Obiecałem Robertowi, że pomogę mu wyrywać chwasty na nowej działce, więc mimo niezbyt dobrego samopoczucia (a miałem nie pić... ;-) pojechaliśmy powalczyć trochę z roślinkami. Wygraliśmy!!!
Najpierw na mikroby oraz do DSS'u coś załatwić. Później razem z Dudą chwila "bujania się" po mieście. Wpadliśmy m.in. na Rynek, gdyż nie widział on jeszcze nigdy na żywo poznańskich koziołków. Po 5 tryknięciu znudziło nam się, więc pojechaliśmy dalej ;-) Niestety to koniec jazdy na dziś, choć planowałem tradycyjnie wybrać się na Pochód Juwenaliowy rowerem. Szkoda, że przypadła mi inna, ważniejsza rola w pochodzie...
W sumie miałem dzisiaj siedzieć w domu, ale udało się wcześniej urwać z farmakologii, więc trzeba było to wykorzystać... ;-) Tradycyjnie wyskoczyłem na chwilę na Dziewiczą Górę. Najpierw podjazd żółtym szlakiem oczywiście bez żadnych niespodzianek (nie licząc leżącej tam od dawna kłody...). Na szczycie musiałem wykonać kilka telefonów (bez komentarza...) a dalej zjazd w kierunku parkingu ścieżką "spacerową". Tam niestety warunki coraz gorsze przez dużą ilość sypkiego piachu i ogólnie "krzywy" teren ;-) Przez to starałem się jechać wolniej (przynajmniej tak mi się wydawało...) Dalej zjazd niebieskim w stronę Annowa, gdzie oprócz piachu sporym utrudnieniem okazały się... gałęzie drzew, które skutecznie zawęziły "pole do jakichkolwiek manewrów". Jak to w życiu bywa po zjeździe przychodzi pora na podjazd, czyli chwilę kontemplacji ;-) Pierwsza myśl brzmiała: "kurczę, coraz wolniej się zjeżdża, przez to, że trzeba cały czas uważać na podłoże". Patrzę na licznik i szok: Vmax=54.3 km/h. Rzeczywiście wolno... Po wdrapaniu się na szczyt zjechałem sobie dla zabawy ścieżką zaczynającą się przy słupku oznaczającym wysokość (kiedyś coś mi się połamie na tamtejszych dziurach ;-), ponownie wjazd od strony parkingu i zjazd przecinką w kierunku Czerwonaka. W pewnym momencie wpadłem tam w takie dziury, korzenie, piach i tym podobne badziewia, że ledwo udało mi się zatrzymać :-) Powrót do domu już bez żadnych przygód (nie licząc "pikniku" przy strumyczku - rozmowa telefoniczna...) Wypad jak najbardziej udany - szkoda, że taki krótki...
Prawie każda osoba, znająca się choć troszkę na rowerach, widząc mojego GieTeka pyta jak jest ze sztywnością. W końcu to cecha, z której słyną ramy rodem z Kalifornii. I nic dziwnego... Dzisiaj na Cytadeli tak mnie wytrzęsło, że zgubiłem... dętkę przyczepioną pod siodełkiem ;-) A zaznaczam, że trzymała się dosyć mocno... Z drugiej strony, to wina tego, że jak zwykle dałem sobie ostro popalić... Uwielbiam to :-)
Dom - Czerwonak - Dziewicza Góra - Kicin - Dom - Janikowo - Ligowiec - Antoninek - Malta - Stary Rynek - Cytadela - Dom
Po wczorajszej przekładce opon tył na przód itd. najpierw podjechałem na stację, aby dopompować koła, gdyż wczoraj nie chciało mi się wbijać ręcznie 4 atmosfer... Tak wiem, taki leniwiec ze mnie ;-) Z Orlenu skoczyłem na Dziewiczą Górę, gdzie pobawiłem się w techniczne zjazdy oraz podjazdy. Po kilkunastu minutach ostrej jazdy wróciłem na osiedle, gdyż tam już czekał na mnie Sergio (i to w kasku :D ). Z nim już spokojnym tempem wybraliśmy się na mały piknik %) nad Jez. Swarzędzkim i dalej nad Maltę, skąd skierowaliśmy się do centrum (w końcu trzeba się trochę polansować, no nie? ;-) W sumie to nie liczyłem, że zrobię tyle kilometrów. Teraz niestety muszę powoli brać się za naukę. Dzisiejszy dzień dał mi jednak niezłego kopa - jak widać przejażdżka w świetnym towarzystwie to jest to!
ICM kłamie! Miało nie padać, więc rano wziąłem się za czyszczenie roweru, gdyż ostatnio miałem czas tylko na napęd, a rama aż się prosiła o wodę z płynem... Jako, że za oknem pogoda była całkiem całkiem wybrałem się na zajęcia rowerem - była to pierwsza przejażdżka od sobotniej gleby. Po skończonej farmakologii idę po rower i co?! Leje jak z cebra... Poranne mycie poszło na marne. Jest za to jeden plus ulewy, która mnie złapała - sprawdziłem nowe klocki w deszczu - nie myślałem, że V-ki mogą tak dobrze hamować w takich warunkach! Od teraz jeżdżę tylko na Clark'sach. W międzyczasie stuknęło mi okrągłe 4 kkm na GieTeku, więc tradycyjnie uwieczniłem tę chwilę na fotce ;p
Dom - DS. Aspirynka - Malta - Dom - Cytadela - os. Batorego - Dom
cz.1 W końcu znalazłem chwilę czasu na zmienienie klocków z przodu. W porównaniu z oryginalnymi to jest teraz o niebo lepiej - zwłaszcza jeśli chodzi o modulację. Jestem ciekaw jak szybko się zjadą...
cz.2 Po południu wyskoczyłem na chwilkę na Cytadelę - widzę postępy, od kiedy zacząłem jeździć w rejonie amfiteatru. Później podjechałem do Madzika. W zasadzie to się dokulałem - znowu złapałem gumę! Wk*** mnie już te opony. To był początek mojego pecha. W drodze powrotnej najpierw prawie skosiłem jakieś małolaty, gdy jedna z nich bez żadnego oglądania się wbiegła prosto pod moje koła. Jakimś cudem wyhamowałem, puściłem jej wiązankę i pojechałem dalej. W międzyczasie zaczął padać deszcz, więc aby nie zmoknąć przyspieszyłem. To był błąd. W pewnym miejscu na zeskoku z krawężnika spadł mi łańcuch z blatu na młynek, lekko się zachwiałem i przez to straciłem panowanie na śliskim pozbruku. W efekcie walnąłem glebę... Wszystko działo się przy około 40 km/h... Pamiętam tylko jak przeleciał nade mną rower a ja ostro przytarłem o podłoże. Efekt?! Zdarty prawy bark, lewy pośladek, biodro, łokieć (on ucierpiał najbardziej), zbite i starte lewe podudzie, kostka... Kask cały. Jeśli chodzi o straty materialne to tych nie ma zbyt wiele: podarta koszulka, obtarty pedał oraz siodełko, przytarty telefon (miałem go w kieszeni w koszulce...). Dobrze, że nie stało się nic więcej. Niestety czeka mnie teraz kilka dni bez kręcenia - będę miał czas na przegląd roweru ;-) Tutaj ładnie widać tor mojego lotu po asfalcie:
A to przyszlifowana Motorola...
Moich zdjęć nie wstawię - zakrawałoby to o masochizm ;p
Dziś jedna z ważniejszych imprez Juwenaliowych na mojej uczelni. Na szczęście wszystko się udało - kolejną akcję można zaliczyć do udanych. Teraz trzeba się wziąć za przygotowania do pochodu juwenaliowego... Tak w ogóle to strasznie mi się chce spać... Dwie godziny to jednak za mało ;-)
Najpierw na zajęcia na pokaz PCR. Później troszkę kręcenia się po mieście, wizyta na Artenaliach a na 20:00 do pracy. Powrót już o świcie, czyli koło 4:00.
Dom - Coll. Chmiela - Redakcja "Puls UM" - Coll. Anatomicum - Redakcja "Puls UM" - Cytadela - Dom
Takie tam kręcenie po mieście. Na zajęcia, do redakcji i tak w kółko. Z ciekawszych rzeczy to skuwaliśmy dzisiaj łańcuch z Darkiem, gdyż zerwał go gdzieś na mieście. Wiedziałem, że wożenie skuwacza nie jest głupim pomysłem ;-) Po skończeniu pracy w redakcji wskoczyłem na Cytadelę, gdyż po wczorajszym łataniu gumy miałem do uregulowania pewien dług z panią z baru Piknik... Na Cytadeli mnóstwo bikerów - dzisiaj były Akademickie Mistrzostwa Wielkopolski... A ja na zajęciach... Zauważyłem natomiast, że moja Lawinka przyciągała wzrok wielu startujących. Wiadomo - "Triple Triangle" ;p
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach MTB. Wyszukuję nietypowe kategorie, w których walczę o zwycięstwo. Rywalizacja jest dla mnie ważna, ale ostatnio częściej wybieram "kolarstwo romantyczne". Na co dzień lycrę zamieniam na wojskowy mundur.