Zabrałem się za klejenie wczorajszej dziury i co? Trzy tubki z klejem, każda zaschnięta. Jak się okazało zakup w piątek po 18:00 wcale nie był taki łatwy, więc skończyło się na Decathlonie. Przy okazji wpadło kilka kwadracików ;)
W końcu udało się załapać na ustawkę z CUG'iem. Będzie okazja do przepalenia nogi :)
Przez 25 kilometrów jadę w pierwszej grupie. Tradycyjnie - jest mocno ;) W pewnym momencie słyszę syk i marudzenie osoby jadącej za mną - dostał mlekiem po twarzy :D Po zatrzymaniu się widzę, że w oponie tkwi pewnie z czterocentymetrowy gwóźdź. O dziwo powietrze już nie schodzi. Wciskam go delikatnie i zaczynam jechać, ale po chwili znowu zaczyna ocierać o widełki. Powtarzam tą akcję jeszcze raz, ale to nie ma sensu - szkoda lakieru. Muszę zrobić dłuższy pit-stop i w miejsce gwoździa wciskam knota. Akcja zakończona sukcesem, więc zaczynam gonić. Dojść pierwszej grupy nie było najmniejszych szans, ale co powyprzedzałem odpadnięte wagoniki to moje. Sumarycznie wyszedł dobry trening, szkoda, że w dużej mierze samotny ;)
Śladem jednej z wrocławskich ustawek. Nie licząc fragmentu jazdy polem między Droszowem a miejscowością Kowale było całkiem spoko.
Całkiem, bo zgubiłem jeden bidon :( Nie było sensu wracać, bo przez długi czas nie spoglądałem czy jest, więc szanse na znalezienie były niewielkie. To już któryś raz, gdy Podium wypada z koszyków Elite. Chyba pora dokupić kolejne TACX Deva, bo one trzymają rewelacyjnie...
Dalszy ciąg poznawania nowych miejsc. Dziś w zasadzie bez większych piachów, ogólnie dość ciekawa runda, choć sporo było miejsc, w których dawno nikt nie widział osoby na rowerze ;) Trochę kałuż i błota, ale spokojnie do objechania bokami. Na zakończenie wpisu - mięta we wrzosach :)
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".