Leśne - Rynkowo - L. Jagodowo - Maksymilianowo - L. Nowy Mostek - Szlak żółty "Wyczółkowskiego" - Koronowo - Więzowno - Skarbiewo - Byszewo - Salno - Bytkowice - Wtelno - Szczutki - Szlak niebieski "Nad Brdą" - Smukała - Myślęcinek - Leśne
Mega konkretny trening dzisiaj zrobiłem. Było prawdziwe MTB, można rzec: "pjur emtebe"! - leśne dukty z wmordewindem - w sumie kilkanaście kilometrów wąskich, krętych singli ("Wyczółkowski" i "Nad Brdą") - niezliczona ilość korzeni i drzew, które trzeba było ominąć - niby niegroźna gleba, ale z przyłożeniem (mostkiem w kolano... auuuć!) - pogoń za ciężarówką - i zgon chwilę po tym - wiejska zabawa z kaczuchami - parę errorów nawigacyjnych - ucieczka przed psami, w sumie czterema - strome zjazdy, przejazd przez strumyk i jedno podejście - napieranie między polami rzepaku - sarny, wiewiórki i inne dzikusy - błoto, kurz i trochę asfaltu - blat-ośka na zjazdach - no i oczywiście niebieski Powerade!!! ;)
PS (Kochanie, teraz nie czytaj ;) A w nagrodę na koniec powiozłem się na kole bardzo ładnej, zgrabnej dziewczyny na szosówce! :D
Pierwsze w tym roku ściganie, no i pierwsza wtopa. Niestety. Na początku nic na to nie wskazywało: szybka rogrzewka, rozkminy na temat ubioru i mnóstwo śmiechu "w sektorach". Po trochę nerwowym starcie honorowym przymusowy postój na rynku. Ponoć, aby pozdrowić mieszkańców. Szkoda tylko, że ich nie widziałem ;) Po starcie ostrym rura do przodu. Kłosiu, Marek i Jacek w zasięgu wzroku. Duda i Maks za mną. Wojtek w rowie grzebie coś przy rowerze. Na takich plaskaczach ustawienie się w odpowiednim miejscu w stawce jest najważniejsze, więc zaczynam wyprzedzać.
W pewnym momencie, podczas przejeżdżania z lewego toru jazdy na prawy, przednie koło ucieka na koleinie a ja z rowerem orzę pole jakiemuś rolnikowi. Pozbierałem się szybko, minęło mnie może 3-4 kolesi. Wskakuję na rower i zauważam, że z prawą klamką coś nie halo - tłoczek się blokuje. Próbuję grzebać przy nim w trakcie jazdy i wypinam przez przypadek licznik... Gdyby to był ostatni etap TdF to pewnie bym pojechał, ale tak to mi go trochę szkoda. Zatrzymuję się i szukam zguby. Gdy już znajduję moją Sigmę zajmuję się klamką. Nic jednak nie udaje się wskórać, no cóż postaram się jak najmniej używać tylnego hamulca. Cała akcja nie zajęła dużo - pewnie nie więcej niż 5 minut. Szkopuł w tym, że było to na 5 kilometrze, czyli zdążyły mnie wyprzedzić nawet matki z dziećmi... Wyścig skończony.
Przez głowę przechodzi myśl, żeby sobie odpuścić, ale ostatecznie zaczynam wielką gonitwę. I to w zasadzie do samej mety. Jedyny wagonik, jaki mijam to ten z Maksem. Jednak nie są chętni do współpracy (później Maks coś mówił, że za mocną zmianę dałem :p). Oprócz tego same "odpadnięte pijawki". Myślałem, że będzie lepiej, gdy na asfalcie połączyliśmy się z mini. Nic z tego - 30 km/h to był dla nich maks (?!). Gdy tak sobie wyprzedzałem zza zakrętu wyjechało auto. Dzięki Bogu skończyło się tylko na przymusowym zatrzymaniu w rowie po lewej stronie drogi... Dalej w zasadzie nie ma o czym pisać. Gdy mini pojechało swoimi drogami zostałem sam na sam z wiatrem i trasą. Aż mi się nie chce o tym pisać... Na dobitkę na ostatnim asfalcie wyprzedziła mnie Magda Hałajczak ;(
Czas: 3:15:27 Check point: 2:46:07 / 109 MEGA Open: 110/153 (+12 DNF) MEGA M2: 33/37 (+5 DNF) Strata: 0:53:52 (Kornel Osicki) DST: 71,00 km AVG: 21,29 km/h Vmax: 45,14 km/h
Porównując do ubiegłego roku jest znacznie gorzej. Nie wiem, na ile to wina straty na początku ścigu, a na ile brak formy. Z klamką do teraz nie wiem co się stało, po powrocie do Bydgoszczy i wyciągnięciu bike'a z auta zaczęła odskakiwać (?!), ale ma bardzo duży luz. Zaraz wsiadam na rower i jadę do chłopaków z centrumrowerowe.pl to może mi coś podpowiedzą.
Tutaj jeszcze nie wiem, że maraton nadaje się do jak najszybszego zapomnienia. (foto by: fotomtb.pl)
O, a tutaj już zaczynam zapominać ;) (foto by: fotomtb.pl)
Tegoroczny maraton w Karpaczu był legendą zanim jeszcze się rozpoczął. Wątek na forum G&G wzbudzał kontrowersje na wiele tygodni przed startem. Trasa miał być inna niż do tej pory. Lepsza. Trudniejsza. Bardziej techniczna. Jak było w rzeczywistości? Zapraszam do lektury.
Po noclegu u Mariusza do Karpacza docieram 1,5 h przed startem. Jest czas na pogadanki ze znajomymi, przebranie się, przygotowanie roweru. Nie to co ostatnio w Wałbrzychu ;) Po parunastu minutach dojeżdża Mariusz. Chwila rozciągania, zdjęcia - dobry nastrój udziela się wszystkim, czy słusznie?!
Gotowy na niezapomnianą przygodę ustawiam się w sektorach obok wielu znajomych: jest Duda, Marek, Jacek, Zbyszek. Gdzieś przed oczami miga mi Dorota, a na giga ruszyli już Jacek, Mariusz i Janek.
Zabawę zaczynamy od kawałka po asfalcie i od razu uciekamy w las. Czeka nas pierwszy podjazd do Budnik. Kręci mi się bardzo kiepsko, jacgol w zasadzie od początku ucieka. Wyprzedza mnie wieeeele osób. Przy pierwszym zjeździe trochę się blokuje, robi się wąsko a stawka jeszcze się nie rozciągnęła po starcie. Początek trzeba przespacerować. Zresztą, stromizna jest taka, że przy tak rozjechanej trasie i tylu osobach nie ma szans zjechać. A nawet gdyby ich nie było to bym nie zjechał :p Po chwili jest już łatwiej i z powrotem wsiadamy na rowery. Na twarzach pojawiają się pierwsze uśmiechy :) (foto by: bikelife.pl)
Było w dół, więc trzeba by coś podjechać. I to nawet nie takie małe COŚ! Podjazd na Okraj solidnie nas rozciąga choć wcale nie robi się luźno. Dobrze, że przynajmniej znaleźliśmy swoje miejsce w grupie. Mniej więcej w połowie dochodzę jacgola. Co jest u licha? Po moim kiepskim początku okazuje się, że razem przejedziemy większą część dystansu. Na bufecie podjadamy co nieco i zaczynamy prawdziwe MTB. Początek zjazdu z Okraju idzie mi całkiem nieźle. Mnóstwo osób sprowadza, Jacka przyblokowali, a mi udało się mignąć bokiem.
Jest fun! Do czasu, gdy zaczyna się strumyk :P Przednie koło traci przyczepność i zaliczam piękne OTB :) Szybko zbieram się w sobie i decyduję dalej sprowadzić, jak większość zresztą... Po chwili spaceru następuje kolejny podjazd na Wołową. Na skrzyżowaniu Kowal mówi, że to była rozgrzewka i dopiero teraz będzie ciężko... (foto by: bikelife.pl)
Miał rację :) Zjazd Tabaczaną w takich warunkach jest bardzo trudny, dla mnie niewykonalny. Może gdyby było sucho, może gdyby było luźniej... Kto wie. Nie pora jednak na takie rozkminy – trzeba jechać dalej! (foto by: videobike.net)
Po bardzo stromym odcinku robi się spokojniej. Jagody i takie tam :) (foto by: bikelife.pl)
Po raz drugi dojeżdżamy do Budnik. (foto by: bikelife.pl)
Początek znowu sprowadzam, ale są tacy co jadą – na tym odcinku doszedłem Marka Konwę i widziałem, co wyczyniał. Mega ogromny szacun za to co robi! Jest to dla mnie chyba największa nagroda na tym maratonie – podglądanie Mistrza :) Widząc, że on sobie radzi, zaczynam puszczać klamki. Wyprzedzam go (!!!) bo stanął na chwilę na poboczu i teraz zaczyna się największa frajda – ucieczka! W dwóch miejscach robi się gorąco z powodu uślizgu przodu, ale generalnie idzie mi bardzo dobrze i chyba nawet nie spowalniam zbytnio wycinaków za mną ;) Najwięcej zależy od wybrania właściwego toru jazdy. (foto by: bikelife.pl)
Jak widać popełniłem błąd i byłem wolniejszy. Mimo wszystko nadal przed samym Mistrzem :D (foto by: bikelife.pl)
Jesteśmy mniej więcej w połowie trasy, znowu w Karpaczu. Pamiętam dwie „atrakcje”: asfaltową ściankę i schody. No i bufet, na którym pojawia się Jacek. A ja głupi łudziłem się, że już go więcej dzisiaj nie zobaczę :p Zgodnie z zapowiedzią ta część trasy wcale nie jest dużo łatwiejsza. Podjazdy, na profilu nie wyglądające wcale strasznie, wysysają ze mnie ostatki sił. Dobrze, że jest też w dół – znowu udaje się nadrobić naprawdę dużo miejsc :) W jednym miejscu drugie tego dnia OTB, ale nie jest źle - kolega przede mną rozciął sobie nogę, on ma gorzej ;)
Ostatni bufet stoi lekko na uboczu, w bidonie jeszcze chlupie niebieskie, w bukłaku też powinno wystarczyć. Nie zatrzymuję się. . . . . . . . . . . BŁĄD, BŁĄD, I JESZCZE RAZ BŁĄD!!! Jacek ucieka a wraz z nim około 30 oczek... Podjazd po Czoło mnie zabija. Takiego kryzysu jeszcze nie miałem. Nie mam siły podprowadzać. Wyprzedzają mnie emeryci i matki z dziećmi... Na agrafkach nie mam sił na walkę... (foto by: Elżbieta Cirocka)
Chcę tylko w miarę bezpiecznie dojechać do mety. (foto by: Elżbieta Cirocka)
Na ostatnich 5 kilometrach straciłem pewnie z 7-10 minut. Będę miał nauczkę na przyszłość... Jak dają na bufetach to trzeba jeść ;)
Czas: 04:05:46.9 Check point: 01:08:37 / 173 MEGA Open: 182/425 MEGA M2: 66/125 Strata: 01:29:54 (Rafał Alchimowicz) DST: 48,47 km AVG: 12,07 km/h Vmax: 45,36 km/h
Po dojściu do siebie mogę w końcu chwycić za telefon i wystękać: "Przejechałem, żyję..." ;)
Pomaratonowym rozmowom nie ma końca. Tematów starcza do tomboli, a nawet dłużej. Zwłaszcza po przyjeździe Jacka i Mariusza z giga... Tak ciężkiej trasy jeszcze nie było. I bez względu na to czy był to chleb na zakwasie, czy mordercze enduro, wiem jedno – drugi raz też bym przyjechał :) Ta piękna, słoneczna sobota zafundowana przez Grzegorza i ekipę nauczyła mnie bardzo dużo o prawdziwym MTB :D
Sponsorem maratonu powinny być chyba koleje państwowe, bo pociągów na trasie było mnóstwo - od osobowych zaczynając a na wypożyczonych z Francji TGV kończąc ;) Trasa raczej płaska, sporo piachu, trochę bruku i zbyt dużo asfaltu. No ale od początku.
W Dolsku pojawiamy się z Sylwią dość wcześnie - i dobrze, kolejka do rejestracji dłuższa niż się wszyscy spodziewali, nawet organizatorzy... Gdzieś tam z przodu zamajaczyły mi sylwetki znajomych z bs.pl i udało się załapać koło nich (a feeee, ale brzydkie zachowanie ;) Trochę pogadanek, kolejne ankiety ;) i już jest po. Teraz pora się przebrać. I tu odwieczny dylemat - co założyć? Słońce niby grzeje, ale wiatr dość ostro daje popalić. Ostatecznie jadę na długo. Razem z Jarkiem, Jackiem i Rychem z Rybczyńskich jedziemy na małą rozgrzewkę. W lasach sporo piachu - będzie wesoło...
Przed starem jakoś tak się zakręciłem i przez to wylądowałem z tyłu zostawiając ekipę z Goggle Pro Active Eyewear z przodu stawki. No nic, trza będzie ich dogonić :) Najpierw start honorowy, yhyyy z prędkością ponad 40 km/h. W miejscu startu ostrego pierwsza kraksa w samym czubie, zdołałem tylko zauważyć pogięte koło i gościa z korbą w ręku... No to ładnie się zaczyna ;) Na jednym z pierwszych podjazdów mijam Zbyszka, kawałek dalej Marka - jest dobrze, trochę za ciepło, ale powoli odrabiam pozycje stracone "w sektorach". Po wjeździe do lasu, na ósmym kilometrze, koleś dwa miejsca przede mną wpada w dziurę zasypaną liśćmi, ten co był za nim (a przede mną) wjeżdża w niego. Ja, żeby nie zrobić tego samego, ostro daję po hamulcach co kończy się kontrolowanym lotem bokiem przez kierownicę. Ląduję na nogach, nic się nie stało, ale parę wagoników uciekło. Trzeba gonić! Na asfalcie udaje mi się dojść grupę prowadzoną przez Jacka Swata, ale kosztuje mnie to trochę sił. Zaraz po powrocie do lasu chyba największy podjazd a zaraz po nim zjazd. Jest 26-ty kilometr, na liściach dosłownie pływam, chwilowo tracę kontrolę i muszę delikatnie przytulić się do krzaków tracąc jedno oczko. I wskazania licznika, bo mi magnes przegięło :p A przecież nie będę się zatrzymywał, żeby go poprawić ;)
Udaje mi się załapać na pociąg, w którym podróżuje Jacek G. Jedziemy razem przez dłuuugi czas. Na kolejnym odcinku asfaltu kolejna kraksa - no co jest z Wami, ludzie?! Na punkcie widokowym mijam się z Jackiem P. (czego on chyba nie zauważa, kiwnął tylko jacgolowi a ja byłem tuż za nim). To oznacza, że wcale nie tracę do niego tak dużo - morale rosną :) W momencie gdy dochodzimy Wojtka pojawia się myśl, że może wcale nie jestem taki zły w te klocki ;) Okazuje się, że ma on dość wyraźny kryzys. Później udaje mu się go chociaż częściowo pokonać. W drugiej części trasy mija nas czołówka mini a w niej Jarek, brawo, oby tak dalej! Po punkcie kontrolnym jacgol zaczyna nam powoli uciekać, na piaszczystym długim podjeździe jego pociąg ma już dużą przewagę nade mną i Wojtkiem. Urywam się Wojtkowi, próbuję ich gonić, ale ostatecznie nie daję rady. Na ostatni odcinek asfaltowy wpadam sam. Wyprzedzam jeden odcięty wagonik z pociągu z przodu, samemu tracąc jedną pozycję, na rzecz Wojtka, który jak feniks odrodził się z popiołów ;) Gdzieś na dwa kilometry przed metą dochodzi mnie jeszcze Jakub z ASGO Team i w tej kolejności wpadamy na metę. Kolejny maraton ukończony, z wyniku jestem zadowolony, zwłaszcza, że czołówka była wyjątkowo mocno obsadzona (Kaiser, Krzywy, Halejak, bracia Banachowie, Lonka, bracia Swat, Fokt... można by tak jeszcze długo...). Teraz trochę odpoczynku od ścigania, trzeba potrenować przed następnymi zawodami :)
Czas: 2:44:46 Check point1: 2:04:03 / 64 MEGA Open: 60/190 MEGA M2: 16/39 Strata: 0:26:46 (Robert Banach) DST: 71,00 km AVG: 25,85 km/h Vmax: 49,45 km/h
Z rana służbowo, a później na moją pierwszą Bydgoską Masę Krytyczną. Oj gdzie my nie byliśmy - dosyć długo się to wszystko ciągnęło. Bardzo sympatycznie, poza glebą którą wyrżnąłem przez zajechane pedały (i ułańską fantazję :p ) Ale cicho, żeby się nie wydało ;) Mam tylko nadzieję, że dojdę do ładu z przednią tarczą, bo coś mi trze...
Na rynku głosowanie na najlepsze przebranie halloweenowe, oczywiście za pomocą rowerów ;)
Dzisiaj dużo ostrzej niż ostatnio. Najpierw tradycyjnie już polatałem trochę po górkach w Myślęcinku. Zaczynam się siebie powoli bać bo pozwalam sobie na coraz więcej... ;) No i pozwoliłem sobie na niebieskim pieszym wzdłuż Brdy... Zapierdzielam między krzaczorami, pokrzywami itp. Głowa wysoko, w zasadzie skupiam się tylko na tym, aby ominąć jak najwięcej pokrzyw. Nawet nie wiem kiedy w nich wylądowałem :) Rower po prawej, ja po lewej. Jak się okazało "zatrzymałem" się na pieńku, którego nie zauważyłem z w/w powodu.
Ehhhh... co to był za lot... Małysz by się nie powstydził :D Rower cały, ja poparzony, nadgarstek skręcony w kwietniu znowu pobolewa, kolano obite, ale jadę dalej. Staram się jechać jak najwięcej asfaltami. Za późno wyszedłem z domu i zaczyna robić się szaro. Trzeba przyspieszyć, więc przez najbliższych kilkadziesiąt kilometrów w power zone - jest moc!!! :D
Dom – Cytadela – Park Sołacki – Rusałka – Strzeszynek – Kiekrz – Sady – Lusowo – Lusówko – Lusowo – Sady – Kiekrz – Strzeszynek – Rusałka – Park Sołacki – Dom
Ostatnio często pojawia się u mnie zdjęcie Wisły. Żeby nie było – tym razem wrzucę MOJĄ Wartę :)
Kasztany już przekwitły, teraz czas na akacje. To znak, że wakacje już niedługo :)
Drogi do Lusówka prawie nie pamiętam. Jadąc kiedyś pierścień na tym odcinku miałem mega kryzys…
Czerwone maki…
Jedno z najbardziej znanych poznańskich jezior – Rusałka.
Niebo pod stopami ;)
Teraz krótka relacja. Jadę sobie wzdłuż Rusałki, dość szybko. Za jednym z zakrętów idzie czterech kolesi, całą szerokością drogi. Jak ich zauważyłem nic już nie mogłem zrobić, oni nawet nie ruszyli się z miejsca. Żeby w nich nie wjechać musiałem ostro zahamować. Podłoże (gliniaste – zresztą wielu z Was wie, jak ono wygląda) było lekko wilgotne. Zablokowało mi przednie i tylne koło, więc walnąłem glebę na prawą stronę. Efekt jest taki, że stłukłem sobie tyłek ;( Teraz siedzieć nie mogę ;) Najgorsze jednak są straty w rowerze… Wygięty hak, przerzutka pewnie też dostała…
Łańcuch tak mocno zakleszczył się między kasetą a szprychami, że kilka szprych jest dosłownie przeciętych do połowy (widać na dole zdjęcia), pozostałe pogięte. Koło do wymiany…
W sumie koła i tak miałem zmienić, więc teraz mam motywację. Pytanie: na co? Widzę, że sporo osób jeździ na XT’ekach WH-M775. Jesteście z nich zadowoleni? Jakie hamulce do tego? Też XT BR-M775? Czy może Avidy Elixir R? Będę też potrzebował chwilowo manetek 3x8. Ma ktoś jakieś niepotrzebne? Mogą być używki, byle tylko działały. Jak zajadę ten napęd to i tak będę je wymieniał, więc to tylko przejściowe rozwiązanie.
Struga - Zamek Cisy - Zamek Stary Książ - Zamek Książ - Wałbrzych - Szczawno Zdrój - Struga
Taka trochę podróż sentymentalna. Trzy lata temu jechaliśmy bardzo podobną trasą. Początek to ruiny Zamku Cisy.
Duda tradycyjnie już odpoczywa a ja latam z aparatem ;)
Czasem nawet trzeba głowę do góry podnieść!
Ruiny, jak to ruiny. Przynajmniej prawdziwe ;)
Pierwsza większa atrakcja to przeprawa przez rzekę. A raczej kanał ściekowy. Mariuszowi udaje się nie zamoczyć butów w tym szambie. Ja wyrabiam normę za niego i moczę obydwa…
Delikatnie śmierdząc (nadal wyrabiam 200% normy) docieramy do Starego Książa ;)
Odbudować zamek Stary Książ!!!
Oj, byłoby co robić…
Rzut oka na okolicę i decydujemy, że pojedziemy taką jedną ścieżką. Która chyba istnieje po drugiej stronie Pełcznicy. Tak nam się przynajmniej wydaje. Jak się okazuje dobrze (jednak bez targania bike'a na plecach się nie obyło...)
I kto tu jest kozak? ;]
Strach ma wielkie oczy – gdyby nie lęk przed urwiskiem z boku byłoby lajtowo ;)
Trochę korzeni, kamieni… chwila zawahania…
EEeeeeeejjjjjjjjjjjjjjjjjj!!! Ja lecę przez kierownicę, Marian widzi mnie… kilkadziesiąt metrów niżej…
A jednak nie ;p Owszem, przeleciałem przez kierownicę, ale trening czyni mistrza, więc zaczynam już kontrolować gdzie ląduję :D Przytomnie upadam na prawą część zbocza, gdyby nie to, GOPR by mnie do teraz szukał ;) Niestety spadam na skręcony miesiąc temu nadgarstek. Chyba nigdy się nie zagoi…
Teraz już bez większych przygód dojeżdżamy do Książa. Ścieżka, którą odkryliśmy, mimo, że trzeba sporo prowadzić rowery, jest rewelacyjna. Esencja kolarstwa górskiego :)
Na tym kończymy ten krótki weekend w górach. Było wystrzałowo!!! I tylko ogniska żal ;p
Dzisiejszą wycieczkę planowałem już dawno temu. Miała to być alternatywa dla Poznańskiego Pierścienia - również jazda wokół Poznania, ale w jego granicach, zaliczając fortyfikacje Twierdzy Poznań.
Zbudowano go w latach 1878-1881. Na pierwszy rzut oka widać, że było to dawno temu.
Nawet wpisanie do rejestru zabytków nie ochroniło go przed zniszczeniem w trakcie budowy sąsiednich osiedli.
W podziemiach fortu spotkać można wiele gatunków nietoperzy. Ich ilość systematycznie wzrasta.
Następnym punktem wycieczki miał być Fort V. Miał, ponieważ zanim nawet dojechałem do Waldersee II zaliczyłem klasyczne OTB. Przejeżdżałem przez coś w stylu szlabanu (widać na zdjęciu), byłem pewien, że bez problemu pokonam rozwieszoną stalową linę. Przednie koło spokojnie przejechało. Niestety dalej nie było tak dobrze. Rower stanął w miejscu a ja poleciałem dalej. Nie wiem, może zahaczyłem o korbę... Może się tylne koło zaplątało... Efekt jest taki, że mam stłuczony nadgarstek (oby tylko tyle...), ręki na kierownicy nawet nie mogłem oprzeć. Wycieczka po fortach została zakończona...
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".
Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.
Karbonowa rama Flyxii FR-216
RockShox SID XX World Cup
Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25
GRIZZLY
Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po 10 tys. kilometrów szutrów i asfaltów mogę stwierdzić, że zamiana szosy na gravela to był jednak strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :)
Ameliniowa rama Canyon Grizl 6
Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
Koła DT Swiss Gravel LN
Opony Tufo Thundero HD 40C
LAWINKA
Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Od kilku lat obwieszona błotnikowo-bagażnikowym szpejem.
Rama GT Avalanche 2.0
RockShox Reba SL
Napęd Deore XT M770
Hamulce Formula RX
Koła Deore XT
WILMA
Pierwsza szosówka, kupiona lekko używana. Po wielu latach na MTB pozwoliła poznać uroki jazdy na szosie. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie jest - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)