W końcu coś pojeździłem. Brakuje czasu, chęci i zapału. To chyba przez to, że wiem, że ten sezon się dla mnie skończył. Za chwilę jadę do Krakowa na zabezpieczenie ŚDM, później "urlop" na misji medycznej w Indonezji, więc jak wrócę będzie koniec sierpnia. Formy nie mam, sztwyne podjazdy na Myślęcinku musiałem butować, choć wcześniej je wjeżdżałem. Nie tak miało być w tym roku ;(
Jedyny plus jest taki, że obecnie jeżdżę/biegam bez żadnej napinki. Przynajmniej mam czas na zdjęcia i podziwianie landszaftów :)
Skłamałbym jednak mówiąc, że nie zdarza mi się mocniej depnąć na pedały ;)
Mimo wszystko na rowerze fajnie jest!
PS Zdjęcia oczywiście pod patronatem RemediuM SE.P :p
Przejażdżka po maratonowej pętli z dwoma kuzynami Sylwii. Paweł poddał się już po 5 kilometrach z powodu problemów sprzętowych. Karol dotrwał do końca, ale nie ukrywał, że było ciężko. Natomiast ja, hmmmm - odpocząłem :p
Raptem godzina wolnego, więc tylko parę mocniejszych depnięć. Kiedyś pojechałbym pewnie do Nekli, teraz wolę omijać odcinek między Niemczem a Żołędowem. Wszystko przez "ukochanych stróżów prawa" - stoją sobie na odcinku, gdzie w lesie po szutrze poprowadzono "drogę rowerową" i straszą mandatami kolarzy na szosówkach jadących asfaltem. Brak słów... również na debili, którzy z kolei chodzą rowerówką na Hipicznej w Myślęcinku i jeszcze pyskują, gdy zwróci się im uwagę. Jak jeździć panie, jak jeździć?!
Jak tak dalej pójdzie to trzeba będzie sprzedać szosę... Albo wyprowadzić się do Hiszpanii czy na Majorkę :)
Dziś wróciłem z natowskiego szczytowania i z racji wolnego popołudnia w końcu mogłem wyskoczyć na rower.
Wypad typowo for fun, bo forma gdzieś sobie poszła. Albo odleciała. Jak Obama.
Kolejny start u Gogola i kolejne mini, tym razem za namowami małżonki, która chyba chciała, żebym przywiózł jakiś pucharek :p
Na miejsce docieram w miłym towarzystwie Wojtasa. Auto zostawiamy przy gliniankach i jedziemy parę razy mocniej depnąć przy okazji sprawdzając początek trasy. Od startu będzie się działo - Pożegowska (tylko na mega, wrrrr!!!), zjazd brukiem, trochę piachu i sekcja kałuż. Oj, trzeba uważać, żeby nie skończyć wyścigu zbyt wcześnie.
Koledzy z teamu startują na męskim dystansie (Wojtas, Jacek, Krzychu, Michał), ja muszę czekać pół godziny dłużej. Udaje mi się dostać dziką kartę do I-ego sektora i grzecznie czekam na sygnał mniej więcej w trzeciej lini. 3, 2, 1, start - poszli. Pierwszy zakręt i podczas przebijania się do przodu ktoś wjeżdża najpierw w moją nogę a później w tylne koło. Wszystko ok, ale wygięła i rozpięła mi się klamra od buta. No nic, zapnę ją później. Jak się okazało dopiero przy Grajzerówce znalazłem czas na pogrzebanie przy bucie (przez wygięcie klamry miałem problem z jej zatrzaśnięciem), wcześniej szedł taki ogień, że nie można było nawet na chwilę odpuścić korby. W piachu ktoś przede mną wali OTB, kałuże większość lecimy środkiem (tą wielką też!) bo nie ma czasu na omijanie. (foto by: Hania Marczak)
Wzdłuż Grajzerówki wcale nie jest wolniej. Ośka-blat i jazda, prędkość non stop >40 km/h. Po nawrotce na krótkim podjeździe następuje pierwsza selekcja, ale udaje mi się skleić do czołowej grupy. Po chwili mocnej jazdy... zwalniamy i dochodzą nas ci, co zostali na podjeździe. Zaczyna się czarowanie... Początkowo utrzymuję się koło 10 pozycji, później przesuwam się do przodu, żeby czasem nie przegapić jakiegoś ataku. Tych jest jednak coraz mniej, bo i po co się ścigać, skoro wszyscy chętni do pudła jadą właśnie w naszej grupie.
Przed tarką do Trzebawia plasuję się między 3 a 5 pozycją. Nie będę wcale ukrywał, że nie wychodziłem na zmiany. Na czole pracowali w zasadzie tylko Borys Góral, Miłosz Czechowicz, Dorian Karczewski i Mateusz Lewandowski. Było pewne, że między nimi rozegra się finałowa walka. W sumie teraz trochę żałuję, że nie pociągnąłem kilka razy. To chyba przez lekki brak wiary we własne możliwości :(
Ze względu na dość zachowawczą jazdę jest pewne, że sektor II będzie miał lepsze czasy open, ale chyba nikt się tym nie przejmuje, bo wcale nie robi się szybciej ;) Zaczyna być jednak coraz bardziej nerwowo, przez co znowu spadam na około 10 pozycję, bo nie zależy mi tak bardzo na miejscu, żeby się na siłę przepychać. Przed Janosikiem dochodzi do nas czołówka M3 i robi się naprawdę tłoczno. (foto by: Hania Marczak)
Z tego też powodu od połowy wprowadzam. Ale jak widać nie tylko ja - od lewej Szymon Matuszak 1 open, Jakub Kędziora 2 open i ja :) Jedyny plus, że wpychając rower wcale nie traci się w stosunku do tych, co wjeżdżają. (foto by: Hania Marczak)
Po Janosiku następuje ostateczne roztrzygnięcie, czyli podjazd Spacerową. Podjeżdżam go w trupa i o dziwo chyba ze dwie osoby wyprzedzam, a co najważniejsze uciekam tym, co mnie gonią. Jeszcze tylko kawałek płaskiego na uspokojenie oddechu i linia mety, którą przekraczam 30 sekund za przejeżdżającym ją jako pierwszy Borysem Góralem. Ma się to jednak nijak do ostatecznych wyników, bo ze względu na osobne starty sektorów lądujemy kilka miejsc open dalej.
Podsumowując: wyścig fajny, miejsce w sumie spoko, ale nie jestem do końca zadowolony. Po cichu liczyłem na lepszy wynik... Patrząc na czasy na mega, miejsce w kategorii miałbym podobne. Czyli jednak mini wcale nie jest dla takich cipek, jak się czasami wydaje :D Tutaj po prostu wszystko trwa krócej, jedzie się szybciej, przez co jest dużo bardziej nerwowo i niebezpiecznie. Nie jestem pewien, czy to mi się podoba...
Czas: 00:52:03 MINI Open: 16/453 (+4 DNF) MINI M2: 7/83 (+1 DNF) Strata: 0:02:11 (Szymon Matuszak) DST: 26,35 km Uphill: 183 m AVG: 30,37 km/h Vmax: 47,8 km/h CADavg: ?? rpm Garmin Connect
Sprawdzenie roweru przed jutrzejszym Gogolem w Mosinie. I dobrze, bo okazało się, że "zgubiłem" dwie tulejki łańcucha. Poratował mnie Mateusz Rybczyński dając kawałek łańcucha na przeszczep. Przeszczep się przyjął!
Najgorsze, co może spotkać kolarza, czyli wychodzę z domu i zaczyna padać... Nawet już zawróciłem do domu, ale ciekawość wzięła górę i jednak pojechałem na miejsce zbiórki zobaczyć, kto się pojawi. Przyjechał Walek, Michał i Łukasz. Wszyscy bez nadziei na poprawę pogody, ale ostatecznie co mieliśmy robić - pojechaliśmy. Na 15-tym kilometrze Łukasz zawraca i męczymy się z deszczem we trójkę. Za to na 20 km wita nas piękne lato :D Mimo poprawy pogody nie przyspieszamy, tylko jedziemy równe 32,7 km/h :p Podjazdy również bardzo spokojnie. 20 km przed domem znowu zaczynają się mokre asfalty, więc do domu i tak wchodzę zmoczony. Tak, czy inaczej - cieszę się, że nie zawróciłem na starcie. Dziś był trening charakteru! :)
Tego jeszcze nie robiłem - tradycyjny nocny powrót do Bydgoszczy (na miejscu byłem o godz. 4.30), coś na ząb i jazda! Wyszło trochę ponad godzinę z niską kadencją. Później prysznic, pół godziny w łóżku i wyjście na służbę. Narazie nie śpię, ciekawe jak długo ;)
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".
Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.
Karbonowa rama Flyxii FR-216
RockShox SID XX World Cup
Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25
GRIZZLY
Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po 10 tys. kilometrów szutrów i asfaltów mogę stwierdzić, że zamiana szosy na gravela to był jednak strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :)
Ameliniowa rama Canyon Grizl 6
Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
Koła DT Swiss Gravel LN
Opony Tufo Thundero HD 40C
LAWINKA
Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Od kilku lat obwieszona błotnikowo-bagażnikowym szpejem.
Rama GT Avalanche 2.0
RockShox Reba SL
Napęd Deore XT M770
Hamulce Formula RX
Koła Deore XT
WILMA
Pierwsza szosówka, kupiona lekko używana. Po wielu latach na MTB pozwoliła poznać uroki jazdy na szosie. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie jest - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)