Jak już rodzice mówią, żebym pomieszkał trochę w swoim mieszkaniu, to coś to musi znaczyć... W zasadzie od końca maja poza domem i Bydgoszczą. A to jeszcze nie koniec...
Gdzieś mi się obiło o uszy, że w Kozielcu jest fajny zjazd, więc podskoczyłem to sprawdzić - nachylenie 10%, ostre zakręty i przepiękny widok na dolinę Wisły na koniec. Jednym słowem - WOW!
Do tamtego miejsca miałem średnią prawie 30 km/h. Stwierdziłem, że fajnie byłoby przekroczyć trzydziestkę. Była moc!!! Na podjazdach nogi paliły, na płaskim jak łapałem rytm nic mnie nie mogło zatrzymać :) Oby tak dalej!
Dużo pisać nie będę. Było mocno i bardzo błotniście. Tak mocno, że ostatnie kilometry robiłem siłą woli. Tak błotniście, że jakaś babeczka na Malcie, jak nas zobaczyła, powiedziała tylko: "Ale brudasy" :D Trening w 100% udany. Jan ma niezłego powera w nodze... Za to ja lepszą technikę :p
Na początku chciałbym serdecznie podziękować wszystkim, którzy pomogli w pisaniu pracy magisterskiej Sylwii! Praca bardzo się podobała, komisja uznała ją za niezwykle interesującą i jak tylko się da to pani magister będzie kontynuować badania, o czym Was oczywiście poinformujemy. Zwłaszcza, że mgr Sylwia znowu będzie potrzebować kilkoro rowerowych zapaleńców - ja jej już chyba nie wystarczam ;)
W ramach świętowania wybraliśmy się... na rower :p To tak dla odmiany ;)
Poznański Rower Miejski, trochę ciężki i toporny, ale da się jeździć.
Na Półwiejskiej okazało się, że Sylwia woli starszych...
W drodze powrotnej ze Śródki ja wracałem rowerem a Sylwia autobusem. Jak myślicie, kto był pierwszy?
Tak nam się spodobało na wczorajszym Poweradzie, że wybraliśmy się na Okraj jeszcze raz. W sumie mieliśmy jechać na Karkonoską, ale czasu by Jankowi brakło. Ścianka za Budnikami nadal niezjeżdżalna, przynajmniej dla mnie... Reszta jak najbardziej ok. Z Okraju chcieliśmy zjechać jakoś inaczej (zwłaszcza Jan ;) więc wybraliśmy ER-2 do Kowar. No i wiecie co?! Nuda. Niby prędkości w granicach 45-50 km/h, ale zjazdy na maratonie bardziej zapadły w pamięci :)
Tegoroczny maraton w Karpaczu był legendą zanim jeszcze się rozpoczął. Wątek na forum G&G wzbudzał kontrowersje na wiele tygodni przed startem. Trasa miał być inna niż do tej pory. Lepsza. Trudniejsza. Bardziej techniczna. Jak było w rzeczywistości? Zapraszam do lektury.
Po noclegu u Mariusza do Karpacza docieram 1,5 h przed startem. Jest czas na pogadanki ze znajomymi, przebranie się, przygotowanie roweru. Nie to co ostatnio w Wałbrzychu ;) Po parunastu minutach dojeżdża Mariusz. Chwila rozciągania, zdjęcia - dobry nastrój udziela się wszystkim, czy słusznie?!
Gotowy na niezapomnianą przygodę ustawiam się w sektorach obok wielu znajomych: jest Duda, Marek, Jacek, Zbyszek. Gdzieś przed oczami miga mi Dorota, a na giga ruszyli już Jacek, Mariusz i Janek.
Zabawę zaczynamy od kawałka po asfalcie i od razu uciekamy w las. Czeka nas pierwszy podjazd do Budnik. Kręci mi się bardzo kiepsko, jacgol w zasadzie od początku ucieka. Wyprzedza mnie wieeeele osób. Przy pierwszym zjeździe trochę się blokuje, robi się wąsko a stawka jeszcze się nie rozciągnęła po starcie. Początek trzeba przespacerować. Zresztą, stromizna jest taka, że przy tak rozjechanej trasie i tylu osobach nie ma szans zjechać. A nawet gdyby ich nie było to bym nie zjechał :p Po chwili jest już łatwiej i z powrotem wsiadamy na rowery. Na twarzach pojawiają się pierwsze uśmiechy :) (foto by: bikelife.pl)
Było w dół, więc trzeba by coś podjechać. I to nawet nie takie małe COŚ! Podjazd na Okraj solidnie nas rozciąga choć wcale nie robi się luźno. Dobrze, że przynajmniej znaleźliśmy swoje miejsce w grupie. Mniej więcej w połowie dochodzę jacgola. Co jest u licha? Po moim kiepskim początku okazuje się, że razem przejedziemy większą część dystansu. Na bufecie podjadamy co nieco i zaczynamy prawdziwe MTB. Początek zjazdu z Okraju idzie mi całkiem nieźle. Mnóstwo osób sprowadza, Jacka przyblokowali, a mi udało się mignąć bokiem.
Jest fun! Do czasu, gdy zaczyna się strumyk :P Przednie koło traci przyczepność i zaliczam piękne OTB :) Szybko zbieram się w sobie i decyduję dalej sprowadzić, jak większość zresztą... Po chwili spaceru następuje kolejny podjazd na Wołową. Na skrzyżowaniu Kowal mówi, że to była rozgrzewka i dopiero teraz będzie ciężko... (foto by: bikelife.pl)
Miał rację :) Zjazd Tabaczaną w takich warunkach jest bardzo trudny, dla mnie niewykonalny. Może gdyby było sucho, może gdyby było luźniej... Kto wie. Nie pora jednak na takie rozkminy – trzeba jechać dalej! (foto by: videobike.net)
Po bardzo stromym odcinku robi się spokojniej. Jagody i takie tam :) (foto by: bikelife.pl)
Po raz drugi dojeżdżamy do Budnik. (foto by: bikelife.pl)
Początek znowu sprowadzam, ale są tacy co jadą – na tym odcinku doszedłem Marka Konwę i widziałem, co wyczyniał. Mega ogromny szacun za to co robi! Jest to dla mnie chyba największa nagroda na tym maratonie – podglądanie Mistrza :) Widząc, że on sobie radzi, zaczynam puszczać klamki. Wyprzedzam go (!!!) bo stanął na chwilę na poboczu i teraz zaczyna się największa frajda – ucieczka! W dwóch miejscach robi się gorąco z powodu uślizgu przodu, ale generalnie idzie mi bardzo dobrze i chyba nawet nie spowalniam zbytnio wycinaków za mną ;) Najwięcej zależy od wybrania właściwego toru jazdy. (foto by: bikelife.pl)
Jak widać popełniłem błąd i byłem wolniejszy. Mimo wszystko nadal przed samym Mistrzem :D (foto by: bikelife.pl)
Jesteśmy mniej więcej w połowie trasy, znowu w Karpaczu. Pamiętam dwie „atrakcje”: asfaltową ściankę i schody. No i bufet, na którym pojawia się Jacek. A ja głupi łudziłem się, że już go więcej dzisiaj nie zobaczę :p Zgodnie z zapowiedzią ta część trasy wcale nie jest dużo łatwiejsza. Podjazdy, na profilu nie wyglądające wcale strasznie, wysysają ze mnie ostatki sił. Dobrze, że jest też w dół – znowu udaje się nadrobić naprawdę dużo miejsc :) W jednym miejscu drugie tego dnia OTB, ale nie jest źle - kolega przede mną rozciął sobie nogę, on ma gorzej ;)
Ostatni bufet stoi lekko na uboczu, w bidonie jeszcze chlupie niebieskie, w bukłaku też powinno wystarczyć. Nie zatrzymuję się. . . . . . . . . . . BŁĄD, BŁĄD, I JESZCZE RAZ BŁĄD!!! Jacek ucieka a wraz z nim około 30 oczek... Podjazd po Czoło mnie zabija. Takiego kryzysu jeszcze nie miałem. Nie mam siły podprowadzać. Wyprzedzają mnie emeryci i matki z dziećmi... Na agrafkach nie mam sił na walkę... (foto by: Elżbieta Cirocka)
Chcę tylko w miarę bezpiecznie dojechać do mety. (foto by: Elżbieta Cirocka)
Na ostatnich 5 kilometrach straciłem pewnie z 7-10 minut. Będę miał nauczkę na przyszłość... Jak dają na bufetach to trzeba jeść ;)
Czas: 04:05:46.9 Check point: 01:08:37 / 173 MEGA Open: 182/425 MEGA M2: 66/125 Strata: 01:29:54 (Rafał Alchimowicz) DST: 48,47 km AVG: 12,07 km/h Vmax: 45,36 km/h
Po dojściu do siebie mogę w końcu chwycić za telefon i wystękać: "Przejechałem, żyję..." ;)
Pomaratonowym rozmowom nie ma końca. Tematów starcza do tomboli, a nawet dłużej. Zwłaszcza po przyjeździe Jacka i Mariusza z giga... Tak ciężkiej trasy jeszcze nie było. I bez względu na to czy był to chleb na zakwasie, czy mordercze enduro, wiem jedno – drugi raz też bym przyjechał :) Ta piękna, słoneczna sobota zafundowana przez Grzegorza i ekipę nauczyła mnie bardzo dużo o prawdziwym MTB :D
Stacja Orlen przed Suchym Lasem, zatrzymuje się facet w średnim wieku, ściąga flagi i odjeżdża. Czyli to już koniec Euro...
Druga ciekawa sytuacja, Oborniki, Mistrzostwa Europy w Motocrossie. Policjanci blokują fragment drogi, podjeżdżam, pytam się czy mogę jechać, bez problemu puszczają. Z drugiej strony jakiś tubylec postąpił pewnie tak samo podjeżdżając do policjantów. I co? Dali mu alkomat :D
Karolin - Cytadela - Sołacz - Rusałka - Strzeszynek - Rusałka x2 - Sołacz - Stary Rynek - Malta - Antoninek - Gruszczyn - Ligowiec - Janikowo - Karolin
Za tydzień Karpacz, a ja kompletnie nie czuję mocy... Do tego dochodzi problem z czasem wolnym... Ehhh... no zobaczymy jak to będzie. Jutro planuję powtórkę z rozrywki, ale wcześniej bo dzisiaj było za gorąco.
Szybka przejażdżka "tam i z powrotem". Na nadwarciańskim bardzo dużo piachu, nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było tam tak kiepsko... Stąd też wracałem asfaltem robiąc rundkę po "piłkarskim" Poznaniu. Pod Katedrą 22 tys. km na Lawince mi minęło :)
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".
Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.
Karbonowa rama Flyxii FR-216
RockShox SID XX World Cup
Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25
GRIZZLY
Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po 10 tys. kilometrów szutrów i asfaltów mogę stwierdzić, że zamiana szosy na gravela to był jednak strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :)
Ameliniowa rama Canyon Grizl 6
Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
Koła DT Swiss Gravel LN
Opony Tufo Thundero HD 40C
LAWINKA
Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Od kilku lat obwieszona błotnikowo-bagażnikowym szpejem.
Rama GT Avalanche 2.0
RockShox Reba SL
Napęd Deore XT M770
Hamulce Formula RX
Koła Deore XT
WILMA
Pierwsza szosówka, kupiona lekko używana. Po wielu latach na MTB pozwoliła poznać uroki jazdy na szosie. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie jest - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)