Ufff... Przeżyłem :) Miałem iść na spokojną przejażdżkę w celu regulacji napędu (po niedzielnym maratonie w Kole musiałem zmienić linki - przednia pękła do połowy), ale na Myślęcinku spotkałem paru szoszonów i się podczepiłem. No i pojechaliśmy - 8 szoszonów, jedna szosufka i ja na mtb :] Dopóki jechali 34 km/h dawałem radę. Jak przyspieszyli do 40, odpadłem. A razem ze mną jeden junior, więc kawałek wróciłem z nim, zrobiliśmy raz Kozielec i nie czekając na peleton wróciłem do domu zahaczając jeszcze podjazd w Strzelcach. A żeby na blogu nie było nudno powrzucam kilka zdjęć z sierpniowego szwędania się po Tatrach :)
"A jak było? Twórca przebiegu trasy Bartosz Bejm z Koła ... "popłynął". Chyba tylko młodzieńczą fantazją można tłumaczyć przebieg trasy maratonu zaproponowany przez młodego mieszkańca Koła. Kilkadziesiąt zakrętów (zawodnicy tracili orientację w terenie), mnóstwo "karczowisk", ścieżki wijące się wśród świeżo wyciętych krzaków, trudne grząskie podłoże i sporo długich, mozolnych podjazdów. (...) "Zawodowcy" zahartowani w boju poradzą sobie z gałęziami trzaskającym prosto w twarz co kilkadziesiąt metrów - "nowi" zwątpią w sens takiej "zabawy"." - cytat z xc-mtb.info.
Powyższe chyba najlepiej oddaje to, jak było w Kole. Zakręt, gaz do przodu, pareset metrów prostej, zakręt o 90 stopni i znowu ogień. Do tego mnóstwo chęchów, gałęzi, karczowisk i kurwidołków. Nie spodziewałem się aż tak męczącej trasy. Niestety, trasy źle oznakowanej. Chyba jeszcze nigdy nie musiałem się tyle zastanawiać, dokąd dalej jechać. Uczciwie powiem, że gdzieś na 13-14 km, po tym jak się zgubiłem z kolegą w koszulce Eska Rock, chyba lekko ścięliśmy trasę, bo doszliśmy grupkę, która uciekła mi po starcie. Na usprawiedliwienie powiem, że nie zrobiłem tego celowo i żeby nie było - utrzymałem się w niej do końca, czyli jednak był to mniej więcej mój poziom :) Na liczniku też nie wyszło mniej niż powinno :p Oznacza to, że forma przed Michałkami rośnie :D
Czas: 3:32:04 Check point1: 2:35:08 / 18 MEGA Open: 19/45 (+4 DNF) MEGA M2: 6/12 (+3 DNF) Strata: 0:22:57 (Michał Putz) DST: 71,87 km AVG: 20,33 km/h Vmax: 46,76 km/h
Ostatnie wskazówki ;) (foto by: Agnieszka Leśniewska)
Na zakończenie mapka - dla potwierdzenia ilości zakrętów ;)
Kolejna wizyta w Karkonoszach za nami. Pierwsze górskie giga zaliczone. Może nie w najlepszym stylu, ale o tym za chwilę. Karpacz przywitał nas piękną pogodą. Czasu przed startem nie mieliśmy zbyt wiele, ale ze wszystkim się wyrobiliśmy. Podjazd pod Wang solidnie rozciągnął stawkę i chyba każdy jechał tam, gdzie powinien (no może poza Zbyszkiem, który już wtedy sapał jak lokomotywa gdzieś w połowie peletonu ;)
Pierwszy wjazd w teren i zaczyna się frajda. Początkowo jest lajtowo, ale to nie znaczy, że nie ma co robić - już wtedy klocki się pięknie podsmażyły. Gdy zaczęły się konkretniejsze zjazdy wyszło na jaw, że na nich nie poszaleję... Jeszcze nigdy nie miałem takiej blokady jak tym razem. Zero czucia roweru, strach przed każdym większym uskokiem. Przyznaję się bez bicia - sprowadzałem. Dużo za dużo. Czasowo wcale na tym tak bardzo nie traciłem, ale niesmak pozostał.
Do rozjazdu na giga dojeżdżam ze sporym zapasem. Pod górkę kręci mi się całkiem przyzwoicie. Gorzej w dół... Zjazd z Dwóch Mostów - jak dla mnie kompletna masakra. A wiem, że jest możliwy do zrobienia, bo większość trasy tasowałem się z Rafałem Ignaczakiem z miejsowego MKS 11 i on zjeżdżał wszystko. Dosłownie!!! Na podjazdach zawsze go doganiałem, ale to co robił jadąc w dół... nie do pomyślenia!
Gdzieś na 40 km przełączam się z trybu "jeszcze próbuję się ścigać" na tryb "próbuję dojechać do mety". Nie mam klasycznej bomby, ale sił zaczyna brakować, a do tego dochodzi niezadowolenie z braku techniki. Bufet na giga to dla nas ratunek po wspinaczce pod nasłonecznioną łąkę. Dochodzi mnie tam znajomy z Bydgoszczy, Maciej Ochendal z Bydzia Power i staram się go gonić, dzięki czemu nawet parę osób wyprzedziłem.
Powrót na pętlę mega to znowu konkretny popas na bufecie i systematyczne łykanie ogona mega, co lekko podbudowywuje. Na nowym asfalcie nad Chomontową wrzucamy nawet na chwilę twardsze przełożenie, stajemy na pedałach i pokazujemy, jak się jeździ na giga :p
O dziwo nie osłabłem, a nawet się trochę pobudziłem :) Do tego na zjazdach zaczyna być już lepiej, zjeżdżam zdecydowanie więcej, czasami tylko blokowany przez megowców. Chyba jednak większość siedzi w głowie... Zjazd korzeniami na żółtym oczywiście początkowo sprowadzam, mijam Krzycha męczącego się z nadgarstkiem, a gdzieś od połowy zaczynam nieśmiało próbować swoich sił i nawet jakoś to idzie. Wkurzam się tylko, jak ja rzeźbię między kamieniami a bokiem wyprzedza mnie koleś zbiegający z rowerem pod pachą :D To było nie fair :p
Końcówka to znany fragment z agrafkami, które tradycyjnie odpuszczam. Może na świeżo bym spróbował, ale nie po prawie 70 km męczarni... Jeszcze tylko łączka na hamulcu, uskok "!!! !!!" z buta i upragniona meta, a tam wesoła gromadka Goggli wygrzewająca się na trawce :)
W przeciwieństwie do pozostałych, jak dla mnie było trudniej niż rok temu. Pewnie to kwestia pogorszenia techniki i przez to takie wrażenie. Na dzień dzisiejszy mam dość tej trasy, ale pewnie za tydzień mi przejdzie ;) Wynik jest jaki jest. Jakby się tak zastanowić to nawet nie jest tragicznie. W końcu udało się zapunktować do drużynówki!!! Po tegorocznym Karpaczu wiem jedno - więcej ciężkiego terenu, mniej śmigania po asfaltach i leśnych duktach!
Na pierwszych odcinkach byłem całkiem rześki i czysty ;)
Na zjazdach robiłem różne dziwne rzeczy, których do teraz nie rozumiem... Jak tutaj na przykład... Jadę.
Szukam grzybów.
Jadę dalej... (I co Wy na to powiecie?! Wstyd i hańba... Jeszcze się sfotografować dałem... ;)
Żeby nie było, coś tam zjechałem.
Nie ma co narzekać. Trza jeździć! A maraton był super. Trasa po prostu mega, świetnie przygotowana (choć na około 25'tym km brakowało strzałek, na pewno ktoś je zawinął...), rewelacyjna pogoda i super atmosfera. Chyba przesiadam się na giga na stałe, jest o wiele spokojniej, bez niepotrzebnej napinki. Nawet pogadać sobie można :) 6,5 godziny w siodle dało wycisk, były momenty zwątpienia, co ja tam robię (ale kto takich nie ma?), ale nie żałuję świetnej przygody "w świecie agd" :D
PS Przyprowadzić mi tego, co mówił, że nie będzie błota!!!
Wpierw przymierzyć sakwy do bagażnika w Santosie, a później szybka rundka wokół Strzeszynka. W drodze powrotnej deszcz, kałuże i błoto. Wykorzystałem sytuację i zahaczyłem o myjkę, żeby trochę rower opłukać, bo by mnie chyba do domu nie wpuścili ;)
Pogoda ładna, wiatr sprzyjający, więc po powrocie ze służby uzbroiłem rowerek w bagażnik i sakwy i jazda do rodziców! Kiedyś już jechałem z Bydgoszczy do Poznania głównymi drogami i więcej tego nie chcę powtarzać. Dlatego dziś zupełnie nieznana mi trasa bocznymi asfaltami. Aplikacja Locus bardzo ładnie sobie poradziła z wcześniej przygotowanym trackiem (za to baterii starczyło na styk). Ja w pewnym momencie lekko dałem ciała i nie skręciłem tam gdzie planowałem, ale w sumie to dobrze wyszło, bo jechałem przez to totalnymi zadupiami ;) W Kiszkowie stwierdziłem, że końcówkę śmignę przez Puszczę Zielonkę, przez co trochę spadła średnia, ale wzrósł fun z jazdy :) Łącznie z przystankami podróż zajęła mi 5 godzin i kosztowała 6,72 pln. Całkiem nieźle, jak na ponad 120 km. Chyba przesiądę się z auta na rower na stałe! ;)
Leśne - Rynkowo - L. Jagodowo - Maksymilianowo - L. Nowy Mostek - Szlak żółty "Wyczółkowskiego" - Koronowo - Więzowno - Skarbiewo - Byszewo - Salno - Bytkowice - Wtelno - Szczutki - Szlak niebieski "Nad Brdą" - Smukała - Myślęcinek - Leśne
Mega konkretny trening dzisiaj zrobiłem. Było prawdziwe MTB, można rzec: "pjur emtebe"! - leśne dukty z wmordewindem - w sumie kilkanaście kilometrów wąskich, krętych singli ("Wyczółkowski" i "Nad Brdą") - niezliczona ilość korzeni i drzew, które trzeba było ominąć - niby niegroźna gleba, ale z przyłożeniem (mostkiem w kolano... auuuć!) - pogoń za ciężarówką - i zgon chwilę po tym - wiejska zabawa z kaczuchami - parę errorów nawigacyjnych - ucieczka przed psami, w sumie czterema - strome zjazdy, przejazd przez strumyk i jedno podejście - napieranie między polami rzepaku - sarny, wiewiórki i inne dzikusy - błoto, kurz i trochę asfaltu - blat-ośka na zjazdach - no i oczywiście niebieski Powerade!!! ;)
PS (Kochanie, teraz nie czytaj ;) A w nagrodę na koniec powiozłem się na kole bardzo ładnej, zgrabnej dziewczyny na szosówce! :D
Bardzo sympatyczna rundka mi dzisiaj wyszła. Najpierw wzdłuż Kanału Bydgoskiego, początkowo ścieżką rowerową, później polną drogą a na koniec wąską ścieżką. Gdy dojechałem do jakiegoś starego mostu stwierdziłem, że najwyższa pora wracać do domu, więc odpaliłem gps'a i obrałem drogę powrotną przez Osówiec i Szczutki. To był dobry wybór - spokojne asfalty dobrej jakości :) Końcówka to dobrze mi znany niebieski szlak nad Brdą. Chyba nigdy mi się on nie znudzi :)
Wald - Lazurowa - Górczewska - Solidarności - Nowe Miasto - Praga-Północ - Park Skaryszewski - Powiśle - Krakowskie Przedmieście - Nowe Miasto - Słomińskiego - Powązki - Żytnia - Górczewska - Lazurowa - Wald
Za mną kolejny dzień zwiedzania Warszafki. Jako cel obrałem Pragę. Bardzo specyficzna okolica, sypiące się kamienice, podejrzane towarzystwo pod nimi. Cud, że po mordzie nie dostałem ;) I pomyśleć, że w takiej okolicy znajduje się nasza duma narodowa - przeogromny basen!
Nie powinienem tego pisać, ale ostatecznie miasto wywiera więcej pozytywnych, niż negatywnych emocji. Myślę, że byłbym w stanie się do niego przyzwyczaić...
Nie marwtcie się jednak - narazie nigdzie się nie wyprowadzam! Wracając do dzisiejszego dnia to w drodze powrotnej miałem przykrą niespodziankę - laczek z tyłu. Załatałem go bez zdejmowania koła i pogryziony przez komary i meszki wróciłem do hotelu. Nie wiem jednak, czy czasem nadal nie schodzi powietrze. Zobaczy się jutro.
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".
Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.
Karbonowa rama Flyxii FR-216
RockShox SID XX World Cup
Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25
GRIZZLY
Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po 10 tys. kilometrów szutrów i asfaltów mogę stwierdzić, że zamiana szosy na gravela to był jednak strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :)
Ameliniowa rama Canyon Grizl 6
Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
Koła DT Swiss Gravel LN
Opony Tufo Thundero HD 40C
LAWINKA
Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Od kilku lat obwieszona błotnikowo-bagażnikowym szpejem.
Rama GT Avalanche 2.0
RockShox Reba SL
Napęd Deore XT M770
Hamulce Formula RX
Koła Deore XT
WILMA
Pierwsza szosówka, kupiona lekko używana. Po wielu latach na MTB pozwoliła poznać uroki jazdy na szosie. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie jest - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)