Dawno mi się tak fajnie nie latało po Myślęcinku, jak dzisiaj. Szkoda, że mogłem wyjść dopiero tuż przed zachodem, i już pod koniec drugiej pętelki niewiele widziałem.
Przez ostatnie dwa tygodnie wogóle nie jeździłem, no ale ścigać się trzeba! Tym razem w Wałczu. Na starcie tradycyjnie już kilkoro znajomych z teamu: kłosiu, Wojtek z Olgą, Łukasz, JoannaZygmunta (jeśli dobrze kojarzę) no i duda oczywiście (przyjechaliśmy z weekendu pod namiotami, właśnie w okolicach Wałcza). Od startu poszliśmy dość ostro, mi udało się wyminąć sporą grupkę na pierwszym zjeździe, bo się jedna strona w koleinach przyblokowała. Dzięki temu już na początku nie musiałem zbyt dużo wyprzedzać, bo byłem mniej więcej w mojej części stawki. Na około 10-15 kilometrze przykra sprawa, tubylcy przekręcili strzałki, przez co kłosiu i Wojtas poszli w siną dal... Mnie akurat nawróciły osoby stojące niedaleko. Trasa wiodła częściowo asflatami, większość leśnymi piaskownicami. Piach był największym utrudnieniem na tym ścigu. Za to miłym akcentem Góra Bukowa - dość konkretna ścianka do wjechania i parę szybkich zjazdów. Właśnie na niej doszedł mnie Wojtek, Mariusz jeszcze wciągał kurz spod moich opon :D Na zjeździe też mnie nie doszedł ;) Dopiero na asfalcie musiałem się poddać, ale zaczepiłem się w ich pociągu i dogoniliśmy uciekającego Josipa. Jeszcze parę kilometrów się z nimi powiozłem, ale niestety zacząłem odpadać... No coż, są silniejsi! W zasadzie do końca pętli jechałem sam. Przy wjeździe na drugą dogoniła mnie Marta Gogolewska i jeszcze 2-3 panów. Również do tego pociągu się załapałem. Wspólnie pocisnęlimy trochę asfaltami i po raz kolejny wdrapaliśmy się na Bukową. Na drugiej pętli zaczęliśmy wyprzedzać miniowców. Właśnie na ściance przed Bukową wyprzedzałem Wojtkową Olgę dzielnie wpychającą bike'a na górę :) Niestety, mniej więcej w tym momencie nasz pociąg zaczął się rwać i musiałem uznać wyższość Marty Gogolewskiej - ma kobieta powera! W zasadzie do końca nic więcej się nie działo. Ot, samotna walka z wiatrem i piachem, co chwila tylko przerywana wyprzedzaniem miniowców :) I tak do samej mety! Wynik satysfakcjonujący, klasycznej bomby nie było, technicznie jak najbardziej ok. W tym tygodniu może uda się coś pojeździć, a w kolejny weekend następny ścig w ramach Wielkopolskiego Grand Prix!
Czas: 2:31:59 Check point1: 0:46:17 / 19 Check point2: 1:34:12 / 29 MEGA Open: 39/83 (+3 DNF) MEGA M2: 11/14 (+1 DNF) Strata: 0:24:17 (Borys Góral) DST: 61,36 km AVG: 24,22 km/h Vmax: 51,39 km/h
Znowu brakło mi czasu na napisanie relacji "na świeżo", więc będzie krótko i na temat. Ludzi do Suchego Lasu zawitało sporo, jak zwykle więcej niż się spodziewał organizator, więc start przełożono o 15 minut. Pierwsze kilometry to niezła nerwówka, czub się lekko zagubił i później nadrabiał po krzakach i z wulgaryzmami na ustach. Nie fair, nawet bardzo. Od samego startu trzymałem się z przodu, najpierw w zasięgu wzroku Wojtka, później on w moim. Gdzieś od 8-10 kilometra zacząłem współpracować z nieznanymi mi wcześńiej dwoma chłopakami z GPAE Teamu i po pięknej pracy na zmianach doszliśmy grupkę Wojtka i m.in. chłopaków z Bydzi. Niestety nie utrzymaliśmy koła i przed poligonem nam odjechali. Na asfaltówce próbowaliśmy ich gonić, nawet sam zacząłem pościg, ale chłopacy tak dorzucili do pieca, że zamiast skleić, odpadłem jako pierwszy :p Na czołgówce ich jednak doszedłem, trochę się potasowało i zacząłem długą jazdę z Łukaszem z naszego teamu. Przed nami cisza, za nami też. Wtedy nie wiedziałem, że jadący przed nami pociąg z Wojtkiem pogubił trasę (my też byliśmy tego bliscy w tym samym miejscu co oni). Druga runda przywitała nas deszczem. Do tego doszły wątpliwości co do długości trasy - przed startem nikt nie potrafił powiedzieć, ile będzie dokładnie. Jednak już wtedy wiedziałem, że będę miał mało wody bo jechałem tylko z jednym bidonem... W lesie za "rybką" doszedł nas zagubiony wojtkowy wagonik. Powoli zaczęło brakować mi sił. Na poligonie odcięło mnie całkowicie i mniej więcej wtedy straciłem około 10 pozycji. Cóż zrobić, nie byłem przygotowany na ponad 80 km, a nie chciałem zarżnąć się w trupa bo jeszcze tego samego dnia w nocy jechaliśmy na kilkudniową wędrówkę po Tatrach Wysokich (stąd też opóźnienie w relacji). Ostatecznie na metę wjechałem z całkiem dobrym, jak na mnie, wynikiem. Gdyby nie ostatnie 10 km... Ehhh... ;) (foto by: fotomtb.pl)
Czas: 3:19:47 Check point1: 0:55:59 / 43 Check point2: 1:37:16 / 32 Check point3: 2:31:33 / 39 MEGA Open: 47/112 (+6 DNF) MEGA M2: 18/26 (+? DNF) Strata: 0:32:31 (Paweł Bober) DST: 83,40 km AVG: 25,05 km/h Vmax: 48,06 km/h
Nie ma to jak nocne pluskanie w jeziorku :) Jednak dojazd do niego kosztował mnie trochę nerwów, bo pierwszy raz tamtędy jechałem - była to stara betonowa droga przez las, później zamieniająca się w gruntową. Nocą w nieznanych rejonach chyba każdy czuje się lekko nieswojo... Powrót to dobrze znana DK25 do Inowrocławia - może i nudniej, ale przynajmniej na luzie ;)
900 lumenów na kierownicy, ogłuszające cykanie świerszczy i frajda podczas bicia nocnego rekordu prędkości :) Nocą jest ciekawiej! A co najważniejsze - chłodniej! :)
Nikt pewnie nie uwierzy, ale jako dziecko nie chciałem jeździć na rowerze. Za to w 2009 roku wystartowałem w pierwszych zawodach MTB. Wyszukuję nietypowe kategorie, w których walczę o zwycięstwo. Rywalizacja jest dla mnie ważna, ale ostatnio częściej wybieram "kolarstwo romantyczne". Na co dzień lycrę zamieniam na wojskowy mundur.