Poranna pobudka, szybka kanapka i w drogę - to jedyna sensowna pora na jeżdżenie po nadmorskich szlakach.
Jak widać na zdjęciach większość wczasowiczów jeszcze trzeźwieje o tej porze ;)
Za to i tak moim ulubionym miejscem nad Bałtykiem jest rejon między Pogorzelicą a Mrzeżynem, na wysokości 36. drOP - można wyjść na plażę i dosłownie nigdzie w zasięgu wzroku nie widać ludzi, nigdzie! :)
Jakie są single, każdy wie (a jeśli nie, to natychmiast trzeba to nadrobić!). Tym razem wybrałem się w okolice Siennej, żeby zjechać to, co na południe od Puchaczówki. Jak było? Jak zawsze super, choć końcówka dała mi popalić, ale po kolei:
- Pętla pod Śnieżnikiem - czerwona faktycznie bardzo łatwa; niebieska - nowa część jest po prostu zajebista z mega flow, dużą ilością małych hopek i świetnymi bandami (w końcu wiem, jak się to jeździ!) zdecydowanie do powtórzenia, nawet z dziećmi!
- Pętla Ostoja - na korzeniastej czerwonej zaliczyłem małą katapultę z rowerka, niebieska też spoko, bo w końcu jakieś techniczne sekcje z kamieniami się pojawiły.
- Pętla Jodłów - początek czerwonej fajny, bo szybki z niezłym flow, niebieska najpierw ciekawy przelot szutrem z ładnymi widoczkami, później asfaltowa ściana do podjechania...
- Pętla Międzygórze - celowo zostawiłem na koniec, choć od niej zaczynałem; część czerwona zjazdowa spoko, ale byłem nierozgrzany (a przede wszystkim nierozjeżdżony), więc bez super wrażeń; część niebieska urozmaicona m.in. kawałkami szutru oraz momentami dość widokowa; niestety źle rozplanowałem bufety na trasie i ostatnie pięć kilometrów umierałem, dawno takiej bomby nie zaliczyłem. Uratowały mnie maliny, które jadłem prosto z krzaków chyba z 15 minut (swoją drogą nigdy tylu malin nie widziałem...). Jak do tej pory najciekawsza pętla, bo są na niej i single, i górskie widoczki, i trochę szutrowej wspinaczki, ale też szybki asfalt w dół. Na pewno do powtórzenia, ale raczej w innym układzie, czyli np. auto w Międzygórzu, zacząć od podjazdów, dalej pętla Stronie, zjazd do Międzygórza, bufet i dopiero dalej w dół w kierunku Jodłowa. W końcu uczymy się na błędach, nie? :)
Łyżka dziegciu w beczce miodu, czyli nienawidzę jeździć szosą przez miasto... Wypad udany, gdyby nie ostatnie kilometry przez Maślice i Pilczyce. Żeby było ciekawiej to sam sobie zafundowałem dobry kilometr bruku na Maślickiej, bo o nim zapomniałem... Głupi ja :) Po powrocie serwis Wilmy, bo dawno jej nie rozkręcałem. Łożysk sterów już się chyba nie da reanimować - znowu wydatki :p
Po porannym egzaminie sprawnościowym naszło mnie, żeby rozruszać mięśnie na szosie. Później refleksja - kurde, ale wieje, idę na MTB. Ostatecznie jednak szosa wygrała i objechałem standardową rundę przez Prababkę. Zgodnie z przewidywaniami wiatr ostro dawał popalić. Oj, to nie była równa walka...
Tego było mi trzeba! Prawie cały dzień na rowerze! :) Zaczynamy od szybkiego dojazdu na miejsce zbiórki, czyli zbiornik retencyjny w Międzyborzu. Tam ekipa składa rowery i wesołą bandą jedziemy w kierunku Wilczych Dołów, które jak dla mnie są obowiązkowym punktem w trakcie zwiedzania Szwajcarii Połczyńskiej.
Po wyjechaniu z lasu kontynuujemy jazdę szlakiem "Zwiniętych Torów", czyli prawie 30 kilometrową rowerówką puszczoną starym nasypem kolejowym. Dla dzieciaków idealnie!
Widoczki są rewelacyjne!!! Poniżej zdjęcie ze strony
polczyn-zdroj.pl pokazujące, jak wygląda większość szlaku.
Jedzie się super, sporo pogaduszek, trochę zdjęć - wakacje w pełni! :)
W pewnym momencie podejmujemy jednak decyzję z
drabem, że pociśniemy "trochę" szybciej, żeby zdążyć na rodzinną pizzę w Złocieńcu. Prędkość wzrasta, więc kilometry zaczynają lecieć coraz szybciej. Po posiłku i luzerskim kręceniu się po Złocieńcu ciśniemy na kolejne miejsce zbiórki - plażę w Cieszynie. Trochę pobłądziliśmy w lesie, ale w końcu docieramy na miejsce. Tam kocyki, kąpiele i tym podobne atrakcje. Nasze rowery nie zmieściłyby się do samochodów, więc powrót do siedliska również rowerowy. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie dołożyli sobie paru kilometrów ;) Poza odkryciem ogromnego stada koniny kończymy to, czego nie udało się zrobić parę dni wcześniej - objeżdżamy brakującą nam część "Połczyńskiej Gardy". Było ciężko, w paru miejscach było butowanie (rower nie ten, opony nie te, forma też nie ta :p ), ale to była wisienka na torcie całego wyjazdu. Dzięki chłopaki za wspólne kilometry!!!
Czasem dobrze wstać wcześniej - w zmian otrzymuje się zerowy ruch na drogach i trochę orzeźwiającego chłodu. Przez pierwsze dwie godziny dosłownie zero kolarzy, przez ostatnie 30 minut lewa ręka ciągle w górze ;) Trasa to mój koci klasyk przez Wilczyn, Przecławice i Cerekwicę. Przy Prababce piękne pola maków. Ehhh... czy potrzeba czegoś więcej? Zresztą - spójrzcie sami :)
Tylu kolarzy dawno w Kocich Górach nie widziałem! Pomijając ze dwie ustawki, które wiem, że się tam kręciły, to dosłownie co chwila spotykałem kogoś na szosie. Nic dziwnego - idealna pogoda, całkiem dobre drogi i niewielki ruch. Aż chce się żyć! Moja trasa dziś z pominięciem Prababki, bo nie chciało mi się telepać po "asfalcie" od Czachowa - jeszcze trochę to tylko na MTB da się tam przejechać ;)
W końcu czuję pod nogą na tyle dużo, że mogę pojechać na moje pagórki bez myśli, że kiedyś tak lekko mi się wjeżdżało, a teraz nie mam siły ;) Nie jest to jeszcze szczyt formy, ale nie ma już tragedii, jak na początku roku... Z "atrakcji" po drodze to na wylocie z Pasikurowic w rowie leżało Punto po konkretnym dachowaniu, mocno zniszczony i mocno zachlapany krwią - co ciekawe nikogo w okolicy nie było. W zasadzie każdy przejeżdżający kierowca się zatrzymywał i pytał, co się stało. Koniec końców zadzwoniłem na 112 zapytać, czy w ogóle wiedzą o tym zdarzeniu. I wiecie co?! Dyspozytor z CPR nie mógł dodzwonić się na Policję :D
Trasa: Różanka - Krzyżanowice - Raków - Cienin - Pasikurowice - Siedlec - Godzieszowa - Skarszyn - Głuchów Górny - Czachowo - Radłów - Prababka (223 m n.p.m.) - Skotniki - Piersno - Boleścin - Krakowiany - Zaprężyn - Bierzyce - Łozina - Bąków - Bukowina - Pasikurowice - Cienin - Raków - Krzyżanowice - Różanka
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".
Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.
Karbonowa rama Flyxii FR-216
RockShox SID XX World Cup
Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25
GRIZZLY
Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po 10 tys. kilometrów szutrów i asfaltów mogę stwierdzić, że zamiana szosy na gravela to był jednak strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :)
Ameliniowa rama Canyon Grizl 6
Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
Koła DT Swiss Gravel LN
Opony Tufo Thundero HD 40C
LAWINKA
Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Od kilku lat obwieszona błotnikowo-bagażnikowym szpejem.
Rama GT Avalanche 2.0
RockShox Reba SL
Napęd Deore XT M770
Hamulce Formula RX
Koła Deore XT
WILMA
Pierwsza szosówka, kupiona lekko używana. Po wielu latach na MTB pozwoliła poznać uroki jazdy na szosie. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie jest - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)