

Nowy stary Grizl po wymianie gwarancyjnej. Przy okazji wjechał napęd na bateryjki. Może i lekka fanaberia, ale jak to chodzi!

  • Canyon Grizl AL
  • Osprzęt Sram Rival XPLR (42T + 10-44T)
  • Koła BW SuperLite 40
  • Opony Tufo Thundero HD 40C

CHIŃCZYK

Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.

  • Karbonowa rama Flyxii FR-216
  • RockShox SID XX World Cup
  • Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
  • Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
  • Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25

LAWINKA

Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Niestety, niedawno pękła w okolicach suportu, więc pora pomyśleć nad nowym mieszczuchem...

  • Rama GT Avalanche 2.0
  • RockShox Reba SL
  • Napęd Deore XT M770
  • Hamulce Formula RX
  • Koła Deore XT

WILMA

Pierwsza szosa, kupiona lekko używana. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie była - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)

  • Karbonowa rama Wilier Triestina Mortirolo
  • Osprzęt Campagnolo Veloce/Mirage
  • Koła DT R460

GRIZZLY

Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po wielu tysiącach kilometrów szutrów i asfaltów stwierdzam, że zamiana szosy na gravela to był strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :) Rama pękła po 20.000 km, bez zająknięcia wymieniona na nową w ramach gwarancji.

  • Canyon Grizl 6 z amelinium
  • Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
  • Koła BW SuperLite 40
  • Opony Tufo Thundero HD 40C