Druga połowa listopada rowerowo dużo gorsza od pierwszej. Ostatnie dni to lodowisko na rowerówkach, a jestem już za stary, żeby się połamać na własne życzenie ;) Poza tym jakaś wirusówka mnie dopadła i musiałem jeden dzień zostać w domu. No i najważniejsze - XX Maraton Komandosa, przez co odpuściłem dodatkowe jeżdżenie, żeby do końca zaleczyć kontuzję kolana przed imprezą w Lublińcu. Ostatecznym wynikiem nie ma się co chwalić, bo odciski na stopach wyeliminowały mnie z poważniejszej walki, ale po pierwszej złości na konieczność odpuszczenia po połówce stwierdzam, że było fajnie. A to oznacza tylko jedno - jeszcze tam wrócę! ;)
Byłem bliski zostania w domu, ale jednak się zmobilizowałem :) Błoto tylko w kilku miejscach, ale rower i tak do mycia... Tradycyjnie na początku założyłem, że trzymam się z tyłu (zwłaszcza, że dziś pół litra krwi mniej w naczyniach), ale jak zwykle dojechałem do froga w pierwszej grupie :D Trudno się pohamować przed ściganiem :p
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".