Zaczęliśmy z Dudą, Kasią i Adamem od zabawy na Morasku. Dokładnej trasy oczywiście nie znamy, ale i tak było fajnie. Mi się podobało, naszym początkującym kolarzom chyba nawet bardziej. Kasia z wrażenia to się nawet na ziemi kładła!
Po Morasku byliśmy umówieni z Jackiem na izobronika nad Strzeszynkiem. Dawno mi tak piwko nie smakowało :)
Czas szybko upłynął na pogadankach okołorowerowych i D uda musiał uciekać do domu. My za to wybraliśmy się na Rundę Drogbasa. Jechałem nią po raz pierwszy - gratulacje za wyciągnięcie z terenu wszystkiego, co się da. Jarek świetnie spisywał się w roli przewodnika a ja starałem się utrzymać koło. Momentami łapałem zadyszkę, ale dałem radę ;) Z Rusałki każdy z nas uciekł w swoją stronę, Jacek do domu, a ja po Sylwię do centrum. To był bardzo udany dzień :)
Najpierw trochę po mieście, później trochę po wioskach. Mimo, że średnia tego nie pokazuje to się lekko ujechałem. Zwłaszcza, że część dystansu była z pompą wysokiego ciśnienia do focusa na plecach :p
Na ustawkę się nie wyrobiłem, bo czekałem na gazowników, którzy "powąchali" instalację w mieszkaniu i sobie poszli. Trwało to może 3 minuty, a całe popołudnie zepsuli... W sumie to może i dobrze się stało, bo po wczorajszym bieganiu pewnie na górce w Myślęcinku bym odpadł ;) A tak mogłem spokojnie pokręcić własnym tempem.
Tradycyjny szosowy czwartek. Pierwsze 30 km to walka z wiatrem, w grupie. Później moje 5 km podkręcania tempa na zmianie, totalne porwanie peletonu i niestety moja samotna pogoń za ucieczką. W sumie dużo nie brakło, abym się utrzymał - do Kozielca byli w zasięgu wzroku. W Strzelcach Górnych,
tak jak ostatnio, poleciałem na Jarużyn a czołówka na Borówno, więc w Żołędowie ich dopadłem i końcówkę polecieliśmy znowu razem. Nogi bolą :)
Jechaliśmy na marton, ale niestety nie dojechaliśmy. Po nocce u rodziców Dudy Toyotka odmówiła posłuszeństwa. Tryb awaryjny, check engine, awaria kontroli trakcji i takie tam. Zamiast do Złotego Stoku auto pojechało lawetą do serwisu w Wałbrzychu. Koniec końców okazało się, że coś nam wpier*** kabel od masy, ale niesmak pozostał ;) No i maraton przepadł... ;(
W zamian wybraliśmy się na małą rundkę po okolicy.
Były podjazdy, mostki, korzenie i zjazdy. Nawet takie usłane liśćmi.
I właśnie na jednym z nich Marian ma kolejną awarię - klasyczny snake po walnięciu w ukryty kamień. Ale spoko - mamy łatki i klej, więc bierzemy się do roboty. Pewnie by się nam udało, ale klej chyba się spsuł bo nawet łatki się nie trzymał, a co dopiero dętki :) Dobrze, że do oszołoma niedaleko, więc podskoczyłem po gumę "Italian style". Ważyła chyba z pół kilo, podejrzewam, że na samej dętce można by jeździć :)
Nie zrażając się porażkami pokręciliśmy dalej. Fajnie było, nawet bardzo!
Miejscami Marian próbował się ścigać. Tu na przykład wystartowaliśmy z dołu, ja się zatrzymałem, aby zrobić zdjęcie, po czym wróciłem do zawodów, kto będzie pierwszy na tamie. WYGRAŁEM! Oj, noga podawała w trakcie tego weekendu - myślę, że w Złotym Sylwek Swat był do porobienia :p
Ładnie, nieprawdaż? :)
Zdjęć sporo bo i czasu miałem dużo - dawno mi się tak lekko nie podjeżdżało pod wałbrzyskie "zmarszczki" :) Szosa działa!
Na starcie sześć par. Jadę w trzeciej z jakimś młodzikiem. Dajemy zmianę, akurat trochę wieje. Młodzik od razu odpada i jedzie do domu (dziwnie szybko się zasapał...), więc ja zostaję z tyłu z fragmentem jego koszyka od bidonu, bo mu się w międzyczasie rozkręcił - no trudno ;) Po jakimś czasie przechodzę do przodu do nowej pary, peleton zaczyna rozkręcać i... pana u jednego z nas. Postój parenaście minut. Gdy znowu ruszyliśmy Przemo daje ostrą zmianę, po nim ja z nowym kolegą z nowej pary. Ujechaliśmy może trzy minuty, kolega się zasapał - nie dane mi dzisiaj prowadzić peleton ;) Między Topolnem a Kozielcem zaczynają się jakieś dziwne zabawy. Skokeny i takie tam. Nawet ja mam swoje pięć minut na czele. I to by było na tyle - na Kozielcu czwórka odskakuje, grupa całkowicie się rozrywa. Ja wjeżdżam razem z Trekiem. Choć w sumie i tak wiemy, że nie mamy szans, to przez najbliższe 15 km gonimy ucieczkę. A może inaczej - ja gonię, bo Trek ani razu nie dał zmiany :) Jak się okazało w Żołędowie ucieczka pojechała dłuższą drogą przez Borówno, więc końcówka razem z nimi. I dobrze, bo sam już nie miałbym siły tak rozkręcić, więc się trochę powiozłem. Koniec końcem dojeżdżamy do Myślęcinka we czwórkę - znowu kogoś zgubiliśmy ;) To był mało towarzyski wyjazd ;)
CADavg: 78 rpm | Ten start planowaliśmy od dawna. Nie dość, że prawie po drodze (i tak jedziemy na weekend do Zielonej) to Sylwia poluje na krótkie ogórki ;) Na miejscu okazało się, że nie tylko my mieliśmy ochotę sprawdzić organizatorów I-ego Maratonu MTB w Śremie. Na parkingu spotkaliśmy draba, w kolejce Marka, a chwilę później Asię, Marcina i Sebę. Wracając do kolejki - chyba jedyny mały minus dla organizatorów - mały, bo my zapłaciliśmy wcześniej i odbiór numerków nastąpił bardzo szybko. Reszta musiała postać dłużej - start się opóźnił, ale dosłownie o kilka minut.
Po poskręcaniu bików (a trochę to trwało bo Sylwii tarcze dzwoniły...) ustawiliśmy się na starcie i to w sumie w samym czubie (3-4 linia). Najpierw start honorowy, trochę odpuściłem bo się tłoczno zrobiło. Po paruset metrach start ostry, czołówka od razu odpaliła, zakurzyło się i tyle ich widzieliśmy. Zresztą, przez ten kurz to wogóle mało co było widać. Początkowo jechaliśmy teamem bardzo blisko siebie. Szybko jednak stwierdziłem, że jak dla mnie to za wolno i pożegnałem się z moją ekipą ;p
Pierwsze kilometry to niezła piaskownica, początkowo idzie mi bardzo dobrze, sporo osób wycinam wybierając lepszy tor jazdy. Jednak na jednym lewym zakręcie o 90 st. koleś przede mną się zakopuje, a ja razem z nim. Tracę chyba z 8-10 pozycji. Nie pozostaje nic innego jak gonić, bo ci co nam uciekli wyglądali na dość mocną grupę. Dojście ich trochę nam zajmuje (ja i dwóch kolesi) ale ostatecznie się udaje. Płaskie asfaltowe odcinki przejeżdżamy razem. Później jeszcze raz na chwilę nam odskakują, ale udaje się pospawać razem z młodym ze Śremu. W międzyczasie dobija do nas Seba.
Drugą pętlę przejeżdżamy w piątkę - ja, Seba, młody ze Śremu, Janusz Przybysz z Thule oraz jeszcze jeden z M4. Pracujemy w zasadzie ja i Seba. Nikt inny nie kwapi się dać zmiany. Na końcówce asfaltów na chwilę tempo podkręca M4, ale niedługo znowu ja ciągnę wagon. Na najbardziej stromym asfaltowym podjeździe Seba robi brzydką akcję i wyskakuje mi zza pleców nic wcześniej nie mówiąc ;) Pozostała trójka poleciała za nim i ledwo zespawałem... Oj, nieładnie :p
Niecałe 10 km przed metą młody odpala (w końcu odpoczął całą rundę wioząc się w tyle) i trochę nas przytyka. Na szczęście na leśnych singlach łatwiej utrzymać się w grupie. Seba znajduje jeszcze siły na piękną akcję - jedyny, mocno zapiaszczony podjazd, który robiłem z buta, krzyczy: "Ja wjeżdżam!!!" i pokazuje panom z M4, jak to się robi ;) Ostatnie kilometry to dublowanie maruderów z mini i wyczekiwanie mety. W zasadzie dojeżdżamy w piątkę, na rowie z wodą jeszcze jesteśmy w grupie. Po chwili Seba, młody i M4 odskakują. Thule przede mną. Gdzieś z 500 metrów przed metą Thule słabnie i daje się wyprzedzić. Myślałem, że to tylko sprytna zagrywka, ale na ostatniej prostej wyraźnie daje mi znać, że nie będzie walczył na kresce, więc spokojnie mijam linię mety. Koniec.
Ostateczny wynik jest na miarę moich aktualnych możliwości. Przy tak mocnej obsadzie ciężko będzie ukręcić parę oczek wyżej. W zasadzie całość pojechałem bardzo mocno sporo pracując na czele grupki. Słabszych momentów było bardzo mało, technicznie również bez żadnych zarzutów - maraton nie był specjalnie trudny, ale nie było też nudno. Początkowe piaski w drugiej części trasy zastąpiły miłe leśne single. Organizacyjnie rewelacja, oznakowanie bardzo dobre. Makaron również - w sumie jeden z lepszych ever. Atmosfera tradycyjnie już rodzinna, Kurek jak zwykle za dużo mówił :p (ale w sumie nie wyobrażam sobie wielkopolskiego maratonu bez niego :) Podsumowując - warto było! Za rok jedziemy znowu!
Czas: 2:07:11 Strata: 0:15:41 (Michał Górniak) Mega Open: 26/95 Mega M2: 16/28 DST: 52,80 km AVG: 24,91 km/h Vmax: 46,35 km/h
Goggle Pro Active Eyewear STATS
daVe - 26 (16 M2) - 2:07:11
drab - 46 (17 M3) - 2:20:43
Marc - 47 (18 M3) - 2:21:59
z3waza - 67 (17 M4) - 2:30:54
Kolejny raz w grupie, tym razem trening z Bydzia Power. W sumie 8 osób, część z nich pewnie dobrze Wam znana (Arek i Ania Suś, Klaudiusz, Maciej). Miejscami spokojnie, kiedy indziej bardzo ostro. Pogadanki, sporo szarpania i kozaczenia, czyli normalka w grupie :p
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".
Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.
Karbonowa rama Flyxii FR-216
RockShox SID XX World Cup
Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25
GRIZZLY
Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po 10 tys. kilometrów szutrów i asfaltów mogę stwierdzić, że zamiana szosy na gravela to był jednak strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :)
Ameliniowa rama Canyon Grizl 6
Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
Koła DT Swiss Gravel LN
Opony Tufo Thundero HD 40C
LAWINKA
Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Od kilku lat obwieszona błotnikowo-bagażnikowym szpejem.
Rama GT Avalanche 2.0
RockShox Reba SL
Napęd Deore XT M770
Hamulce Formula RX
Koła Deore XT
WILMA
Pierwsza szosówka, kupiona lekko używana. Po wielu latach na MTB pozwoliła poznać uroki jazdy na szosie. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie jest - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)