Tydzień spędzony w górach da się odczuć w nogach. Mimo niepełnej regeneracji widać różnicę w sile na podjazdach. Jest dużo lepiej niż na tegorocznej KujawiiXC. I do tego dzisiaj było ciekawiej, bo: a) zgubiłem się, b) delikatnie przytarłem się o drzewo na ciasnym nawrocie ;)
Struga - Chełmiec (851 m n.p.m.) - Boguszów-Gorce - Lubomin - Struga
Miała być regeneracja po wczorajszym maratonie w Wałbrzychu. Niestety nic z tego nie wyszło bo w pewnym momencie pojawiła się chęć rywalizacji...
Jak na dzień po ciężkim maratonie czuję się dobrze. Nie tylko ja, całą naszą trójkę rozpiera energia. Z dziewczynami ustalamy cel wyjazdu - Chełmiec (widoczny na zdjęciu za naszymi plecami). My jedziemy rowerami a one samochodem i później pieszo. Kto będzie pierwszy?
Oczywiście, że my byliśmy pierwsi :) Wjechaliśmy, pokręciliśmy się na szczycie i zjechaliśmy do podchodzących z aparatem dziewczyn, co oczywiście wykorzystaliśmy :)
Widok z Chełmca zasłaniają drzewa. Ale jak się wejdzie na wieżę widokową oczom ukazuje się przepiękny widok na okoliczne pasma górskie oraz miasta, m. in. Wrocław. Nad okolicą dosyć mocno góruje Ślęża.
A na tych pagórkach wczoraj wylewaliśmy siódme poty.
Czasami warto trochę zaszaleć! Weekend za kółkiem (Bydgoszcz - Wrocław - Zielona Góra - Wałbrzych - Duszniki-Zdrój), kondycyjne rowerowe trzy dni w Górach Orlickich, wieczorny powrót do Bydgoszczy, 24 h służby i od razu egzamin sprawnościowy w pracy, powrót do Poznania na bal absolutoryjny Sylwii i nocna teleportacja do Wałbrzycha. A zaraz po tym wszystkim start u Golonki na, jak wcześniej zapowiadano, dość trudnej trasie. Oj, będzie się działo!
Miało być giga, ale ostatecznie wybrałem mega, bo wiedziałem, że jestem nieźle zmęczony. Na starcie meldujemy się bardzo późno. Na rozgrzewkę właściwie nie ma czasu, pokręciliśmy tylko 2 km i musieliśmy ustawiać się w sektorach - ja znowu łapię się na drugi (co jest?! ;) Pierwsze kilometry to runda honorowa po Wałbrzychu. Nie licząc paru pieniaczy na chodnikach to rzeczywiście było honorowo. Zaraz po zjechaniu z asfaltu w tumanach kurzu zaczynamy piąć się w górę. Na poboczu spotykam Jarka jadącego giga. A właściwie już nie jadącego bo musiał się wycofać z powodu połamania wózka przerzutki.
Trasa jest ciężka, dużo bardzo stromych podjazdów (dokładniej rzecz ujmując to podejść). Momentami rower trzeba nieść na plecach... Zjazdy jak na razie łatwe, ale staram się nie szaleć i wyprzedzam tylko tych najwolniejszych. Gdzieś na 10 kilometrze zaczyna się osławiony tunel. 1600 metrów pod ziemią, miejscami w całkowitej ciemności, nawet kierownicy nie widać :) Początkowo dziwnie się jedzie, ale później błędnik się przyzwyczaja. Oby tylko nikt się przede mną nie wywrócił bo będzie ciężko... Zaraz za tunelem mały korek na ostrym podejściu. Na szczęście jeszcze nie ma dużo ludzi przede mną, tłok jest do zniesienia. Za tunelem dochodzę Jacka - jedziemy razem prawie 20 kilometrów. Trasa za dużo się nie zmienia w porównaniu z tym co było wcześniej - strome podejścia i dość szerokie zjazdy, gdzieniegdzie fragmenty techniczne, ale bardzo krótkie. Na bufecie na Waligórze robimy sobie piknik, sporo osób nas tam wyprzedziło, ale my jedziemy swoje. Dwa miejsca w tą czy w tą nie robią różnicy. Przy podjeździe na Gomólnik Mały zaczynam odczuwać zmęczenie.
Piątkowy bieg na 3 kilometry daje się we znaki... Nadal jednak jadę blisko Jacka. Ostatecznie ucieka mi on na zjeździe między Jeleńcem Małym a Wawrzyniakiem - tuż przed trzecim bufetem, po wyjeździe z lasu jadący przede mną Przemek Kiesio z Kliwer Bike Team nieszczęśliwie wylatuje przez kierownicę. Zatrzymuję się i pomagam mu się pozbierać. Szybki rzut oka na rękę i wszystko wiadomo - pogruchotany nadgarstek. Zostaję z nim, dzwonimy po karetkę. Po względnym opanowaniu sytuacji zostawiam go pod opieką "bufetowych" i jadę dalej. Dosłownie po 200-300 metrach trafiam na policjantów i jeszcze raz upewniam się, że pomoc już jedzie. Po ponownym wjechaniu do lasu słyszę syreny goprowego Land Rovera... Jak się później okazuje w niedzielę Przemek miał operację - trzeba było go ześrubować. W sumie w czasie tego zdarzenia tracę około 10-15 pozycji. No nic, przecież nie jadę walczyć o podium :) Na trasie miła odmiana - w miarę płaski, kilkukilometrowy trawersujący zboczem singiel, korci mnie żeby wyprzedzać, ale ostatecznie wybieram odpoczynek i jadę spokojnie, bez napinki :p W rejonie Wałbrzycha to samo, na finiszowanie jestem zbyt zmęczony, więc spokojnie zbliżam się do mety. Na podejściach łydki są w stanie przedskurczowym, ale jakoś wytrzymuję ;) Nie zagrożony przez nikogo spokojnie mijam linię mety :) Miejsce mniej więcej takie, na jakie mnie stać - Jacek tradycyjnie parę miejsc przede mną ;)
Czas: 03:53:18.8 Check point: 01:06:49 / 164 MEGA Open: 168/432 MEGA M2: 65/129 Strata: 01:13:57 (Mateusz Zoń) DST: 53,49 km AVG: 13,77 km/h Vmax: 54,00 km/h
Jodła - Čihalka - Olešnice v Orlických horách - Kocioł - Lasek Miejski - Lewin Kłodzki - Jarków - Lewin Kłodzki - Witów - ??? - Przełęcz Polskie Wrota (660 m n.p.m.) - Jodła
Ostatni dzień pobytu w Zieleńcu - dzisiaj wracamy do swoich miast, więc miało być łagodnie... Oczywiście nie wyszło ;) Zaczęliśmy od kilkukilometrowego zjazdu przez Czechy w stronę Lewina Kłodzkiego.
Z Lewina podjechaliśmy do Jarkowa do tamtejszego ogrodu japońskiego. Ktoś się nieźle napracował...
Z ogrodu udaliśmy się do gospodarstwa, gdzie uprawiana jest ekologiczna aronia. Nawet skosztowaliśmy co nieco ;)
Nie wiem, czy to wina aronii, czy może czegoś innego, ale dość mocno pobłądziliśmy. Tzn. gdybym był sam to bym nie pobłądził :p Chciałem jechać szlakiem pieszym - był dobrze oznakowany. Ale większość wybrała szlak rowerowy (który jak się okazało istniał tylko na mapie). Po co najmniej godzinie od wyjazdu z Lewina Kłodzkiego, po rewelacyjnym ostrym kamienistym zjeździe wylądowaliśmy... pod Lewinem :) Mi nie robiło to różnicy, ale dla niektórych wspinaczka krajową ósemką nie należała do najprzyjemniejszych (zbliżała się godzina wyjazdu, więc nie mogliśmy się cofać, żeby odnaleźć zgubioną drogę). Żeby trochę pospieszyć ruszyłem ostro pod górę, do ośrodka, aby wsiąść do auta i zjechać po największych maruderów. Jak wpadłem do Jodły lało się ze mnie niesamowicie - urwałem dobrych kilkanaście minut :) Bez przebierania wskoczyłem do auta i zrobiłem parę kursów. Misja zakończyła się sukcesem ;)
Jodła - Nad Pustym Údolím - Orlica (1084 m n.p.m.) - Zieleniec - Šerlich (1025 m n.p.m.) - Schronisko "Masarykova chata" - Zákoutí - Deštné - Kamenný vrch (1035 m n.p.m.) - Sedlonovský vrch (1050 m n.p.m.) - Nad Pustym Údolím - Ruské údolí - Olešnice v Orlických horách - Čihalka - Jodła
Mając dość czekania na pozostałych uczestników obozu dzisiaj organizuję własną ekipę. Tempo nadal nie jest takie, jak bym chciał, ale jest dużo lepiej niż wczoraj. No i te widoki! :)
W okresie międzywojennym powstała w tych okolicach linia umocnień. Nie jestem w stanie policzyć, ile bunkrów mijaliśmy po drodze.
Nie powinno chyba nikogo dziwić, że do niektórych weszliśmy. W tym miejscu anegdotka: Ania wchodzi do bunkra z latarką, ale nic nie widzi. Stwierdza, że oczy muszą się przyzwyczaić i musi chwilę poczekać. Czeka, czeka i nic - nadal ciemno. Dopiero po zdjęciu okularów przeciwsłonecznych okazuje się, że jest dużo jaśniej :) Ehhh ta nasza Brigitte ;)
W dobrych humorach wspinamy się na najwyższy szczyt w Górach Orlickich - Orlicę (1084 m n.p.m.)
Jazda pod górę zaczyna robić się nudna, więc zjeżdżamy do Zieleńca. Miejscami jest dość mokro, ale na pogodę nie możemy narzekać - jest lepiej niż wcześniej zapowiadano.
Było w dół, będzie pod górę. I to jak!!!
Opłacało się kawałek popchać rowery, bo w Masarykovej Chacie na Šerlichu czeka na nas pyszne czeskie piwko :)
Zresztą nie jedyne tego dnia ;) Wcześniej jednak był szaleńczy asfaltowy zjazd do Deštné (Vmax=67.36 km/h, klocki poczułem :D ) a następnie mozolne zdobywanie utraconej wysokości. Gdy już wjechaliśmy na Sedlonovský vrch czekało nas najlepsze tego dnia - zjazd niebieskim pieszym szlakiem do Olešnicy. To było coś pięknego! Kilka kilometrów kamienistej ścieżki :) Re-we-la-cja!!!
Złoty napój tak nam zasmakował, że musieliśmy wziąć na wynos. A że nie było w sprzedaży butelkowanego... ;)
Po raz kolejny udało się pojechać na obóz rowerowo-kondycyjny. Ludzi więcej niż ostatnio, więc będzie wesoło ;) Przekrój wiekowy i fizyczny ogromny - no to sobie poczekam na grupę... Przynajmniej jest czas na robienie zdjęć ;)
Pierwszego dnia kręcimy się w okolicach Dusznik zaczynając do zabawy na Jamrozowej Polanie.
Nie brakuje sporych nachyleń i... piwa :p Najpierw w Dusznikach, a później w Panderozie.
Podczas powrotu do ośrodka zaczynam wkurzać ludzi ;) Na dość długim podjeździe, podczas gdy większość ledwo jedzie a niektórzy prowadzą mi udaje się wjechać, zjechać, wjechać, jeszcze raz zjechać i wjechać po raz ostatni. Jednak młodość rządzi się własnymi prawami :)
Leśne - Myślęcinek - Rynkowo - L. Jagodowo - L. Nowy Mostek - L. Wilcze Gardło - Nowy Jasiniec - Wymysłowo - Wielonek - Glinki - Nowy Jasiniec - L. Wilcze Gardło - Żołędowo - Niemcz - Myślęcinek - Leśne
Pojeździłem sobie :) Między innymi moim ulubionym zółtym Szlakiem Wyczółkowskiego nad Jeziorem Koronowskim - jest to według mnie najciekawszy singiel w okolicy. Cud, miód, orzeszki :) Żeby nie było tak słodko to powiem tylko, że znowu pobłądziłem w jego pobliżu - coś jest nie tak z tym obszarem ;) Jeśli nie pamiętacie to tutaj mój poprzedni error :p No i jeszcze jedno - przeprawa promowa za Wielonkiem jest czynna... od jutra ;( Musiałem więc wracać wschodnim brzegiem Brdy. A chciałem zachodnim ;( Poza tymi dwoma smutkami to wszystko było piękne, pogoda, tereny, sarny itd. Nawet udało mi się zmęczyć dość konkretnie :) A żeby ktoś tutaj w ogóle wszedł to wstawię jedno zdjęcie i przy okazji pokażę, że nie ściemniam - było wunderbar :)
Nie ma co - dzisiaj nieźle dałem sobie popalić. W sumie miała być większa objętość, a wyszła intensywność ;) Tak mi się spodobało latanie po leśnych singlach, że postanowiłem nigdzie dalej się nie zapuszczać i poćwiczyć technikę. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, co spotkało mnie mniej więcej w połowie... Nosz ku*** kto normalny sra na środku leśnej ścieżki?!
Dzisiaj to samo co wczoraj, ale w minimalnie skróconej wersji i okrojonym składzie. Zdjęć i historyjek nie będzie, ale za to wstawię mapkę, bo tym razem nie zapomniałem włączyć GPS'a ;)
Pogoda na majówkę była idealna, więc wybraliśmy się na małą przejażdżkę. Najpierw trochę na czuja, nie wiedząc dokąd dojedziemy - jak się później okazało poniemieckie brukowane leśne drogi doprowadziły nas do Borowa.
Stamtąd dojechaliśmy do mostu na kanale Ołobok.
Znajduje się tam bardzo ciekawy obiekt Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego (z przekazem politycznym w tle ;)
Bunkier nad śluzą w Ołoboku Niemcy nazwali Wodnym Zamkiem. Jego ściany mają do 3,5 m grubości a strop 1,5 m. To najwyższa kategoria bunkrów stosowanych w MRU i najpotężniejsza budowla całego systemu wodnego (klasa A - strop musiał wytrzymać bezpośrednie uderzenie bomby lotniczej o wadze 1800 kg). Bunkier służył do obrony pasywnej, czyli miał chronić, znajdujące się pod nim, śluzy spiętrzające wody pobliskiego jeziora Niesłysz. To ono zasilało w wodę cały system kanałów biegnących aż do Odry. Był to kluczowy punkt systemu. W razie ataku można było gwałtownie obniżyć poziom jeziora Niesłysz o ok. 1,5-2 metry i zalać okolice Ołoboku, aż do tamy nr 604. Żeby go zamaskować, bunkier obito deskami. Klocki do ich mocowania przetrwały w ścianach do dzisiaj. Z wyglądu przypominał wielką stodołę lub zabudowania młyńskie. Przejeżdżając obok niego w czasach wojny nie zwrócilibyśmy na niego uwagi (cyt. za: gazetalubuska.pl)
W tym miejscu stwierdziliśmy, że objedziemy całe jezioro dookoła. Były małe utrudnienia, zamknięte furtki, przecięte buty i takie tam dodatkowe atrakcje ;) Po jakimś czasie wylądowaliśmy w Przełazach, w których znajduje się trzykondygnacyjny pałac neorenesansowy z XIX wieku.
Trochę się przy nim polansowaliśmy, porobiliśmy zdjęcia i pojechaliśmy w dalszą drogę - przez Mostki na nasze pole kempingowe w Tyczynie. Wyjazd zaliczam do tych z kategorii "krótkie i powolne, ale udane" :)
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".
Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.
Karbonowa rama Flyxii FR-216
RockShox SID XX World Cup
Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25
GRIZZLY
Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po wielu tysiącach kilometrów szutrów i asfaltów stwierdzam, że zamiana szosy na gravela to był jednak strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :)
Canyon Grizl 6 z amelinium
Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
Koła BW SuperLite 40
Opony Tufo Thundero HD 40C
LAWINKA
Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Od kilku lat obwieszona błotnikowo-bagażnikowym szpejem.
Rama GT Avalanche 2.0
RockShox Reba SL
Napęd Deore XT M770
Hamulce Formula RX
Koła Deore XT
WILMA
Pierwsza szosówka, kupiona lekko używana. Po wielu latach na MTB pozwoliła poznać uroki jazdy na szosie. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie jest - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)