Nogi trochę obolałe po weekendzie, ale musiałem wykorzystać ostatnie "wolne" popołudnie, jak się tylko dowiedziałem, że dziewczyny wracają już jutro. Rzut oka na zegarek - jeśli dobrze pójdzie to na Prababce załapię się na zachód słońca :) Brakło pewnie z 5 minut, ale i tak było pięknie! Za to powrót w towarzystwie Wojciecha, którego spotkałem na szczycie. Nie dość, że sobie miło pogadaliśmy, to dodatkowo byliśmy lepiej widoczni po zmierzchu (co cztery lampki to nie dwie :P )
Całodniowa wyrypa śladem Gravel Attack #3. Wiele miejsc mi znanych, ale często od innej (tej szosowej) strony. Było też kilka niespodzianek, np. singiel w Świniarach kończący się "kładką" nad Widawą.
Pętla Mienice - Węgrzynów - Mienice z przejazdem przez Wiszniak (247,4 m n.p.m.) to też spore zaskoczenie. Niby znałem okolicę m.in. z zawodów XC w Mienicach, ale sporą częścią dróg jechałem po raz pierwszy.
Tak jak pisali organizatorzy trasa prowadziła chyba każdą możliwą nawierzchnią (ze stosunkowo dużą ilością bruków). Jednak nie przewidzieli jednego...
Po ostatnich opadach Widawa mocno wezbrała, przez co w rejonie Wieściszowa trasa wzbogaciła się o bród miejscami sięgający piast :D
Koniec końców, to nie Widawa dała mi najbardziej popalić. Ostatnie 30 km jechałem w momentami naprawdę mocnej ulewie, przez co dojechałem kompletnie przemoczony. Była to przysłowiowa wisienka na torcie, bo przez cały dzień bawiłem się świetnie i niewiele mogło mi popsuć humor. Muszę przyznać, że fajne te imprezy gravelowe ;)
Prognozy pogody na popołudnie nie wyglądały obiecująco, więc po porannej owsiance od razu wskoczyłem na szosę (przez ponad godzinę nie mogłem się rozruszać, taki byłem ociężały po śniadaniu). Miałem kilka pomysłów, w którą stronę jechać, ale ostatecznie wybrałem trasę, która zawsze się sprawdza - Ślęża! (a raczej Tąpadła, bo wjechać na szczyt szosą byłoby ciężko ;) ) Żeby nie było zbyt monotonnie dodatkowo dorzuciłem Mietków i Dolinę Bystrzycy.
Wyjazd super, mały ruch, wiatr sprzyjający. Jedyne co przeszkadzało to wilgotność powietrza, przy której pot pod kaskiem w ogóle nie schnie. W takich sytuacjach czapeczka ratuje sytuację - pot nie zalewa oczu, tylko radośnie kapie sobie z daszka na nos lub ramę - na cięższych podjazdach z częstotliwością jednego herca :D Ciekawe, czy wypite 2,5 litra płynów pokryło tą stratę... ;)
Plan na weekend miał być zupełnie inny, ale co zrobić, z pogodą się nie wygra. Zostałem sam we Wrocławiu, a to znaczy tylko jedno - będzie kolarsko :D
Nie pamiętam kiedy ostatnio byłem na Kotowicach - nie byłem nawet na "nowej" wieży widokowej.
Dojazd wałami Odry, dzięki czemu było trochę chłodniej. Za to temperaturę podniosła przeprawa przez Odrę 430-metrowym mostem kolejowym w Czernicy. Na czas remontu jest zamknięty, więc przyjmijmy, że na drugą stronę Odry się teleportowałem :)
Sama wieża spoko, ze szczytu ma się wrażenie, że bardzo zielono w tym Wrocławiu. Ale uprzedzam, to tylko wrażenie ;)
Będąc na wieży słońce chyliło się ku zachodowi, więc zacząłem zbierać się do domu. W drodze powrotnej zaplanowałem jeszcze objechanie Jeziora Dziewiczego oraz bananowych singli na Kotowickich Wzgórzach. Dojechałem do nich już po zachodzie, więc w ruch poszły lampki. Niby spoko, ale i tak udało mi się coś pomieszać na singlach, przez co trochę pobłądziłem i pogoniłem parę borsuków :D Dalszy dojazd do centrum bez większych atrakcji (bo przebijania się przez błoto na drodze wzdłuż torów do nich nie zaliczam). Fajnie było wrócić w tamte rejony, ale następnym razem jadę za dnia! :D
Była chęć na objechanie jeziora Niedzięgiel oraz Powidzkiego, ale mała zmiana planów rodzinnych spowodowała, że brakło mi czasu. Na szczęście udało się wyszarpać dwie godziny na objechanie okolic Powidza :p
Chyba nigdy nie zrozumiem fenomenu Skorzęcina, ale dziecku pewnie będzie się podobało na tygodniowych wakacjach z dziadkami. My wpadliśmy tylko na weekend, ja zgodnie z ostatnią tradycją dojechałem na miejsce rowerem po drodze odwiedzając znajome miejsca, ale też zaliczając dwie do tej pory nieodhaczone gminy :)
Najbardziej zaskoczyło mnie Czerniejewo, w którym byłem pierwszy raz. Niby siedziba gminy, a nie ma w niej dosłownie nic. Poza jedną jedyną Biedronką :(
Rodzina wybrała samochód, a ja rower :) Z racji tego, że szosa została w domu tym razem w opcjach nawigacji wybrałem tryb górski ;) Dzięki temu kilkukrotnie na mojej drodze pojawiał się polny lub leśny "skrót". Fajne urozmaicenie przy tak długiej trasie :)
Najciekawszy ze "skrótów" to chyba ten między Zbąszyniem a Nowym Tomyślem. Już nie trzeba jechać w Bieszczady, żeby odpocząć od świata - wystarczy wizyta w Grubsku. Podziwiam ludzi mieszkających w takich "miejscowościach". O tym, że ktoś tam w ogóle żyje świadczyły tylko tablice z numerami domów, bo domów to nawet nie było widać - tak są poukrywane w lasach i zagajnikach... Ciekawe, czy wiedzą, że komunizm już się skończył? ;)
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".
Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.
Karbonowa rama Flyxii FR-216
RockShox SID XX World Cup
Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25
GRIZZLY
Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po 10 tys. kilometrów szutrów i asfaltów mogę stwierdzić, że zamiana szosy na gravela to był jednak strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :)
Ameliniowa rama Canyon Grizl 6
Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
Koła DT Swiss Gravel LN
Opony Tufo Thundero HD 40C
LAWINKA
Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Od kilku lat obwieszona błotnikowo-bagażnikowym szpejem.
Rama GT Avalanche 2.0
RockShox Reba SL
Napęd Deore XT M770
Hamulce Formula RX
Koła Deore XT
WILMA
Pierwsza szosówka, kupiona lekko używana. Po wielu latach na MTB pozwoliła poznać uroki jazdy na szosie. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie jest - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)