Piątek, 20 czerwca 2008
Komentarze: 17
Pierścień rowerowy dookoła Poznania pokonany!!!
Dom – Kobylnica – Uzarzewo – Biskupice – Kostrzyn – Tulce – Robakowo – Kórnik – Rogalin – Rogalinek – Mosina – Stęszew – Zborowo – Lusówko... – Lusowo – Kiekrz – Złotniki – Biedrusko – Murowana Goślina – Rakownia – Dąbrówka Kościelna – Wronczyn – Biskupice – Uzarzewo – Kobylnica – Dom
Zacznę od tego, że dzisiaj wróciłem z pracy o 3.00, przespałem się trzy godzinki i już o 6.45 wychodziłem z domu. Po około godzince jazdy m.in. Szlakiem łącznikowym „D” (czarny) dotarłem do miejsca startu...
Już po przejechaniu kilkuset metrów czekał na mnie zjazd po śliskich kamieniach w dolinę Cybiny, a następnie podjazd (tak to już w życiu jest... ;-) Komary cięły tam nieziemsko...
Trochę kręcenia i już znalazłem się w Kostrzynie, gdzie na rynku znajduje się pomnik 28 Polaków rozstrzelanych w 1939 r.
Kolejnym wartym sfotografowania miejscem był... wiadukt nad autostradą A2 (między Tulcami a Robakowem), gdzie urządziłem sobie poranny piknik :D
Po śniadaniu czekała mnie dalsza podróż. Obawiałem się trochę następnych kilometrów, gdyż wiem, że na tamtej polnej drodze potrafi być sporo piachu, jednak nie było tak tragicznie. A oto nowa kładka w Robakowie (co niektórzy z Was już ją u kogoś widzieli ;p)
Kolejny postój to Kórnik. Niestety niezbyt długi, gdyż zaczęło kropić a przede mną pozostało jeszcze wiele kilometrów.
Dalej było już tylko gorzej. Najpierw pogubiłem drogę w Bninie, a później zaczęło padać coraz mocniej. Początkowo to mi się podobało, gdyż zrobiło się bardzo „rześko” i całkiem przyjemnie jechało się do Rogalina (na zdjęciu „Lech”, „Czech” i „Rus”).
Kawałek dalej czekała na mnie niesamowita piaskownica oraz deszcz... hmmm... a może lepiej ulewa... (na zdjęciu jeszcze nie zaczęło mocno padać)
Byłem wtedy około 80 kilometra. Przyszedł pierwszy kryzys, na razie tylko psychiczny. Pogoda była do bani, ale zacisnąłem zęby i przemoczony jechałem dalej. Tak oto dotarłem do Mosiny.
Po męczącym podjeździe pod Osową Górę (132 m n.p.m) w końcu dotarłem do mojego ukochanego Wielkopolskiego Parku Narodowego... hmmm... a może było to gdzie indziej ;-)
Kawałek dalej wyjechał mi potowarzyszyć mój kolega Tomek. A to jego podwórko:
Nawet nie wiem kiedy dotarliśmy do kolejnego wiaduktu nad A2.
Niestety po kilkudziesięciu kilometrach wspólnej, tradycyjnie baaardzo sympatycznej jazdy trzeba było się rozstać.
W tym oto momencie następuje przerwa w fotorelacji... W okolicach 120 km złapał mnie kryzys. Popełniłem duży błąd i nie miałem przy sobie zapasu batonów. Najbliższy sklep był w Lusówku... Niestety dzieliło mnie od niego kilka kilometrów piaskownicy... Gdy dojeżdżałem do celu kręciło mi się w głowie a przed oczami latały jakieś gwiazdki... Naprawdę miałem dosyć... Pod sklepem siedziałem dobrych kilka minut, zjadłem kilka batonów i... prawie zasnąłem. Rozbudziła mnie dopiero rozmowa z czterema „stałymi bywalcami sklepu” (z sympatii nie nazwę ich pijaczkami ;p) Byłem w takim nastroju, że chciałem tylko dotrzeć do Kiekrza i wracać do domu... Na szczęście po pierwszych metrach z powrotem na siodle okazało się, że poziom glukozy wrócił do normy, a jako że w końcu miałem z wiatrem jechało się bardzo szybko. Tym sposobem minąłem Lusowo, Sady, Kiekrz oraz Złotniki. Do domu wracać już nie chciałem :D Za to wjechałem na teren poligonu... „Oczywiście” miałem odpowiednie pozwolenie ;-)
A to moje ulubione znaki:
Po wizycie na poligonie dotarłem do Puszczy Zielonki. Wiele osób mówi, że jest ona nudna... (nie licząc oczywiście Dziewiczej Góry) Ale na tym właśnie polega jej urok (przynajmniej dla mnie) Ma do tego jeden ogromny plus – nigdzie szlaki rowerowe nie są tak dobrze oznakowane! Na skraju puszczy trzeba odwiedzić neobarokowy kościół Wniebowzięcia NMW z lat 1925-39 w Dąbrówce Kościelnej.
Za Dąbrówką czeka na nas kilka(naście) kilometrów jazdy w lesie, aby w końcu dotrzeć do punktu startu!
Mogę szczerze powiedzieć, że ostatnie 20 kilometrów pokonałem chyba siłą woli... Wycieczka jest bardzo wymagająca głównie dlatego, że w prawie 50% poruszamy się drogami gruntowymi, które niejednokrotnie bardziej przypominają piaskownice dla dzieci. Powiem tylko, że w sumie wypiłem 5 (słownie „pięć”) litrów płynów, zjadłem sporo batonów, bułek itp., ale i tak było warto. To co, że na koniec wyglądałem tak:
Cieszę się, że udało mi się pokonać Pierścień. Było mokro, duszno, ślisko, sucho, z górki, pod górkę... O wietrze nie wspomnę... Najważniejsze, że osiągnąłem cel. Nowy rekord został pobity i nie wiem, czy w najbliższym czasie uda mi się go pokonać. A te znaczki to mi się chyba będą śnić po nocach ;-)
PS Dzisiejsza relacja jest bardzo długa, ale chyba na to zasługuje :D
Dom – Kobylnica – Uzarzewo – Biskupice – Kostrzyn – Tulce – Robakowo – Kórnik – Rogalin – Rogalinek – Mosina – Stęszew – Zborowo – Lusówko... – Lusowo – Kiekrz – Złotniki – Biedrusko – Murowana Goślina – Rakownia – Dąbrówka Kościelna – Wronczyn – Biskupice – Uzarzewo – Kobylnica – Dom
Zacznę od tego, że dzisiaj wróciłem z pracy o 3.00, przespałem się trzy godzinki i już o 6.45 wychodziłem z domu. Po około godzince jazdy m.in. Szlakiem łącznikowym „D” (czarny) dotarłem do miejsca startu...
Już po przejechaniu kilkuset metrów czekał na mnie zjazd po śliskich kamieniach w dolinę Cybiny, a następnie podjazd (tak to już w życiu jest... ;-) Komary cięły tam nieziemsko...
Trochę kręcenia i już znalazłem się w Kostrzynie, gdzie na rynku znajduje się pomnik 28 Polaków rozstrzelanych w 1939 r.
Kolejnym wartym sfotografowania miejscem był... wiadukt nad autostradą A2 (między Tulcami a Robakowem), gdzie urządziłem sobie poranny piknik :D
Po śniadaniu czekała mnie dalsza podróż. Obawiałem się trochę następnych kilometrów, gdyż wiem, że na tamtej polnej drodze potrafi być sporo piachu, jednak nie było tak tragicznie. A oto nowa kładka w Robakowie (co niektórzy z Was już ją u kogoś widzieli ;p)
Kolejny postój to Kórnik. Niestety niezbyt długi, gdyż zaczęło kropić a przede mną pozostało jeszcze wiele kilometrów.
Dalej było już tylko gorzej. Najpierw pogubiłem drogę w Bninie, a później zaczęło padać coraz mocniej. Początkowo to mi się podobało, gdyż zrobiło się bardzo „rześko” i całkiem przyjemnie jechało się do Rogalina (na zdjęciu „Lech”, „Czech” i „Rus”).
Kawałek dalej czekała na mnie niesamowita piaskownica oraz deszcz... hmmm... a może lepiej ulewa... (na zdjęciu jeszcze nie zaczęło mocno padać)
Byłem wtedy około 80 kilometra. Przyszedł pierwszy kryzys, na razie tylko psychiczny. Pogoda była do bani, ale zacisnąłem zęby i przemoczony jechałem dalej. Tak oto dotarłem do Mosiny.
Po męczącym podjeździe pod Osową Górę (132 m n.p.m) w końcu dotarłem do mojego ukochanego Wielkopolskiego Parku Narodowego... hmmm... a może było to gdzie indziej ;-)
Kawałek dalej wyjechał mi potowarzyszyć mój kolega Tomek. A to jego podwórko:
Nawet nie wiem kiedy dotarliśmy do kolejnego wiaduktu nad A2.
Niestety po kilkudziesięciu kilometrach wspólnej, tradycyjnie baaardzo sympatycznej jazdy trzeba było się rozstać.
W tym oto momencie następuje przerwa w fotorelacji... W okolicach 120 km złapał mnie kryzys. Popełniłem duży błąd i nie miałem przy sobie zapasu batonów. Najbliższy sklep był w Lusówku... Niestety dzieliło mnie od niego kilka kilometrów piaskownicy... Gdy dojeżdżałem do celu kręciło mi się w głowie a przed oczami latały jakieś gwiazdki... Naprawdę miałem dosyć... Pod sklepem siedziałem dobrych kilka minut, zjadłem kilka batonów i... prawie zasnąłem. Rozbudziła mnie dopiero rozmowa z czterema „stałymi bywalcami sklepu” (z sympatii nie nazwę ich pijaczkami ;p) Byłem w takim nastroju, że chciałem tylko dotrzeć do Kiekrza i wracać do domu... Na szczęście po pierwszych metrach z powrotem na siodle okazało się, że poziom glukozy wrócił do normy, a jako że w końcu miałem z wiatrem jechało się bardzo szybko. Tym sposobem minąłem Lusowo, Sady, Kiekrz oraz Złotniki. Do domu wracać już nie chciałem :D Za to wjechałem na teren poligonu... „Oczywiście” miałem odpowiednie pozwolenie ;-)
A to moje ulubione znaki:
Po wizycie na poligonie dotarłem do Puszczy Zielonki. Wiele osób mówi, że jest ona nudna... (nie licząc oczywiście Dziewiczej Góry) Ale na tym właśnie polega jej urok (przynajmniej dla mnie) Ma do tego jeden ogromny plus – nigdzie szlaki rowerowe nie są tak dobrze oznakowane! Na skraju puszczy trzeba odwiedzić neobarokowy kościół Wniebowzięcia NMW z lat 1925-39 w Dąbrówce Kościelnej.
Za Dąbrówką czeka na nas kilka(naście) kilometrów jazdy w lesie, aby w końcu dotrzeć do punktu startu!
Mogę szczerze powiedzieć, że ostatnie 20 kilometrów pokonałem chyba siłą woli... Wycieczka jest bardzo wymagająca głównie dlatego, że w prawie 50% poruszamy się drogami gruntowymi, które niejednokrotnie bardziej przypominają piaskownice dla dzieci. Powiem tylko, że w sumie wypiłem 5 (słownie „pięć”) litrów płynów, zjadłem sporo batonów, bułek itp., ale i tak było warto. To co, że na koniec wyglądałem tak:
Cieszę się, że udało mi się pokonać Pierścień. Było mokro, duszno, ślisko, sucho, z górki, pod górkę... O wietrze nie wspomnę... Najważniejsze, że osiągnąłem cel. Nowy rekord został pobity i nie wiem, czy w najbliższym czasie uda mi się go pokonać. A te znaczki to mi się chyba będą śnić po nocach ;-)
PS Dzisiejsza relacja jest bardzo długa, ale chyba na to zasługuje :D
Komentarze
za to jak zacnie będzie wyglądał pierwszy wpis z cyferką 200km;D hehe
dozo za pare minut!:)
"ooo kogo ja widzę?" Czama nawet zawitał by wspomóc wątek;)
nie wiedziałem że też śmiga;)
Witam na BIKEstats'ie :D
PS No to teraz się zacznie komentowanie... ;p
ja tam miałem cały plik pozwoleń w plecaku;p
Trasę przez poligon wspominam bardzo miło;) dreszczyk emocji pojawiał się dość często, razem z każdym samochodem z przeciwka;) a szczególnie fajnie było jak pod koniec trasy nieopodal drogi biegali jacyś żołnierze;)
już obmyślałem co powiem jak zaraz ktoś do mnie podejdzie i spyta o papiery:)
anonimowy tchórz, KikapuRider vel Tomek
Podczas manewrów radziłbym jednak omijać to miejsce ;p
Pozdrawiam i życzę pokonania pierścionka w najbliższym czasie :D
A tak poza tym mnie zmotywowałeś do ponownego ataku na pierścień :-)
Pozdrawiam :-)
kilometry kilometrom nierówne i możliwosci możliwościom. Ja sie ciesze bardzo ze swoich 256 km, ale większą satysfakcję mi sprawiła o wiele krótsza szosa transfogaraska - nieporównanie krótsza, ale wyczerpująca w psy...dużo, duzo bardziej wymagająca niz trasa z wczoraj...
widać ostatnie dni sprzyjają biciu własnych rekordów:D
- a własnie - dzis o mały włos przejezdzałabym przez Koziegłowy:D
Pozdrawiam i być może do zobaczenia gdzieś, kiedyś :-)
Bardzo fajna relacja:)
pozdrowienia!
A z Tobą - anonimowy tchórzu, KikapuRider'ze vel Tomku ;p - chętnie pokonam TTR-N. Jednak na Pierścień x2 chyba się nie piszę - było by to dla mnie około 390 km ;-)
Pozdrawiam wszystkich i życzę samych równie udanych wycieczek!
Gratuluje dystansu, czasu na rowerze i fajnej relacji:)
...teraz nie pozostaje mi nic jak nakręcić ponad 200 w najbliższym czasie:)
Może razem najedziemy Okonek?;)
oglądając sobie wczoraj mapkę powiatu zaświtał mi śmiały, aczkolwiek nadzwyczaj skromny;p plan by tego lata zrobić 2 pierścienie w jedej dobie;) heh;) zobaczymy co z tego wyjdzie:) ...ale co najmniej 250 do końca lata musi stuknąć;)
btw. fajny ten kolega Tomek:) szkoda że nie ma bikestats'ów...;p
pozdro
KikapuRider
gratuluję :)
no i piękna relacja
pozdrawiam :D
fajne fotki.... zdaje mi się że o tym rowerowym pierścieniu czytałem w Rowertour....
całkiem ciekawa trasa, powinszować
PS ja myślałem kiedyś o okrążeniu warszawy rowerem ale istniejący "czerwony szlak" dookoła stolicy ma ok 270km w dużej części po wałach wzdłuż Wisły(-i innych rzek) jakiś miedzach i zapomnianych dziurach.... ponoć jeszcze nikt nie pokonał go w jeden dzień.... hmn..