droga jest celem

Wpisy archiwalne w kategorii

> 50

Dystans całkowity:34009.87 km (w terenie 11946.00 km; 35.13%)
Czas w ruchu:1414:13
Średnia prędkość:24.05 km/h
Maksymalna prędkość:74.50 km/h
Suma podjazdów:177055 m
Maks. tętno maksymalne:210 (116 %)
Maks. tętno średnie:188 (102 %)
Suma kalorii:685266 kcal
Liczba aktywności:511
Średnio na aktywność:66.56 km i 2h 46m
Więcej statystyk
Sobota, 17 września 2011 Komentarze: 10
Dystans61.38 km
Teren55.00 km
Czas02:37
SprzętLawinka
Vśrednia23.46 km/h
Vmax48.10 km/h
Tętnośr.188
Tętnomax207
Kalorie 2453 kcal
Temp.17.0 °C
Więcej danych
HZ: 0% | FZ: 0% | PZ: 99% (to jest dopiero MOC!!! :D )

Pierwsze kilometry we wrześniu, ponieważ najpierw byłem w Tatrach, później na kilkudniowym wyjeździe służbowym, który skutecznie obniżył moją kondycję ;) Wczoraj rano kilkaset kilometrów za kółkiem, szalone popołudnie i wieczór, noc bez zmrużenia oka, szybki makaron, kolejne godziny w aucie... nie może być dobrze na zawodach... Nawet licznik pokazał na dzień dobry "LOW" - oj, zły znak ;) Blat mam tak zajechany, że muszę wrzucać go "ręcznie"... Założenia taktyczne są więc proste. Na początku na maksa do przodu i tak już do końca ;) I najważniejsze - nie zasnąć na trasie i nie rozbić się na drzewie :D Przez pierwsze kilometry wykorzystuję posiadanie blatu, asfalt pomaga. Do zjazdu w las wyprzedzam wieeeelu bikerów. W lesie podobnie, ale już wiem, że będą problemy - najbardziej lubianej koronki 15T nie da się używać, łańcuch skacze jak głupi, muszę non-stop przeskakiwać między 14T a 16T, a na nich też nie zawsze jest dobrze. Tym maratonem napęd wydał na siebie wyrok śmierci :] Wracając do jazdy - po 12 km wyprzedzania (no dobra, mnie też parę osób minęło, m.in JPbike) zostaję sam. I tak przez najbliższe 10 km. Trasa jak to w Wieleniu dziury, wertepy, wyboje, korzenie, (tutaj wstawić dowolny synonim). I do tego piach... Kawałek przed rozjazdem dochodzi mnie pociąg, m.in. z klosiem i josipem w składzie. Podczepiam się i razem dojeżdżamy do rozjazdu na GIGA. Wojtek pyta kto jedzie dłuższą pętlę. Decyduje się tylko on i klosiu :p Wraz z pozostałą częścią kilkuosobowej grupki skręcam w prawo. Następne 30 kilometrów to jazda w pociągu, mocne tempo, dochodzimy pojedyncze osoby, raczej nikt nie odpada. Szkoda tylko, że jajecznicy na bufetach nie dają bo robię się głodny, a żelu już nie mam... Jeszcze trochę i zaczynam puchnąć, na ostatnim szutrze przed kartofliskiem razem z p. Zbyszkiem Obiegałą odpadamy od peletonu, który zaczął się dość mocno rwać. Pan Zbyszek jednak odzyskuje siły i jeszcze próbuje dokleić. Chyba mu się udało. Odpadają dwie inne osoby, jedną udaje mi się wyprzedzić tuż przed kartofliskiem, które o dziwo w tym roku jakieś płaskie :) Wjazd na stadion, finisz na stojąco i wpadam na metę. Z czasem o 5 sekund gorszym niż przed dwoma laty. Biorąc pod uwagę zmęczenie, które kumulowało się u mnie przez ostatni tydzień, jestem zadowolony z wyniku :)

Czas: 02:26:14
Strata: 00:20:05 do Oskara Plucińskiego
Medyk Mega Open: 1 miejsce :)
Mega M2: 10/37
Mega Open: 34/189
Dystans: 59,37 km
AVS: 24,36 km/h

Na mecie to, co najbardziej lubię w Wieleniu, czyli rodzinna atmosfera. Jest Jan, duda, marc, JPbike, Rodman, Maks, josip, KeenJow, klosiu, jacgol, mlodzik, toadi69 i jeszcze pewnie klikoro, o których zapomniałem lub nie zauważyłem. Aaaa - no i oczywiście Katioszna! :p
Wielu z nas łapie się na pudło - całe szerokie podium GIGA, Mistrz oraz 3-cie miejsce wśród Medyków Mega Open, Mistrz Medyków Mini Open, 3-cie miejsce wśród lekarzy L2. Ładnie to wygląda :) Między innymi dlatego do Wielenia chce się wracać!

Poniżej krótkie fotostory, czyli udokumentowane parcie na metę :) (foto by: Ola Bońka)


Dopiero w lesie zaczyna się prawdziwe tasowanie stawki. (foto by: Ola Bońka)


Tradycyjnie już w kilku miejscach trzeba podejść. Jan jeszcze przede mną, ale za parę minut walnie piękne OTB i od tamtego czasu już mnie nie wyprzedzi. (foto by: Jolanta Kaczmarek)


Widzicie to?! Widzicie?! Ja cały czas jadę! (foto by: Ola Bońka)


Ostatni finisz, ostatkiem sił. (foto by: Jolanta Kaczmarek)


Lepszego towarzystwa nie mogłem sobie wymarzyć - Andrzej Kozłowski, przed dwoma laty trzeci, oraz Duda :) (foto by: marc)


I na zakończenie lekarska integracja :) (foto by: JPbike)
Niedziela, 28 sierpnia 2011 Komentarze: 5
Dystans62.40 km
Teren13.00 km
Czas02:25
Podjazdy326 m
SprzętLawinka
Vśrednia25.82 km/h
Vmax45.62 km/h
Tętnośr.166
Tętnomax192
Kalorie 2026 kcal
Temp.16.0 °C
Więcej danych
HZ: 5% | FZ: 24% | PZ: 71%

Leśne - Piaski - Smukała - Bożenkowo - Samociążek - Koronowo - Stronno - Pyszczyn - Nekla - Żołędowo - Niemcz - Myślęcinek - Leśne

Dzisiaj dużo ostrzej niż ostatnio. Najpierw tradycyjnie już polatałem trochę po górkach w Myślęcinku. Zaczynam się siebie powoli bać bo pozwalam sobie na coraz więcej... ;) No i pozwoliłem sobie na niebieskim pieszym wzdłuż Brdy... Zapierdzielam między krzaczorami, pokrzywami itp. Głowa wysoko, w zasadzie skupiam się tylko na tym, aby ominąć jak najwięcej pokrzyw. Nawet nie wiem kiedy w nich wylądowałem :) Rower po prawej, ja po lewej. Jak się okazało "zatrzymałem" się na pieńku, którego nie zauważyłem z w/w powodu.


Ehhhh... co to był za lot... Małysz by się nie powstydził :D
Rower cały, ja poparzony, nadgarstek skręcony w kwietniu znowu pobolewa, kolano obite, ale jadę dalej. Staram się jechać jak najwięcej asfaltami. Za późno wyszedłem z domu i zaczyna robić się szaro. Trzeba przyspieszyć, więc przez najbliższych kilkadziesiąt kilometrów w power zone - jest moc!!! :D

Czwartek, 25 sierpnia 2011 Komentarze: 0
Dystans56.85 km
Teren3.00 km
Czas02:02
Podjazdy245 m
SprzętLawinka
Vśrednia27.96 km/h
Vmax51.37 km/h
Tętnośr.152
Tętnomax188
Kalorie 1521 kcal
Temp.17.8 °C
Więcej danych
HZ: 16% | FZ: 60% | PZ: 23%

Leśne - Osielsko - Niwy - Jarużyn - Strzelce Dolne - Strzelce Górne - Trzęsacz - Strzelce Dolne - Strzelce Górne - Wilcze - Żołędowo - Niemcz - Myślęcinek - Leśne

Szybki trening między służbą a pracą :/ W zasadzie cały czas delikatna mżawka. Do tego pierwsze 20 km jakoś nie mogłem wkręcić się na obroty. Nawet sztywny podjazd do Strzelec Górnych zrobiłem na niecałych 170 ud./min. Dziwne...
Napęd prosi o zlitowanie się. Z przodu w zasadzie nie idzie wrzucić blatu - łańcuch dosłownie gnie się na boki, korba zjechana - regulacja przerzutki nic nie daje... Ale po takim przebiegu całkowitym nawet nie próbuję marudzić :)

Wtorek, 2 sierpnia 2011 Komentarze: 1
Dystans66.07 km
Teren35.00 km
Czas02:55
Podjazdy215 m
SprzętLawinka
Vśrednia22.65 km/h
Vmax37.80 km/h
Tętnośr.150
Tętnomax183
Kalorie 1990 kcal
Temp.22.2 °C
Więcej danych
HZ: 24% | FZ: 51% | PZ: 24%

Leśne - Śródmieście - Szwederowo - Górzyskowo - Trzciniec - Piecki - Łażyn - Rudy - Solec Kujawski - Otorowo - Stomil - Leśne

Poznawania okolicy ciąg dalszy. Tym razem kierunek południowy, czyli Puszcza Bydgoska. Bory sosnowe porastające wydmy śródlądowe, tak w skrócie można opisać krajobraz puszczy. Jest tu mnóstwo ścieżek, przecinek, więc jest gdzie jeździć. Zróżnicowanie terenu spore, co chwila góra-dół, czyli zabawa gwarantowana. Niestety miejscami dużo piachu. Na tym terenie, zwłaszcza w roku 1939, hitlerowcy zamordowali wielu Polaków, o czym przypominają liczne mogiły i pomniki. Obszar puszczy jest w zasadzie bezludny (nie licząc Jeziora Jezuickiego) więc idealnie nadaje się na odpoczynek/trening :)
Z Puszczy wyjechałem w Solcu. Szybka fotka nad Wisłą (wysoki poziom wody) i powrót asfaltem do Brzydgoszczy.


Pod blokiem miła niespodzianka - nie tylko ja mam fioła na punkcie rowerów, spotkałem jednego pro wychodzącego z mojej klatki :)

Czwartek, 28 lipca 2011 Komentarze: 0
Dystans50.45 km
Czas02:00
Podjazdy260 m
SprzętLawinka
Vśrednia25.23 km/h
Vmax57.05 km/h
Tętnośr.146
Tętnomax179
Kalorie 1353 kcal
Temp.17.2 °C
Więcej danych
HZ: 29% | FZ: 57% | PZ: 13%

Leśne - Myślęcinek - Fordon - Sudecka x4 - Jarużyn - Strzelce Górne - Aleksandrowo - Borówno - Nekla - Żołędowo - Niemcz - Myślęcinek - Leśne

Z książką na uszach. Niejednokrotnie w deszczu. Cały czas po kałużach. Pogoda paskudna, ale co zrobić - jeździć trzeba :)

Wtorek, 26 lipca 2011 Komentarze: 2
Dystans78.92 km
Teren25.00 km
Czas03:20
Podjazdy332 m
SprzętLawinka
Vśrednia23.68 km/h
Vmax56.52 km/h
Tętnośr.154
Tętnomax194
Kalorie 2556 kcal
Temp.20.4 °C
Więcej danych
HZ: 14% | FZ: 52% | PZ: 33%

Leśne - Myślęcinek - Rynkowo - Smukała - Samociążek - Koronowo - Stronno - Dobrcz - Włóki - Trzęsacz - Strzelce Dolne - Fordon - Leśne

Pogoda prawie, że idealna, niestety w lasach mokro. Mimo to wybrałem się na spokojną przejażdżkę do Koronowa.
Oddawałem dzisiaj krew, więc nie planowałem szaleć. Jak wyszło? Jak zawsze! ;)

Zacząłem od krótkiej sesji fotograficznej. Po ostatnim update'cie Lawinki nie aktualizowałem zdjęć. Oto coś nowego, z rowerem w roli głównej. Tak, wiem, muszę przewody hamulcowe skrócić ;)


Okolica bardzo ładna, głód rowerowania ogromny, więc zamiast szukać oznaczeń gapiłem się na ptaki itp. i od razu zgubiłem szlak. Jak się później okazało, nie ostatni. Wyznając zasadę, że nie wolno się cofać, zawsze udawało mi się znaleźć właściwą drogę. Fuksiarz... :) Najlepszy odcinek to niebieski wzdłuż Brdy. Momentami czułem się jak w górach!


Momentami jak nad jeziorem. W sumie - to jest jezioro :)


Wyszedł mi bardzo ciekawy trening. Poszalałem po lasach, porozmawiałem z tubylcami (koleś na ostrym w Koronowie i pijaczki w Dobrczu), pobłądziłem, pojeździłem po górach (Trzęsacz!!!) Czego więcej chcieć od życia? :)



PS Jednak gpsies.com - mniej zbajerowane od sports-tracker.com a więcej opcji, m.in. suma przewyższeń, możliwość edycji trasy i dostęp do OpenStreetMap.
Niedziela, 10 lipca 2011 Komentarze: 9
Dystans90.49 km
Teren3.00 km
Czas05:23
SprzętLawinka
Vśrednia16.81 km/h
Vmax37.26 km/h
Temp.28.0 °C
Więcej danych
2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty

Latarnia Morska Jastarnia (12/15) - Jurata - Latarnia Morska Hel (13/15) - Gdańsk - Latarnia Morska Gdańsk Nowy Port (14/15) - Przejazdowo - Wiślinka - Sobieszewo - Wiślinka - PKP Gdańsk Główny - PKP Gdynia Główna - (333 km) - PKP Poznań Główny – Dom

Jastarnia nas trochę rozczarowała. Z jednej strony problemy z noclegiem. Z drugiej najmniej okazała latarnia morska ze wszystkich. Nie zagościliśmy tam więc zbyt długo – już przed 9.00 rano byliśmy w drodze na Hel.


Nawet burżujska Jurata jest dużo ładniejsza.


To co się działo w Helu to istne szaleństwo. Najpierw straciliśmy chyba z pół godziny pod sklepem. Szybko do portu po bilety – zostało nam około 15 minut do odpłynięcia. A przecież jeszcze przy latarni morskiej nie byliśmy!!! Koniec końców udało się wyrobić na czas, ale niestety nie znaleźliśmy chwili na wejście na górę. A szkoda...


Początkowo przy wejściu na prom kazano nam ściągać sakwy, ale przy naszej pomocy obyło się bez tego.
I dobrze, bo sakwy Karola i Michała należą do tych „nieściągalnych” ;)


Wpłynęliśmy na szeroki przestwór oceanu...


Bezpieczeństwo to podstawa!


Dwie godziny na promie dały nam tak upragnione chwile odpoczynku i słońca. Wykorzystaliśmy je najlepiej jak się dało.
Ja oczywiście nie zapomniałem o pstrykaniu zdjęć :)


W Gdańsku popełniliśmy małe faux pas. Zamieszaliśmy z latarniami. W dużej mierze to moja wina, gdyż pogubiłem się w tym, która jest która... Do tego załoga promu oraz panie w IT wprowadzili nas w błąd. Do rzeczy – my pojechaliśmy do latarni morskiej w Nowym Porcie. Patrząc na to od strony historycznej to słusznie. Jednak dzisiaj to światło nie jest już czynne. Znajduje się tam tylko muzeum latarnictwa.


Właściwą latarnią jest ta w Porcie Północnym znajdująca się na wieży Kapitanatu Portu (widoczna w centrum kadru).
Do niej niestety nie dotarliśmy.


Do tej pory z Helu zawsze pływałem do Gdyni. Tym razem zdecydowaliśmy się na Gdańsk. I słusznie – przepływa się wtedy przez kanały Stoczni Gdańskiej. Nigdy nie widziałem jej od tej strony :)


Plusem takiego rozwiązania jest również to, że „ląduje się” w samym centrum miasta.


Tego pana nie muszę Wam przedstawiać ;)


Przedzierając się przez niezbyt ciekawe, stoczniowe okolice dojechaliśmy do latarni, o której wyżej pisałem – nieczynnej, w Nowym Porcie. Była ona pierwszym świadkiem wydarzeń z 1 września 1939 roku. Z jednego z jej okien padł pierwszy strzał II wojny światowej. Był to sygnał dla załogi okrętu Schleswig-Holstein do rozpoczęcia ostrzału Westerplatte. Nasi żołnierze nie pozostali dłużni i już drugim strzałem trafili w latarnię. Miejsce trafienia cały czas jest widoczne.


Gdańsk bardzo nas zmęczył. Przytłoczył. Do tej pory jak ognia unikaliśmy asfaltów, teraz musieliśmy jechać krajową „siódemką”. Droga nr 501 wcale nie była lepsza. Płasko, samochody, wmordewind. A przed nami jeszcze wiele kilometrów do Krynicy i brak perspektyw na ciekawszy powrót do Trójmiasta. W pewnym momencie powiedzieliśmy sobie dość. Było to tuż przed Sobieszewem.


Trudno było podjąć tą decyzję, ale postanowiliśmy nie kontynuować dalszej jazdy. Nie traktujemy tego jak przegranej. Ot, zmieniliśmy wstępne założenia – do Rosji nie dojedziemy, ostatniej, 15-tej latarni nie odwiedzimy. Nic strasznego... trzeba sobie zostawić jakieś cele na pozostałe lata życia :) Po raz ostatni pojechaliśmy na plażę, ochłodziliśmy się w wodach Zatoki Gdańskiej, zrobiliśmy pamiątkowe foto i...


(...) i wróciliśmy do zatłoczonego Gdańska.


Nie żeby nam się nie podobał. Przeciwnie. Tylko, że nie takie były założenia wyprawy. Chcieliśmy morza, spokoju. Odpoczynku od asfaltu, betonu, zgiełku. To dlatego najlepiej czuliśmy się w lasach, na wydmach, a nie w tych wszystkich (notabene identycznych) „nadmorskich kurortach”.


Nie żałowaliśmy, że nie dojechaliśmy do Krynicy, do Piasków. Cieszyliśmy się z niesamowitej przygody, jaką udało się przeżyć.
Z tych wszystkich pięknych miejsc, do których nigdy byśmy nie dotarli, gdyby nie rower. Zdecydowanie były to jedne z najlepszych wakacji w życiu! Będziemy mieli co wnukom opowiadać :) Także podróż pociągiem :D Bojąc się tłoku postanowiliśmy, że wsiądziemy w Gdyni Głównej, więc podjechaliśmy tam SKM-ką. Szybki chińczyk, wizyta na skwerze, ostatnie zdjęcia i można się zwijać do Poznania. W przedziale trafiliśmy na dwóch nowopoznanych kolegów wracających z wyprawy do Norwegii. Wspólnie upchaliśmy rowery, nawet kierownik pociągu okazał się być bardzo pomocny (m.in. zamknął jedne drzwi, przy drugich wyłączył automat do ich otwierania). Ale to nie jego będziemy wspominać, tylko kobietę, która wsiadła bodajże w Gdańsku... Najpierw za nic nie chciała sobie pomóc, później nawet nas nie słuchała. Na koniec się obraziła i sfochowana, że tacy młodzi mężczyźni nie pomagają kobiecie, zrobiła to, co proponowaliśmy jej na samym początku :) Ubaw mieliśmy z tego nieziemski – bo z nas taka kulturalna młodzież przecież :)



2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
<--- Poprzedni dzień
Piątek, 8 lipca 2011 Komentarze: 0
Dystans98.75 km
Teren50.00 km
Czas06:13
SprzętLawinka
Vśrednia15.88 km/h
Vmax36.89 km/h
Temp.25.0 °C
Więcej danych
2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty

Łeba - Osetnik - Latarnia Morska Stilo (10/15) - Lubiatowo - Białogóra - Dębki - Karwia - Jastrzębia Góra - Latarnia Morska Rozewie (11/15) - Władysławowo - Chałupy - Kuźnica – Jastarnia

Noc spędziliśmy na kempingu Rafael – takich warunków na polu namiotowym to ja się nie spodziewałem :) To tylko potwierdza, że czasami warto zapytać miejscowych, gdzie najlepiej przenocować – kemping polecono nam w jednej z aptek. Nie wszystkie rady wzięliśmy jednak do serca – przy wczorajszym kebabie p. Maciej mówił, że na północ od Jeziora Sarbsko jest dużo korzeni. Sprawdziliśmy, potwierdzamy ;)


Mimo, że kiepsko się po czymś takim jedzie z sakwami, będę polecał przejazd przez Rezerwat Mierzeja Sarbska każdemu.
Okolica jest naprawdę urocza.


Po kilkunastu kilometrach dojechaliśmy do położonej około 1000 metrów od brzegu morza latarni morskiej Stilo. Jako, że znajduje się ona na wierzchołku dość wysokiej wydmy, rowery zostawiliśmy przy jednym ze straganów z pamiątkami pod okiem sympatycznej pani, a sami poszliśmy zwiedzać jedną z dwóch całkowicie metalowych latarni w Polsce.


Gdy już nacieszyliśmy oczy widokiem z latarni, przyszedł czas na piwko na pobliskim polu namiotowym oraz pogawędka z sakwiarzem z Bełchatowa. Podczas całej wyprawy wielokrotnie rozmawialiśmy z mijanymi bikerami. Często dawaliśmy sobie wskazówki co do trasy, tego czego musimy unikać, co warto zobaczyć, a co sobie odpuścić. To wszystko daje poczucie tworzenia niezwykłej grupy zapaleńców rowerowych :) Zgodnie ze wskazówkami pana z Bełchatowa do Lubiatowa jechaliśmy drogą pożarową nr 6 a dalej przy sklepie w lewo w las. Tutaj niezła historia. Jedziemy i jedziemy – od Lubiatowa zrobiliśmy już niezłych parę kilometrów, za chwilę powinniśmy być w Białogórze – przed nami „skrzyżowanie” i nie do końca wiemy, którędy jechać. W pobliżu jednak zauważamy jakiś obóz. Podjeżdżamy do kolesia z napisem „Kadra” na koszulce i pytamy gdzie jesteśmy i jak dotrzeć do Białogóry. On na to, że nie wie – ?!?, to może chociaż pokaże nam pan na mapie gdzie jesteśmy. – Nie mam mapy... A na naszej? – Ok, jesteśmy mniej więcej tutaj, przed Lubiatowem. WTF?! Przecież w Lubiatowie byliśmy z pół godziny temu... Nie słuchając więcej wskazówek „Kadry” pojechaliśmy tak, jak nam się wydawało. Za parę minut byliśmy w Białogórze :D Tam pyszny obiad i po chwili moczymy tyłki w rzece Piaśnica, w Dębkach :)


Za Dębkami pogoda zaczyna się psuć, z nieba leci mżawka, wjeżdżamy na asfalty i w zasadzie do Jastrzębiej Góry nic się nie dzieje. Dopiero podjazd na wjeździe do tej miejscowości przypomina nam, że żyjemy ;) Zdecydowanie miejscowość zasługuje na słowo „Góra” w nazwie... Wbrew temu, czego uczyli nas na geografii, odnajdujemy tam najdalej na północ wysunięty punkt Polski.
Przez 25 lat żyłem w przekonaniu, że jest on na Przylądku Rozewie, a tu proszę jaka niespodzianka ;)


Dosyć, że latarnia morska Rozewie została na swoim miejscu, a nie przeniesiono jej na przykład do Władysławowa... Choć w sumie niewiele by to zmieniło, bo bez tego trudno się połapać w tym wszystkim – okazuje się, że na Rozewiu są dwie latarnie. „Stara” świeci do dziś, a „Nową” wyłączono w 1910 roku...?!


Przed Władysławowem zaczęło padać mocniej, więc postanowiliśmy wyciągnąć trzymane na taką okoliczność płaszcze.
Co... zazdrościcie, nie? ;)


Posileni wędzoną rybką prosto z kutra pomknęliśmy w kierunku Helu. W Kuźnicy musieliśmy jednak zrobić sobie przerwę!
Morze (no dobra, zatoka), zachód słońca, gitara i zimny kufel jasnego pełnego. Tak to ja mogę żyć :)


Tak dobrze nam się siedziało, że gdy dojechaliśmy do Jastarni było już po 22.00. O dziwo z tego powodu mieliśmy spory problem ze znalezieniem pola namiotowego. Nikt nie chciał nas przyjąć, bo już późno, bo woda jest tylko do 22.30, bo zupa była za słona. Nie rozumiem ludzi – przecież od razu mówiliśmy, że my tylko na noc, że po 8.00 wyjeżdżamy. To tak jakbym znalazł 50 zł na ulicy i ich nie podniósł bo nie chce mi się schylać. Ostatecznie cofnęliśmy się przed Jastarnię i przenocowaliśmy na polu przy wlocie do miasta. Dobrze, że rozkładanie obozowiska mieliśmy przećwiczone bo było już kompletnie ciemno.


2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
<--- Poprzedni dzień --- Kolejny dzień --->
Środa, 6 lipca 2011 Komentarze: 0
Dystans90.11 km
Teren40.00 km
Czas06:12
SprzętLawinka
Vśrednia14.53 km/h
Vmax37.26 km/h
Temp.22.5 °C
Więcej danych
2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty

Ustronie Morskie - ??? - Latarnia Morska Gąski (5/15) - Sarbinowo - Chłopy - Mielno - Unieście - Łazy - FUCK! - Dąbkowice - Darłówko - Latarnia Morska Darłowo (6/15) - Wicie - Rusinowo – Jarosławiec

Ten dzień był jakiś dziwny już od samego początku. Nie wiadomo jak i gdzie zgubiliśmy szlak R-10. Dlatego też dojazd do Gąsek zajął nam dużo więcej czasu niż powinien. Łasin, Kładno, Pleśna... Nie wiem jak my to zrobiliśmy... Przecież na mapie droga idzie prosto... Gdy dojechaliśmy do latarni morskiej w Gąskach wcale nie poprawiły nam się humory. Istny Bangladesz!!! Tłumy ludzi, cymbergaje i inne „atrakcje”. Wrrrr...


Dobrze, że chociaż lody były, tak na osłodę :)


W Gąskach wróciliśmy na szlak R-10. Ciekawa szutrowa droga przebiegająca polami i lasami. Nawet nie wiem kiedy minęliśmy Sarbinowo i Chłopy. Dobrze, że w Mielnie Michał zahaczył sakwą o niewysoki słupek bo tak to też bym tej miejscowości nie zapamiętał ;)


Odcinek przez Unieście do Łazów, przebiegający ścieżką na mierzei między Bałtykiem a Jeziorem Jamno kryje mnóstwo militarnych zagadek. Szkoda, że nie mieliśmy czasu zwiedzić choć kilku bunkrów i umocnień. Następnym razem tego nie odpuszczę! Największe atrakcje dnia czekały nas za Łazami. Gdzieś nam się obiło o uszy, że nie da się dojechać do Dąbkowic lasem wzdłuż plaży, więc wpadliśmy na pomysł objechania Jeziora Bukowo południowo-wschodnim brzegiem. Powiem krótko – nie udało się ;) Najpierw było sucho, później coraz bardziej wilgotno, pojawiła się woda w koleinach. Gdy koła zaczęły się zapadać oznaczało to jedno – odwrót. Przejazdu nie ma.


Jako że asfaltów nie lubimy (pisałem o tym wcześniej), postanowiliśmy jechać plażą (taaa... jechać... dobre sobie...). Wybraliśmy najkrótszą drogę – kompas w rękę, kierunek północny i „na pałę” przedzieramy się przez leśne chaszczory, aby dotrzeć do morza. Nie roztrząsając dłużej, czy było to mądre, czy nie ;) znaleźliśmy się nad wodą. Teraz się dopiero zaczęło...


W bikeBoardzie z lipca 2010 tak opisano ten fragment – „(...) przeprawa tajemniczym przesmykiem nie szerszym od paska w plażowych stringach. Mierzeja Bukowska, bo o niej mowa, w najwęższym miejscu liczy jedynie 90 metrów szerokości. Trzeba uważać, żeby się nie utopić. To opcja dla harpaganów lub sadomasochistów.” Nie wiem, do której grupy nam bliżej, ale mieliśmy przed sobą ponad 5 kilometrów piachu i słonej wody. Jechać się nie dało... Rowery najpierw prowadziliśmy, później pchaliśmy, na koniec ciągnęliśmy. Masakra... Ten „spacerek” wykończył nas i nasze rowery niesamowicie. Mi mieszanina słonej wody i piachu zżarła chyba połowę klocków... Brak słów...


Nie muszę nikomu mówić, jak bardzo ucieszyliśmy się, gdy dotarliśmy do zejścia z plaży. Ja i Duda poszliśmy przodem. I co?!
Zejście okazało się być prywatne. Jeszcze chwila i byśmy się bili z miejscowym burakiem z Urzędu Morskiego [cenzura]. Z ogromną satysfakcją zasyfiliśmy mu błotem z rowerów cały chodnik przed budą i wróciliśmy na plażę. Rowery trzeba było wnieść na suchy ląd kolejnym wejściem. Tym razem schodami :|


Do Darłówka dojechaliśmy już bez większych przygód. Na drogach mijaliśmy kilkoro sakwiarzy – byliśmy mniej więcej w połowie wybrzeża – przy kolejnej latarni morskiej na trasie.


Następna mierzeja między jeziorem a morzem budziła w nas pewien niepokój, ale okazało się, że nie ma się czego bać. Wzdłuż Jeziora Kopań znajduje się stara droga, betonowa. Z lewej strony morze, z prawej jezioro a pośrodku nasz peleton. I tak aż do samego Jarosławca.


Tam trochę kręcenia w poszukiwaniu pola namiotowego. Warunki ok, ale ogniska znowu nie będzie – Michał jest zawiedziony ;)
Za to Mariusz narzeka na Achillesa – naciągnął go na jakimś krawężniku. Nie wróży to dobrze na jutro... :(



2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
<--- Poprzedni dzień --- Kolejny dzień --->
Wtorek, 5 lipca 2011 Komentarze: 4
Dystans78.09 km
Teren40.00 km
Czas04:44
SprzętLawinka
Vśrednia16.50 km/h
Vmax34.50 km/h
Temp.25.5 °C
Więcej danych
2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty

Łukęcin - Pobierowo - Pustkowo - Trzęsacz - Rewal - Latarnia Morska Niechorze (3/15) - Pogorzelica - Mrzeżyno - Rogowo - Dźwirzyno - Latarnia Morska Kołobrzeg (4/15) - Solne Bagno - Sianożęty - Ustronie Morskie

W nocy „sysunie” nieźle dały nam popalić, więc ranek nie należał do najprzyjemniejszych... Szybka kawka, zwinięcie obozowiska, zabawa w wymianę szprychy (nieźle się wyjazd zaczyna...) i w drogę.
W tym miejscu należą się podziękowania dla nowej ekipy ratowników, za to że pozwolili nam przenocować na bazie. Dzięki!


Śniadanie zjedliśmy w Pobierowie, do którego dojechaliśmy oczywiście lasem (podczas całego wyjazdu jednym z głównych założeń było to, aby jak najmniej jeździć asfaltami – asfalt brzydal :P ) Dlaczego akurat tam a nie na bazie w Łukęcinie? Ponieważ spotkaliśmy się tam z naszymi znajomymi, m.in. z Jackiem spędzającym "rehabilitacyjny" urlop nad morzem :) Wracaj do zdrowia!


Nadzieja polskiego kolarstwa górskiego - mały Igorek :)


Po szybkim śniadaniu i jeszcze szybszym piwku udaliśmy się wąskimi ścieżkami wzdłuż klifu w stronę Trzęsacza.
Poniższy obrazek znają już chyba wszyscy - ruiny kościółka z przełomu XIV/XV wieku.


So sweeeet!


Nawet nie zauważyliśmy, kiedy minęliśmy Rewal. Dopiero przy latarni morskiej w Niechorzu zrobiliśmy sobie dłuższy postój. Podczas wycofywania się Niemców w czasie drugiej wojny światowej, omal nie zniszczono jej całkowicie. Latarnicy znaleźli podłożonych 8 ładunków wybuchowych, nie zdążono ich zdetonować.


Wchodzenie w SPD’ach na górę nie należy do najprzyjemniejszych doświadczeń...


Ale warto było!


W internecie sporo naczytaliśmy się na temat przejazdu przez poligon między Pogorzelicą a Mrzeżynem. Stwierdziliśmy, że zaryzykujemy. Droga to stare betonowe płyty, czyli katorga dla nadgarstków.


Tradycyjnie już zjadamy wszystko co znajdziemy przy drodze.


Karimata musi być!


Po około 7 kilometrach na drodze pojawia się znak z groźnie brzmiącym napisem - teren wojskowy, ble ble ble.


Chwilę pomyśleliśmy, skoczyliśmy na plażę wykąpać się w morzu i... wróciliśmy na drogę, na drugą stronę szlabanu.
Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda...


Droga wygląda tak, jak przed chwilą. Betonowe płyty, las. I tylko opuszczonych powojskowych budynków więcej.


Widać, że niektórzy lubią się tu pobawić w wojnę.


Daliśmy chwilę prywatności naszym dziewczynom ;)


Wiecie co było najpiękniejszego na poligonie?
Morze, plaża. Zupełnie bezludne, dzikie. To chyba jedno z niewielu takich miejsc nad Bałtykiem :/




Marianna i Michalina znowu jedzą. A co z dietą i liczeniem kalorii?!


Za to Karolina tradycyjnie już z telefonem ;)


Poligonowy spokój okazał się być złudny - tutaj cały czas coś się dzieje. W pewnym momencie dojechaliśmy do bramy jednostki. Nawet as wyciągnięty z rękawa nie pomógł przejechać paruset metrów, aby znaleźć się po drugiej stronie JW. Na szczęście jednostkę da się objechać wąską leśną ścieżką prowadzącą w pobliżu jej północnej ściany. Tym oto sposobem dojechaliśmy do Mrzeżyna nie jadąc asfaltowym „objazdem” przez Trzebiatów :) Z tej okazji w porcie skusiliśmy się na świeżą flądrę. Pycha :)


Jadąc przez poligon zmarnowaliśmy trochę czasu. Udało się go nadrobić na ścieżce prowadzącej do samego Kołobrzegu.
Dobre oznakowanie, gładki asfalt – tak to można nabijać kilometry!


Z ciekawszych zdarzeń w Kołobrzegu trzeba wspomnieć o błądzeniu po porcie, gofrach i ręcznikach wkręconych w koło - moje i Dudy. No i oczywiście latarnia morska wybudowana na pozostałościach wojennych fortyfikacji.


Wyjeżdżając z miasta znowu mogliśmy uformować mały peleton. Ale najpierw zdjęcie – to już 18 kkm na Lawince :)


Jazda w „pociągu” jest dużo łatwiejsza. Płynne zmiany, stała prędkość i rewelacyjne widoki podczas przejazdu przez Solne Bagno. Re-we-la-cja!


Jako miejsce noclegowe tym razem obraliśmy pole namiotowe poznańskiego AWF’u w Ustroniu Morskim. Szczerze polecamy!
Nawet za psa nie musieliśmy płacić! ;)



2011 Bike the Baltic, czyli Szlakiem latarni morskich
<--- Poprzedni dzień --- Kolejny dzień --->

PARĘ SŁÓW O MNIE

Cześć, jestem Dawid z miasta Wrocław!

Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".

106114.79

KILOMETRÓW NA BLOGU

28144.00

KILOMETRÓW W TERENIE

22.36 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

201d 06h 19m

CZAS NA ROWERZE

MOJE ROWERY

CHIŃCZYK

Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.

  • Karbonowa rama Flyxii FR-216
  • RockShox SID XX World Cup
  • Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
  • Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
  • Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25

GRIZZLY

Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po wielu tysiącach kilometrów szutrów i asfaltów stwierdzam, że zamiana szosy na gravela to był jednak strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :)

  • Canyon Grizl 6 z amelinium
  • Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
  • Koła BW SuperLite 40
  • Opony Tufo Thundero HD 40C

LAWINKA

Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Od kilku lat obwieszona błotnikowo-bagażnikowym szpejem.

  • Rama GT Avalanche 2.0
  • RockShox Reba SL
  • Napęd Deore XT M770
  • Hamulce Formula RX
  • Koła Deore XT

WILMA

Pierwsza szosówka, kupiona lekko używana. Po wielu latach na MTB pozwoliła poznać uroki jazdy na szosie. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie jest - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)

  • Karbonowa rama Wilier Triestina Mortirolo
  • Osprzęt Campagnolo Veloce/Mirage
  • Koła DT R460