Gravelowa ustawka z VELO Team oraz Maciejem Chmurą. W sumie myślałem, że będzie szybciej, ale to chyba nie czas na ściganie :) Grizzly w końcu dostał trochę błota, notabene na mokrym bardziej tańczy, niż jedzie, ale zbyt dużo po takich oponach się nie spodziewałem.
... ten jest niewyspany. Tak naprawdę to musiałem podjechać do pracy na pół godziny, więc wykorzystałem sytuację i wstałem trochę wcześniej, żeby pokręcić na lampkach. W sumie wyszło mi dość fajne jajo wokół Wrocławia. Początkowo sporo po wałach, m.in. przez Most Bartoszowicki, który jest najwęższym mostem we Wrocławiu.
Las Strachociński to zabawa na singlach, które po ciemku stają się dużo ciekawsze :)
Na wysokości Łanów zaczęło wyraźnie świtać. Niestety, samego wschodu nie widziałem, bo czas zaczynał mnie gonić i musiałem jechać dalej.
Za Blizanowicami odkryłem fajny fragment starego traktu a stację uzdatniania wody w Mokrym Dworze ominąłem jadąc po wałach, którymi dotarłem na Most Kilometrowy. Z niego najkrótszą drogą śmignąłem na Ślężną, żeby po kilkunastu minutach udać się w kierunku Ślęzy, wzdłuż której dojechałem do Jazu Rędzińskiego. Stamtąd dobrze znanym singlem przez Las Pilczycki do domu. Jedna uwaga - na singlu dużo zwalonych drzew, więc KOM'a przez długi czas nikt nie zdobędzie ;)
Trasa: Różanka - Las Strachociński - Łany - Blizanowice - Mokry Dwór - Most Kilometrowy - Tarnogaj - Ślężna - Park Tysiąclecia - Las Kuźnicki - Las Pilczycki - Kozanów - Różanka
Niech się kurwa w piekle smaży... Nosz jak można zacząć wyprzedzać na prostej drodze, z pełną widocznością, gdy z przeciwka jedzie rower (dodatkowo dobrze oświetlony mrugającą mocną lampką)?! Skończyło się tym, że musiałem uciekać na pobocze. Ehhh... gdybym tylko szybciej zareagował to pizda by znalazła w samochodzie mojego multitoola...
Nogi trochę obolałe po weekendzie, ale musiałem wykorzystać ostatnie "wolne" popołudnie, jak się tylko dowiedziałem, że dziewczyny wracają już jutro. Rzut oka na zegarek - jeśli dobrze pójdzie to na Prababce załapię się na zachód słońca :) Brakło pewnie z 5 minut, ale i tak było pięknie! Za to powrót w towarzystwie Wojciecha, którego spotkałem na szczycie. Nie dość, że sobie miło pogadaliśmy, to dodatkowo byliśmy lepiej widoczni po zmierzchu (co cztery lampki to nie dwie :P )
Plan na weekend miał być zupełnie inny, ale co zrobić, z pogodą się nie wygra. Zostałem sam we Wrocławiu, a to znaczy tylko jedno - będzie kolarsko :D
Nie pamiętam kiedy ostatnio byłem na Kotowicach - nie byłem nawet na "nowej" wieży widokowej.
Dojazd wałami Odry, dzięki czemu było trochę chłodniej. Za to temperaturę podniosła przeprawa przez Odrę 430-metrowym mostem kolejowym w Czernicy. Na czas remontu jest zamknięty, więc przyjmijmy, że na drugą stronę Odry się teleportowałem :)
Sama wieża spoko, ze szczytu ma się wrażenie, że bardzo zielono w tym Wrocławiu. Ale uprzedzam, to tylko wrażenie ;)
Będąc na wieży słońce chyliło się ku zachodowi, więc zacząłem zbierać się do domu. W drodze powrotnej zaplanowałem jeszcze objechanie Jeziora Dziewiczego oraz bananowych singli na Kotowickich Wzgórzach. Dojechałem do nich już po zachodzie, więc w ruch poszły lampki. Niby spoko, ale i tak udało mi się coś pomieszać na singlach, przez co trochę pobłądziłem i pogoniłem parę borsuków :D Dalszy dojazd do centrum bez większych atrakcji (bo przebijania się przez błoto na drodze wzdłuż torów do nich nie zaliczam). Fajnie było wrócić w tamte rejony, ale następnym razem jadę za dnia! :D
Chyba nigdy nie zrozumiem fenomenu Skorzęcina, ale dziecku pewnie będzie się podobało na tygodniowych wakacjach z dziadkami. My wpadliśmy tylko na weekend, ja zgodnie z ostatnią tradycją dojechałem na miejsce rowerem po drodze odwiedzając znajome miejsca, ale też zaliczając dwie do tej pory nieodhaczone gminy :)
Najbardziej zaskoczyło mnie Czerniejewo, w którym byłem pierwszy raz. Niby siedziba gminy, a nie ma w niej dosłownie nic. Poza jedną jedyną Biedronką :(
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".
Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.
Karbonowa rama Flyxii FR-216
RockShox SID XX World Cup
Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25
GRIZZLY
Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po 10 tys. kilometrów szutrów i asfaltów mogę stwierdzić, że zamiana szosy na gravela to był jednak strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :)
Ameliniowa rama Canyon Grizl 6
Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
Koła DT Swiss Gravel LN
Opony Tufo Thundero HD 40C
LAWINKA
Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Od kilku lat obwieszona błotnikowo-bagażnikowym szpejem.
Rama GT Avalanche 2.0
RockShox Reba SL
Napęd Deore XT M770
Hamulce Formula RX
Koła Deore XT
WILMA
Pierwsza szosówka, kupiona lekko używana. Po wielu latach na MTB pozwoliła poznać uroki jazdy na szosie. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie jest - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)