Mnóstwo frajdy w WPN'ie :) Zaliczona większość najfajniejszych miejscówek. Mało ludzi bo mokro po wieczornym deszczu, stąd jeszcze lepszy klimat beztroskiego włóczenia się po lesie. Singiel nad Dymaczewskim super! W sumie nie pamiętam, czy kiedykolwiek wcześniej tam byłem... Całość pojechana dość mocno, przez co sporo pucharków na stravie wpadło :)
Miejsce powyżej na pewno większość zna, poniższe niekoniecznie. Jest to ul. Czereśniowa między Dymaczewem a Górką - lubię takie klimaty :)
Oczywiście jak w końcu znalazłem czas i wyszedłem na rower to zaczęło padać. Dlatego tylko tyle kilometrów dzisiaj - nie chciało mi się moknąć... Próbowałem zrobić KOM'a wokół Strzeszynka, ale trochę brakło. Trzeba będzie innym razem bardziej spiąć poślady :)
Dolsk to tradycyjnie miejsce, w którym każdy może sprawdzić, jak przepracował zimę. To pierwszy maraton w Wielkopolsce, w którym startuje większość miejscowych (i nie tylko) zawodników - zarówno mocarze, jak i tacy amatorzy jak my. Na miejsce dojeżdżam z Wojtkiem, podróż mija bardzo miło, ale pogoda za oknem już taka nie jest :( Zimno, mokro. Brrrr... trzeba będzie mocno deptać, żeby się rozgrzać!
Startujemy mocną grupą Goggli z końca pierwszego sektora. Jest Jacek, Jarek, Wojtek, Krzychu i ja. Oj, będzie się działo :)
Od startu staram się trzymać koło Jarka. Powoli, ale systematycznie przesuwamy się do przodu. Miejscami jest dość tłoczno, a przez to nerwowo, ale robimy swoje. Muszę przyznać, że dawno nie widziałem tak rozważnie jadącego Jarka :) Bez szarpania, czy przepychanek. Ciągle spokojnie do przodu! Grupki zaczynają się rozciągać, ale tempo nie spada. Jadę cały czas powyżej progu, zdaję sobie sprawę, że całości tak nie pojadę, ale chcę jak najwięcej zyskać na pierwszych kilometrach. Jarek nadal tylko parę oczek przede mną!
W pewnym momencie, na polnym odcinku, Jarek się zatrzymuje i grzebie coś przy siodełku. Krótkie pytanie, czy da sobie radę i po potwierdzeniu, że tak, to ja przejmuję rolę team leadera ;) Mniej więcej od tego momentu bardzo dużo czasu cisnę samotnie. Również po połączeniu z mini nie goszczę na dłużej w żadnym z wagoników. Można by rzec - jadę swoje. Tasuję się w zasadzie tylko z Marcinem Walencikiem. Najpierw wyprzedzam go jadącego na bombie, później on mnie dochodzi. Wspólnie "ocieramy" się o trzy łanie przebiegające drogę parę metrów przed nami. Później znowu trochę odskakuję, aby ostatecznie dać się dojść Marcinowi przed drugą pętlą.
Pierwsze kilometry drugiej pętli kolega z Polart Nutraxx Team jedzie bardzo mocno, daję jeszcze ze dwie zmiany, ale ostatecznie odpadam, zwłaszcza, że muszę zacząć kontrolować puls - powyżej 185 już nie mam z czego jechać :( Jedna grupka kawałek przede mną, druga dwa kawałki za mną. I tak sobie jadę, aż do odcinka "na polu", gdzie moja samotna ucieczka musiała się zakończyć. Jednak w grupie siła.
Doszła mnie spora ekipa m.in. z Sebą i... Krzychem. O żesz, trza cisnąć! Seba walczy z przednią zmieniarką i wszystko jedzie z blatu, Krzychu wspomina coś o zmęczeniu ;) To znak, że mam szanse dojechać z nimi do mety. W sześć osób urywamy się z grupy i mkniemy do Villi Natura. Wojtas Biskup słabnie, Przemo Frąckowiak minimalnie z przodu. Tomek Adryan, Seba i Krzychu o pół roweru przede mną. Mijamy pierwsze balony i... Krzychu lekko odpuszcza, myśląc że to koniec! :) Wykorzystując jego tunel cisnę ile się da i dochodzę do niego oraz do Adryana. Metę mijamy z identycznym czasem. Seba sekundę przed nami. To był super finisz!!!
Kończę na 52 miejscu open. Niby słabo, ale dziś w czołówce było bardzo ciasno. Różnice czasowe są minimalne. Strata do zwycięzcy o połowę mniejsza, niż rok temu, więc znacząco się poprawiłem. Z jednej strony nowy rower, z drugiej dobrze przepracowana zima (przynajmniej na tyle, na ile znalazłem czas). Warte podkreślenia, że na wszystkich międzyczasach miałem 51/52 miejsce open, czyli obyło się bez większych kryzysów. Po prostu zrobiłem to, co do mnie należało, na tyle, na ile mogłem :)
Jednak koledzy z teamu depczą mi po piętach. Jarek na pewno miałby lepszy wynik od nas, gdyby nie problemy ze sztycą. Z Krzychem mamy remis. Jacek stracił do nas mniej niż 7 minut, czyli też jest tuż za nami. Wojtek wypadł z konkurencji z powodu problemów z gumami, ale na pewno tego tak nie zostawi :p Trzeba trenować dalej!
Trochę w grupie (foto by: Hania Marczak)
Trochę samemu (foto by: Kometa Śrem)
Trochę teamowo :) (foto by: Hania Marczak)
Czas: 02:15:41 Lap1: 00:23:47 (52) Lap2: 00:40:33 (52) Lap3: 01:34:38 (51) MEGA Open: 52/247 MEGA M2: 19/55 Strata: 0:10:35 (Maciej Kasprzak) DST: 58,58 km Uphill: 473 m AVG: 25,9 km/h Vmax: 43,9 km/h CADavg: 88 rpm Garmin Connect
Miałem zostać w domu, ale żal było nie wykorzystać pogody. Od początku coś nie tak, bo tętno stało w miejscu. W ogóle nie mogłem wkręcić się na wyższe obroty, stąd więcej turystyki i rozglądania się po polach :)
Wypad z kategorii MON Travel, czyli zwiedzania kraju ciąg dalszy :) Okolica przyjemna, asfalty świetne (raptem parę kilometrów z łatami, reszta w idealnym stanie), ale nuda, jak to na wielkopolskiej wsi, zarówno widokowo, jak i zapachowo ;) O dziwo sporo szosowców, z jednym pogadałem chyba z 15 minut.
Najpierw komunikacja miejska, a po pracy mocny trening interwałowy. W pierwszej części 4x(4+1), w drugiej zarzynanie się w Strzelcach. Pod koniec miałem już dość, ale jestem zadowolony z pracy, którą wykonałem. Zwłaszcza, że wychodziłem tuż przed zachodem słońca, co nigdy nie nastraja pozytywnie do jazdy...
PS Ale numer, wykręciłem dzisiaj życiowego Vmaxa :)
Kolejny weekend zmarnowany na specjalizacji. Dobrze, że powoli widać koniec. Korzystając z końcówki pięknej niedzieli wyskoczyłem na drogbasową rundę z pewnymi modyfikacjami. Bardzo fajnie się jechało i dopiero w drodze powrotnej nad Rusałką usłyszałem, że coś mi stuka. Trochę się zdziwiłem, jak zobaczyłem co to :) O dziwo spokojnie dojechałem do domu, mleczko dobrze uszczelniło gwoździa i pewnie bym mógł przejechać z nim jeszcze sporo kilometrów. A tak, po wyjęciu, było tylko szybkie psssss i musiałem łatać oponę. Ciekawe, czy wszystko będzie z nią ok....
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach. To wtedy zaczęła się moja przygoda z kolarstwem. Kiedyś nastawiony na wyniki, teraz częściej wybieram "kolarstwo romantyczne".
Spełnienie marzeń o karbonowym 29er. Początkowo miał to być niemiecki Canyon, ale z powodu wpadki przy jego zakupie, zdecydowałem się na chińczyka od Marka K. Podczas składania plan był prosty - budujemy rower do ścigania, ale nie bez kompromisów. Oprócz wagi liczyła się przede wszystkim trwałość, uniwersalność i wygoda. Tym sposobem minimalnie przekroczyliśmy 10 kg, ale wyszło super.
Karbonowa rama Flyxii FR-216
RockShox SID XX World Cup
Osprzęt XT M8000 (32T + 11-46T)
Koła DT 350 + DT XR331 + DT Champion
Opony Vittoria Barzo 2.25 + Mezcal 2.25
GRIZZLY
Zakup długo chodził mi po głowie, ale pojawiały się myśli, że te gravele to tylko chwilowa moda itp.... Po 10 tys. kilometrów szutrów i asfaltów mogę stwierdzić, że zamiana szosy na gravela to był jednak strzał w dziesiątkę! Szybkość, wygoda i wolność. Gdybym miał mieć jeden rower, to na pewno byłby to gravel :)
Ameliniowa rama Canyon Grizl 6
Osprzęt GRX RX400 (40T + 11-38T)
Koła DT Swiss Gravel LN
Opony Tufo Thundero HD 40C
LAWINKA
Jesteśmy razem od lipca '07. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, trwa do dzisiaj :) Początkowo robiła za sprzęt do ścigania, teraz katuję ją na całorocznych dojazdach do pracy. Od kilku lat obwieszona błotnikowo-bagażnikowym szpejem.
Rama GT Avalanche 2.0
RockShox Reba SL
Napęd Deore XT M770
Hamulce Formula RX
Koła Deore XT
WILMA
Pierwsza szosówka, kupiona lekko używana. Po wielu latach na MTB pozwoliła poznać uroki jazdy na szosie. Mimo zastosowania karbonu, demonem wagi nie jest - w sumie około 9 kg. Po latach oddana w dobre ręce, by cieszyć kolejnego właściciela :)