Powerade Garmin MTB Marathon 2012 - Karpacz
Kategoria Foto, Android GPS, MOUNTAINS are calling!, PC-15, Twarde lądowania, Wyścigowo, Golonko Powerade
Sobota, 23 czerwca 2012
Komentarze: 3
Vśrednia12.07 km/h
Vmax45.36 km/h
Tętnośr.179
Tętnomax203
Kalorie 3843 kcal
Temp.20.0 °C
HZ: 0% | FZ: 4% | PZ: 96%
Tegoroczny maraton w Karpaczu był legendą zanim jeszcze się rozpoczął. Wątek na forum G&G wzbudzał kontrowersje na wiele tygodni przed startem. Trasa miał być inna niż do tej pory. Lepsza. Trudniejsza. Bardziej techniczna. Jak było w rzeczywistości? Zapraszam do lektury.
Po noclegu u Mariusza do Karpacza docieram 1,5 h przed startem. Jest czas na pogadanki ze znajomymi, przebranie się, przygotowanie roweru. Nie to co ostatnio w Wałbrzychu ;) Po parunastu minutach dojeżdża Mariusz. Chwila rozciągania, zdjęcia - dobry nastrój udziela się wszystkim, czy słusznie?!
Gotowy na niezapomnianą przygodę ustawiam się w sektorach obok wielu znajomych: jest Duda, Marek, Jacek, Zbyszek.
Gdzieś przed oczami miga mi Dorota, a na giga ruszyli już Jacek, Mariusz i Janek.
Zabawę zaczynamy od kawałka po asfalcie i od razu uciekamy w las. Czeka nas pierwszy podjazd do Budnik. Kręci mi się bardzo kiepsko, jacgol w zasadzie od początku ucieka. Wyprzedza mnie wieeeele osób. Przy pierwszym zjeździe trochę się blokuje, robi się wąsko a stawka jeszcze się nie rozciągnęła po starcie. Początek trzeba przespacerować. Zresztą, stromizna jest taka, że przy tak rozjechanej trasie i tylu osobach nie ma szans zjechać. A nawet gdyby ich nie było to bym nie zjechał :p
Po chwili jest już łatwiej i z powrotem wsiadamy na rowery. Na twarzach pojawiają się pierwsze uśmiechy :) (foto by: bikelife.pl)
Było w dół, więc trzeba by coś podjechać. I to nawet nie takie małe COŚ! Podjazd na Okraj solidnie nas rozciąga choć wcale nie robi się luźno. Dobrze, że przynajmniej znaleźliśmy swoje miejsce w grupie. Mniej więcej w połowie dochodzę jacgola. Co jest u licha?
Po moim kiepskim początku okazuje się, że razem przejedziemy większą część dystansu. Na bufecie podjadamy co nieco i zaczynamy prawdziwe MTB. Początek zjazdu z Okraju idzie mi całkiem nieźle. Mnóstwo osób sprowadza, Jacka przyblokowali, a mi udało się mignąć bokiem.
Jest fun! Do czasu, gdy zaczyna się strumyk :P Przednie koło traci przyczepność i zaliczam piękne OTB :) Szybko zbieram się w sobie i decyduję dalej sprowadzić, jak większość zresztą... Po chwili spaceru następuje kolejny podjazd na Wołową. Na skrzyżowaniu Kowal mówi, że to była rozgrzewka i dopiero teraz będzie ciężko... (foto by: bikelife.pl)
Miał rację :) Zjazd Tabaczaną w takich warunkach jest bardzo trudny, dla mnie niewykonalny.
Może gdyby było sucho, może gdyby było luźniej... Kto wie. Nie pora jednak na takie rozkminy – trzeba jechać dalej!
(foto by: videobike.net)
Po bardzo stromym odcinku robi się spokojniej. Jagody i takie tam :) (foto by: bikelife.pl)
Po raz drugi dojeżdżamy do Budnik. (foto by: bikelife.pl)
Początek znowu sprowadzam, ale są tacy co jadą – na tym odcinku doszedłem Marka Konwę i widziałem, co wyczyniał. Mega ogromny szacun za to co robi! Jest to dla mnie chyba największa nagroda na tym maratonie – podglądanie Mistrza :)
Widząc, że on sobie radzi, zaczynam puszczać klamki. Wyprzedzam go (!!!) bo stanął na chwilę na poboczu i teraz zaczyna się największa frajda – ucieczka! W dwóch miejscach robi się gorąco z powodu uślizgu przodu, ale generalnie idzie mi bardzo dobrze i chyba nawet nie spowalniam zbytnio wycinaków za mną ;) Najwięcej zależy od wybrania właściwego toru jazdy.
(foto by: bikelife.pl)
Jak widać popełniłem błąd i byłem wolniejszy. Mimo wszystko nadal przed samym Mistrzem :D (foto by: bikelife.pl)
Jesteśmy mniej więcej w połowie trasy, znowu w Karpaczu. Pamiętam dwie „atrakcje”: asfaltową ściankę i schody. No i bufet, na którym pojawia się Jacek. A ja głupi łudziłem się, że już go więcej dzisiaj nie zobaczę :p Zgodnie z zapowiedzią ta część trasy wcale nie jest dużo łatwiejsza. Podjazdy, na profilu nie wyglądające wcale strasznie, wysysają ze mnie ostatki sił. Dobrze, że jest też w dół – znowu udaje się nadrobić naprawdę dużo miejsc :) W jednym miejscu drugie tego dnia OTB, ale nie jest źle - kolega przede mną rozciął sobie nogę, on ma gorzej ;)
Ostatni bufet stoi lekko na uboczu, w bidonie jeszcze chlupie niebieskie, w bukłaku też powinno wystarczyć.
Nie zatrzymuję się.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
BŁĄD, BŁĄD, I JESZCZE RAZ BŁĄD!!! Jacek ucieka a wraz z nim około 30 oczek... Podjazd po Czoło mnie zabija. Takiego kryzysu jeszcze nie miałem. Nie mam siły podprowadzać. Wyprzedzają mnie emeryci i matki z dziećmi...
Na agrafkach nie mam sił na walkę... (foto by: Elżbieta Cirocka)
Chcę tylko w miarę bezpiecznie dojechać do mety. (foto by: Elżbieta Cirocka)
Na ostatnich 5 kilometrach straciłem pewnie z 7-10 minut. Będę miał nauczkę na przyszłość...
Jak dają na bufetach to trzeba jeść ;)
Czas: 04:05:46.9
Check point: 01:08:37 / 173
MEGA Open: 182/425
MEGA M2: 66/125
Strata: 01:29:54 (Rafał Alchimowicz)
DST: 48,47 km
AVG: 12,07 km/h
Vmax: 45,36 km/h
Bikestats'owe statystyki :)
Jan - 134 (51 M2) - 03:52:05.7 (nic nie mówię...)
Jacek, jacgol – 141 (61 M3) – 03:54:51.8
daVe – 182 (66 M2) – 04:05:46.9
Marek KONWA - 189 (70 M2) - 04:09:20.4 (hehe :)
Marek, Marc – 281 (92 M2) – 04:48:25.3
Zbyszek, toadi69 - 334 (45 M4) - 05:13:22.3
Mariusz, duda - 406 (122 M2) - DNF
Po dojściu do siebie mogę w końcu chwycić za telefon i wystękać: "Przejechałem, żyję..." ;)
Pomaratonowym rozmowom nie ma końca. Tematów starcza do tomboli, a nawet dłużej. Zwłaszcza po przyjeździe Jacka i Mariusza z giga... Tak ciężkiej trasy jeszcze nie było. I bez względu na to czy był to chleb na zakwasie, czy mordercze enduro, wiem jedno – drugi raz też bym przyjechał :) Ta piękna, słoneczna sobota zafundowana przez Grzegorza i ekipę nauczyła mnie bardzo dużo o prawdziwym MTB :D
Tegoroczny maraton w Karpaczu był legendą zanim jeszcze się rozpoczął. Wątek na forum G&G wzbudzał kontrowersje na wiele tygodni przed startem. Trasa miał być inna niż do tej pory. Lepsza. Trudniejsza. Bardziej techniczna. Jak było w rzeczywistości? Zapraszam do lektury.
Po noclegu u Mariusza do Karpacza docieram 1,5 h przed startem. Jest czas na pogadanki ze znajomymi, przebranie się, przygotowanie roweru. Nie to co ostatnio w Wałbrzychu ;) Po parunastu minutach dojeżdża Mariusz. Chwila rozciągania, zdjęcia - dobry nastrój udziela się wszystkim, czy słusznie?!
Gotowy na niezapomnianą przygodę ustawiam się w sektorach obok wielu znajomych: jest Duda, Marek, Jacek, Zbyszek.
Gdzieś przed oczami miga mi Dorota, a na giga ruszyli już Jacek, Mariusz i Janek.
Zabawę zaczynamy od kawałka po asfalcie i od razu uciekamy w las. Czeka nas pierwszy podjazd do Budnik. Kręci mi się bardzo kiepsko, jacgol w zasadzie od początku ucieka. Wyprzedza mnie wieeeele osób. Przy pierwszym zjeździe trochę się blokuje, robi się wąsko a stawka jeszcze się nie rozciągnęła po starcie. Początek trzeba przespacerować. Zresztą, stromizna jest taka, że przy tak rozjechanej trasie i tylu osobach nie ma szans zjechać. A nawet gdyby ich nie było to bym nie zjechał :p
Po chwili jest już łatwiej i z powrotem wsiadamy na rowery. Na twarzach pojawiają się pierwsze uśmiechy :) (foto by: bikelife.pl)
Było w dół, więc trzeba by coś podjechać. I to nawet nie takie małe COŚ! Podjazd na Okraj solidnie nas rozciąga choć wcale nie robi się luźno. Dobrze, że przynajmniej znaleźliśmy swoje miejsce w grupie. Mniej więcej w połowie dochodzę jacgola. Co jest u licha?
Po moim kiepskim początku okazuje się, że razem przejedziemy większą część dystansu. Na bufecie podjadamy co nieco i zaczynamy prawdziwe MTB. Początek zjazdu z Okraju idzie mi całkiem nieźle. Mnóstwo osób sprowadza, Jacka przyblokowali, a mi udało się mignąć bokiem.
Jest fun! Do czasu, gdy zaczyna się strumyk :P Przednie koło traci przyczepność i zaliczam piękne OTB :) Szybko zbieram się w sobie i decyduję dalej sprowadzić, jak większość zresztą... Po chwili spaceru następuje kolejny podjazd na Wołową. Na skrzyżowaniu Kowal mówi, że to była rozgrzewka i dopiero teraz będzie ciężko... (foto by: bikelife.pl)
Miał rację :) Zjazd Tabaczaną w takich warunkach jest bardzo trudny, dla mnie niewykonalny.
Może gdyby było sucho, może gdyby było luźniej... Kto wie. Nie pora jednak na takie rozkminy – trzeba jechać dalej!
(foto by: videobike.net)
Po bardzo stromym odcinku robi się spokojniej. Jagody i takie tam :) (foto by: bikelife.pl)
Po raz drugi dojeżdżamy do Budnik. (foto by: bikelife.pl)
Początek znowu sprowadzam, ale są tacy co jadą – na tym odcinku doszedłem Marka Konwę i widziałem, co wyczyniał. Mega ogromny szacun za to co robi! Jest to dla mnie chyba największa nagroda na tym maratonie – podglądanie Mistrza :)
Widząc, że on sobie radzi, zaczynam puszczać klamki. Wyprzedzam go (!!!) bo stanął na chwilę na poboczu i teraz zaczyna się największa frajda – ucieczka! W dwóch miejscach robi się gorąco z powodu uślizgu przodu, ale generalnie idzie mi bardzo dobrze i chyba nawet nie spowalniam zbytnio wycinaków za mną ;) Najwięcej zależy od wybrania właściwego toru jazdy.
(foto by: bikelife.pl)
Jak widać popełniłem błąd i byłem wolniejszy. Mimo wszystko nadal przed samym Mistrzem :D (foto by: bikelife.pl)
Jesteśmy mniej więcej w połowie trasy, znowu w Karpaczu. Pamiętam dwie „atrakcje”: asfaltową ściankę i schody. No i bufet, na którym pojawia się Jacek. A ja głupi łudziłem się, że już go więcej dzisiaj nie zobaczę :p Zgodnie z zapowiedzią ta część trasy wcale nie jest dużo łatwiejsza. Podjazdy, na profilu nie wyglądające wcale strasznie, wysysają ze mnie ostatki sił. Dobrze, że jest też w dół – znowu udaje się nadrobić naprawdę dużo miejsc :) W jednym miejscu drugie tego dnia OTB, ale nie jest źle - kolega przede mną rozciął sobie nogę, on ma gorzej ;)
Ostatni bufet stoi lekko na uboczu, w bidonie jeszcze chlupie niebieskie, w bukłaku też powinno wystarczyć.
Nie zatrzymuję się.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
BŁĄD, BŁĄD, I JESZCZE RAZ BŁĄD!!! Jacek ucieka a wraz z nim około 30 oczek... Podjazd po Czoło mnie zabija. Takiego kryzysu jeszcze nie miałem. Nie mam siły podprowadzać. Wyprzedzają mnie emeryci i matki z dziećmi...
Na agrafkach nie mam sił na walkę... (foto by: Elżbieta Cirocka)
Chcę tylko w miarę bezpiecznie dojechać do mety. (foto by: Elżbieta Cirocka)
Na ostatnich 5 kilometrach straciłem pewnie z 7-10 minut. Będę miał nauczkę na przyszłość...
Jak dają na bufetach to trzeba jeść ;)
Czas: 04:05:46.9
Check point: 01:08:37 / 173
MEGA Open: 182/425
MEGA M2: 66/125
Strata: 01:29:54 (Rafał Alchimowicz)
DST: 48,47 km
AVG: 12,07 km/h
Vmax: 45,36 km/h
Bikestats'owe statystyki :)
Jan - 134 (51 M2) - 03:52:05.7 (nic nie mówię...)
Jacek, jacgol – 141 (61 M3) – 03:54:51.8
daVe – 182 (66 M2) – 04:05:46.9
Marek KONWA - 189 (70 M2) - 04:09:20.4 (hehe :)
Marek, Marc – 281 (92 M2) – 04:48:25.3
Zbyszek, toadi69 - 334 (45 M4) - 05:13:22.3
Mariusz, duda - 406 (122 M2) - DNF
Po dojściu do siebie mogę w końcu chwycić za telefon i wystękać: "Przejechałem, żyję..." ;)
Pomaratonowym rozmowom nie ma końca. Tematów starcza do tomboli, a nawet dłużej. Zwłaszcza po przyjeździe Jacka i Mariusza z giga... Tak ciężkiej trasy jeszcze nie było. I bez względu na to czy był to chleb na zakwasie, czy mordercze enduro, wiem jedno – drugi raz też bym przyjechał :) Ta piękna, słoneczna sobota zafundowana przez Grzegorza i ekipę nauczyła mnie bardzo dużo o prawdziwym MTB :D
Komentarze
Nie wiem jak tabakę mogli tamtędy wozić ;) Chyba gro towaru zużywali przy przejeździe ;)