Udało się... ale nie wszystkim...
Kategoria Foto
Poniedziałek, 21 lipca 2008
Komentarze: 2
Dom - Apteka - Cytadela - Dom - Janikowo - Wierzenica - ... - Janikowo - Dom
cz.1
Tradycyjnie już po praktykach na Cytadelę. A tam dwie warte zapamiętania sytuacje.
Pierwsza - wjechałem w drzewo ;p Jakiś palant przewrócił niewielkie drzewko tak, że jego pień mający około 5 cm średnicy znajdował się akurat na wysokości mojej klatki piersiowej. Problem w tym, że nie było go widać, gdyż było to za zakrętem. No więc w nie wpadłem ;-)
Druga - w końcu udało mi się wjechać na Amfiteatr. Wiedziałem, że to wina opon ;-)
Po kilkunastu minutach ostrej jazdy wpadłem do dudy załatać mu dętkę... Jak myślicie, na jaką kwotę wystawić rachunek? ;p
cz.2
Nie wiem od czego zacząć... Miał do mnie wpaść dzisiaj Grapler, ale z pewnych powodów nie doszło do spotkania. No więc wyciągnąłem Sergio oraz Elsnera na rower... W planach była rundka po okolicy. Dojechaliśmy m.in. do Wierzenicy, gdzie skręciliśmy w prawo. Jest tam krótki, asfaltowy zjazd o 8% nachyleniu. Ja miałem tam około 50 km/h na liczniku, chłopaki pewnie z 5-10 km/h mniej. Najgorsze jest to, że mniej więcej w połowie zjazdu jest zakręt 90* w prawo. Tuż przed nim mocno zwolniłem i przejechałem bez problemu, Sergio ponoć musiał lekko uciekać na zewnętrzną, ale też dał radę... Za to Elsner zarzucił podczas hamowania tyłem, gdyż na asfalcie leżało trochę piachu... Odwróciłem się w momencie, gdy usłyszałem, że coś się za mną dzieje. Zobaczyłem Roberta dosłownie wylatującego z roweru... Głową do przodu... Na szczęście zatrzymał się około 2 m przed przydrożnymi drzewami. Nie chcę wiedzieć co by było gdyby jechał 10 km/h szybciej... A jeździ bez kasku... Jeszcze... W sumie skończyło się "tylko" na pozdzieranych dłoniach, łokciach, plecach... To był koniec rundki na dzisiaj - spokojnie wróciliśmy na osiedle. Odstawiliśmy naszego "pechowca" (a raczej "szczęśliwca") do domu i sami pojechaliśmy do pobliskiego lasu na relaksujące piwko ;-) Posiedzieliśmy trochę i spokojnie zaczęliśmy wracać do domu. W pewnym momencie słyszę: "Teeeeeeeej!!!". Oglądam się za siebie, a Sergio leży na glebie :D
Okazało się, że złapał go skurcz uda akurat w momencie, gdy przednie koło zaczęło zakopywać się w piachu. Jedyne co mu pozostało to grzecznie wylądować na ściółce ;-) Na szczęście tym razem mieliśmy niezły ubaw z wywrotki jednego z nas :D Wracając do domu pożyczyłem klucz do kasety, więc od jutra mój rower wzbogaci się o kolejne nowe części.
Na koniec powiem tylko, że chyba powinniśmy dzisiaj zmówić "zdrowaśkę" za to, że o własnych siłach WSZYSCY wróciliśmy do domu. Cały czas mam przed oczami widok kumpla lecącego wprost na drzewa...
cz.1
Tradycyjnie już po praktykach na Cytadelę. A tam dwie warte zapamiętania sytuacje.
Pierwsza - wjechałem w drzewo ;p Jakiś palant przewrócił niewielkie drzewko tak, że jego pień mający około 5 cm średnicy znajdował się akurat na wysokości mojej klatki piersiowej. Problem w tym, że nie było go widać, gdyż było to za zakrętem. No więc w nie wpadłem ;-)
Druga - w końcu udało mi się wjechać na Amfiteatr. Wiedziałem, że to wina opon ;-)
Po kilkunastu minutach ostrej jazdy wpadłem do dudy załatać mu dętkę... Jak myślicie, na jaką kwotę wystawić rachunek? ;p
cz.2
Nie wiem od czego zacząć... Miał do mnie wpaść dzisiaj Grapler, ale z pewnych powodów nie doszło do spotkania. No więc wyciągnąłem Sergio oraz Elsnera na rower... W planach była rundka po okolicy. Dojechaliśmy m.in. do Wierzenicy, gdzie skręciliśmy w prawo. Jest tam krótki, asfaltowy zjazd o 8% nachyleniu. Ja miałem tam około 50 km/h na liczniku, chłopaki pewnie z 5-10 km/h mniej. Najgorsze jest to, że mniej więcej w połowie zjazdu jest zakręt 90* w prawo. Tuż przed nim mocno zwolniłem i przejechałem bez problemu, Sergio ponoć musiał lekko uciekać na zewnętrzną, ale też dał radę... Za to Elsner zarzucił podczas hamowania tyłem, gdyż na asfalcie leżało trochę piachu... Odwróciłem się w momencie, gdy usłyszałem, że coś się za mną dzieje. Zobaczyłem Roberta dosłownie wylatującego z roweru... Głową do przodu... Na szczęście zatrzymał się około 2 m przed przydrożnymi drzewami. Nie chcę wiedzieć co by było gdyby jechał 10 km/h szybciej... A jeździ bez kasku... Jeszcze... W sumie skończyło się "tylko" na pozdzieranych dłoniach, łokciach, plecach... To był koniec rundki na dzisiaj - spokojnie wróciliśmy na osiedle. Odstawiliśmy naszego "pechowca" (a raczej "szczęśliwca") do domu i sami pojechaliśmy do pobliskiego lasu na relaksujące piwko ;-) Posiedzieliśmy trochę i spokojnie zaczęliśmy wracać do domu. W pewnym momencie słyszę: "Teeeeeeeej!!!". Oglądam się za siebie, a Sergio leży na glebie :D
Okazało się, że złapał go skurcz uda akurat w momencie, gdy przednie koło zaczęło zakopywać się w piachu. Jedyne co mu pozostało to grzecznie wylądować na ściółce ;-) Na szczęście tym razem mieliśmy niezły ubaw z wywrotki jednego z nas :D Wracając do domu pożyczyłem klucz do kasety, więc od jutra mój rower wzbogaci się o kolejne nowe części.
Na koniec powiem tylko, że chyba powinniśmy dzisiaj zmówić "zdrowaśkę" za to, że o własnych siłach WSZYSCY wróciliśmy do domu. Cały czas mam przed oczami widok kumpla lecącego wprost na drzewa...
Komentarze
PS Spójrz na drugą część dzisiejszego dnia...
teraz postawimy sobie za cel przejechać tę trasę w odwrotnym kierunku.. ;p heh:)
POWODZENIA!:D